To, co robimy, nie jest dowodem, że nasza kultura psieje

Rozmowa z Andrzejem Sewerynem

Aktor i reżyser teatralny oraz filmowy. W 1968 r. ukończył PWST w Warszawie i został zaangażowany do teatru Ateneum, w którym pracował do 1980 r. Następnie wyjechał do Paryża. W 1993 r. otrzymał angaż - jako trzeci cudzoziemiec w historii teatru francuskiego - do Comedie Franćaise, jednego z najbardziej prestiżowych zespołów teatralnych na świecie. Był wykładowcą Wyższej Szkoły Sztuki i Technik Teatralnych w Lyonie, a potem do 2010 r. Wyższego Konserwatorium Narodowego Sztuk Dramatycznych w Paryżu. Od 2011 r. jest dyrektorem naczelnym Teatru Polskiego w Warszawie, w którym również gra w spektaklach i reżyseruje.

Jak czuje się aktor u progu siedemdziesiątki?

- Bardzo dobrze. Wielu z nas - chociażby Janusz Gajos, Jurek Radziwiłowicz czy Piotrek Fronczewski - jest u szczytu swoich możliwości artystycznych. Rozumiemy dużo więcej niż przed laty, chociaż czasami być może nie jesteśmy już w stanie zrobić czegoś fizycznie. Mamy pewne ograniczenia, ale jesteśmy w pełni władzy środków, które są wyrazem naszej twórczości.

Troszczę się, bo brukowce ostatnio rozpisywały się, że zasłabł pan podczas spektaklu.

- Że co?! Nigdy nie zasłabłem podczas spektaklu, to kłamstwo.

A rodzina nie zwraca uwagi, że gra pan zbyt dużo i być może już ponad siły?

- Tak, czasami słyszę, że pracuję za dużo. Wtedy zawsze im obiecuję, że będę pracował mniej.

I pewnie wtedy to pan kłamie.

- (Śmiech).

Wielu ludzi teatru marzy ponoć, żeby umrzeć na scenie. Pan widzi w tym jakiś romantyzm?

- To pan Bóg zdecyduje, jak to będzie z moją śmiercią. Abym tylko w dniu śmierci mógł spojrzeć na swoje życie i nie za bardzo się wstydzić.

Słynny Tadeusz Łomnicki zmarł podczas próby generalnej, cytując Leara. Pan kogo chciałby cytować?

- Pomyślałem nagle o św. Pawle... Ale to już chyba zbyt intymne sprawy.

Wkrótce w Olsztynie posłuchamy, jak pan śpiewa w spektaklu "Życie jest piosenką", dlatego chciałbym rozprawić się z ciekawą muzyczną anegdotą. To prawda, że mylą pana z... Sewerynem Krajewskim?

- (Śmiech). Kiedyś tak. Trzy, cztery razy. Teraz, kiedy pracuję na stale w kraju, już się to nie zdarza.

Jacek Cygan musiał długo pana namawiać, aby użyczył pan swojego głosu na scenie?

- Bardzo się tego bałem, ponieważ nie na co dzień śpiewam w spektaklach, chociaż bardzo to lubię. I kiedy Jacek złożył mi tę propozycję, przyjąłem ją z ogromną radością. Ale też jednocześnie z pewną tremą, bo śpiewanie przy tak wspaniałych artystkach jak Natalia Sikora czy Joanna wymaga szczególnego wysiłku. Nie chcę zdradzać, jakie utwory będę wykonywał. Na początku spektaklu Jacek będzie to wszystko zapowiadał, chcemy sprawić niespodziankę widzowi.

Bardzo wiele osób ma piosenkę swojego życia. Pan taką ma?

- Moje ulubione są dosyć banalne, ale nie mam tej jednej jedynej. To piosenki Jonasza Kofty, Wojciecha Młynarskiego, Agnieszki Osieckiej, Jacka Cygana, a z zagranicznych Bułat Okudżawa, Leonard Cohen, Francuzi, trochę jazzu.

Jeszcze przed premierą spektaklu powiedział pan, że to piosenki, w których odbija się 40 lat przemian, jakie dokonały się w Polsce i w nas samych.

- Ja w ogóle uważam "piosenkarstwo" za zjawisko niezwykle ważne, za wyraz nastrojów społecznych. Te nastroje mogą być indywidualne, ale jednak odzwierciedlają to, co dzieje się w życiu danego społeczeństwa. Tak dzieje się we Francji, Stanach Zjednoczonych, Rosji czy Polsce. Wszędzie. W tym przypadku mamy do czynienia ze wspaniałą twórczością Jacka Cygana, który dla mnie przede wszystkim jest poetą, mistrzem języka. To absolutna prawda, że w jego twórczości odzwierciedla się historia. Przykładów nie będę dawał, bo państwo to usłyszycie, ale niektóre utwory napisane kilkadziesiąt lat temu są świadectwem tak samo ważnym, jak pewne historyczne dokumenty, zdjęcia lub nagrania.

Przez 33 lata mieszkał pan we Francji. Te przemiany swojej ojczyzny pewnie inaczej widzi się z takiej perspektywy?

- Byłem tam, ale cały czas pozostawałem związany z Polską, językiem polskim, m.in. poprzez działalność podziemną czy kulturalną. Od 1989 r. właściwie regularnie pracowałem w Polsce aż do 2011 r., kiedy zostałem dyrektorem Teatru Polskiego w Warszawie. Tak więc nie byłem na zewnątrz tego wszystkiego, chociaż pewnie spojrzenie miałem trochę inne niż ludzie, którzy bezpośrednio tutaj cierpieli, którzy na co dzień mieli tu do czynienia ze zwycięstwami lub klęskami naszego społeczeństwa. Ja oglądałem to z daleka, uczyłem się Polski z zewnątrz i potem, kiedy do niej wróciłem, uczyłem się jej od wewnątrz. Uważam, że jesteśmy niezwykle ciekawym krajem i społeczeństwem. Ja się w Polsce nie nudzę.

Czyli we Francji bywało nudno?

- Gdybym tam został, miałbym zapewniony spokojny byt w przedstawieniach bardziej lub mniej interesujących, jak to bywa w życiu teatru. Natomiast jest mi ciekawiej w Polsce, dlatego że tutaj odgrywam inną rolę. Jestem bardziej aktywny niż we Francji, tak artystycznie, jak i poza sztuką.

Pamięta pan dzień, kiedy wybuchł w Polsce stan wojenny?

- Pamiętam. O stanie wojennym dowiedziałem się, leżąc w łóżku. Dostałem telefon, ale co ciekawe nie z Francji, ale aż ze Szwecji. Potem włączyłem radio, odbierałem wiele telefonów od przyjaciół z Polski. Szybko zgadaliśmy się i poszliśmy pod pomnik Adama Mickiewicza, a następnie pod polską ambasadę, gdzie odbyła się wielotysięczna manifestacja.

Jaka była reakcja Francuzów?

- Społeczeństwo francuskie było oburzone wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce. Najlepszym dowodem było to, że bardzo pomagali finansowo naszemu podziemiu. Pamiętam natomiast wypowiedź ministra spraw zagranicznych Claude'a Cheyssona, który powiedział, że oczywiście Francja nic w tej sprawie nie zrobi. Co zresztą nie do końca było prawdą, bo Francja później zareagowała. Tamta wypowiedź przypomniała jednak niektórym czasy podziału Europy na strefy wpływów, układ jałtański itd.

Przemiany, o których pan wspomniał, mają swoje dwie strony. Chodzi mi tutaj o stosunek młodych do własnego kraju. Kiedyś w jednym z wywiadów powiedział pan: "W młodości wpajano mi tolerancję, otwartość na świat. Nawet to, że dzieliliśmy się cukierkiem na dziesięć osób". Dzisiaj każdy pilnuje swojego cukierka.

- Sam przestałem już uogólniać tak bardzo jak kiedyś. Mogę mówić o sobie, swoich bliskich i o tym, co wiem, co widziałem, co znam. Trudno mówić o całym naszym społeczeństwie. Jest ono zróżnicowane, ale myślę, że nie ma przeszkód, aby każda tendencja, sposób życia mógł się realizować. Jeśli ktoś ma ochotę dzielić się z kimś cukierkiem, to jest to możliwe. Jeśli ktoś chce pomagać biednym, chorym, kalekom, też może to robić. A jak nie ma na to ochoty, to tego nie robi.

W 1968 r. był pan jednym ze współorganizatorów protestu przeciwko zdjęciu ze sceny "Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka. Potrafiłby pan sobie wyobrazić, żeby dziś młodzi ludzie upominali się o takie sprawy?

- Ostatnim razem, kiedy młodzi masowo, mniej lub bardziej spontanicznie, zareagowali, to była sprawa wolności w internecie, czyli sprawa ACTA. Czy problemy teatru mogłyby zainteresować ich do tego stopnia? Chyba nie.

Kultura psieje - mówią niektórzy twórcy.

- Rozumiem to i szanuję taki pogląd. Sam jestem jednak tak bardzo zaangażowany w sprawy mojego teatru, pracuję po kilkanaście godzin dziennie, że to warunkuje oczywiście moje spojrzenie na kulturę. Nie mogę regularnie chodzić do wszystkich kin, teatrów, sal koncertowych czy wystawowych, na stadiony, gdzie odbywają się koncerty, żeby wygłaszać opinie na temat stanu kultury w mojej ojczyźnie. Mogę mówić o teatrze. Ja u nas w Polskim czuję się bardzo dobrze. Uważam, że to, co robimy, nie jest dowodem, że kultura psieje. Serdecznie zapraszam do nas wszystkich tych, którzy tak uważają. I jeszcze jedno. Jeśli mówi się, że kultura psieje, to warto zastanowić się, co się zrobiło, żeby ona nie schodziła na psy. To tak jak z wyborami: są przecież tacy, którzy uważają, że ten, kto nie głosuje, ma mniejsze prawo do krytykowania rzeczywistości, w której żyje.

Przed drugą turą wyborów prezydenckich został pan zaproszony do jednej z telewizji, aby skomentować sytuację polityczną. Dlaczego zdecydował się pan na taki krok? Są momenty, kiedy artysta też musi zabrać głos?

- Ależ ja nie robiłem niczego z uprzejmości czy sympatii, jak niektórzy! Jeśli chodzi o mój wywiad, to uważam, że każdy Polak ma prawo do zabrania głosu, kiedy uzna to za stosowne. Dyrektor banku, lekarz czy artysta. Obojętnie kto. Przecież w sprawach publicznych nie mogą wypowiadać się tylko politycy. Niech robi to każdy, byle rozsądnie. Nie kończyłem studiów ekonomicznym, żeby komentować ekonomię mojej ojczyzny, natomiast mogę mówić na temat pewnych zjawisk społecznych, które są oczywiste. Jako zwykły, szary obywatel.

Co więc zwykły, szary obywatel czuje w środku, kiedy część polityków próbuje przekonać Polaków, że nasz kraj to już nawet nie ruina, ale zgliszcza?

- Wydaje mi się, że jeżeli pan Paweł Kukiz mówi, że władza eksterminuje naród, to znaczy, że jest... Chciałem tu powiedzieć coś, co jest uznane powszechnie za obelgę. Wolę tego uniknąć. Powiem więc tak: myli się.

Gdyby mógł pan zapożyczyć od Francuzów jedną cechę, którą mógłby przenieść na Polaków, co to by było?

- Uuuu, strasznie trudne pytanie (długie milczenie). Spontanicznie pomyślałem o sceptycyzmie, ale przecież często Polacy są bardzo sceptyczni, są po prostu mądrzy, nie są, proszę pana, głupim narodem. To, że czasami podejmują decyzje, które ja mogę oceniać jako mniej pozytywne, to inna sprawa. Od Francji - lub po prostu od wysoko rozwiniętego społeczeństwa - wziąłbym jednak dobrą organizację pracy. Tego powinniśmy się jeszcze ciągle uczyć, chociaż nasz kraj jest pełen miejsc świetnie zorganizowanych, gdzie wszystko funkcjonuje tak jak trzeba.

A pan jest ostry jako szef teatru?

- Staram się być człowiekiem dialogu. Nie jestem dyktatorem, dlatego próbuję się podejmować decyzje po wysłuchaniu moich współpracowników. Stawiam im pytania, analizuję, ale potem sam biorę na siebie odpowiedzialność.

***

Andrzej Seweryn, aktor i reżyser teatralny oraz filmowy. W 1968 r. ukończył PWST w Warszawie (w latach 1972-1974 byt tam wykładowcą) i został zaangażowany do teatru Ateneum, w którym pracował do 1980 r. Następnie wyjechał do Paryża. W 1993 r. otrzymał angaż -jako trzeci cudzoziemiec w historii teatru francuskiego - do Comedie Franćaise, jednego z najbardziej prestiżowych zespołów teatralnych na świecie. Był wykładowcą Wyższej Szkoły Sztuki i Technik Teatralnych w Lyonie, a potem do 2010 r. Wyższego Konserwatorium Narodowego Sztuk Dramatycznych w Paryżu. Od 1989 r. Andrzej Seweryn coraz częściej pracował w Polsce. Od 2011 r. jest dyrektorem naczelnym Teatru Polskiego w Warszawie, w którym również gra w spektaklach i reżyseruje. 25 sierpnia wystąpi w Olsztynie w spektaklu "Zycie jest piosenką - Cygan w Polskim".

Rafał Bieńskowski
Gazeta Olsztyńska
4 sierpnia 2015
Portrety
Andrzej Seweryn

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...