To jest moja rzeczywistość
rozmowa z Anną KadulskąRozmowa z Anną Kadulską, aktorką Teatru Śląskiego, przeprowadzona 4 grudnia 2008 roku.
Tomasz Klauza: Jak Pani wspomina swój pierwszy kontakt z powieścią Michała Witkowskiego, w pewnym stopniu osadzoną w realiach Pani rodzinnego miasta?
Anna Kadulska: To było niedługo po przyznaniu autorowi Paszportu "Polityki". Zaintrygował mnie tytuł. Zresztą, o Witkowskim i "Lubiewie" słyszałam już wcześniej. Kupiłam więc książkę i przeczytałam ją jednym tchem. Od razu pomyślałam, że to świetny materiał dla mężczyzny na monodram. To bardzo trudny gatunek, kiedyś grałam "Śmierć Ofelii" Wyspiańskiego, ale to była minimalna forma. Po jakimś czasie usłyszałam od dyrektora, że planuje realizację. A jeszcze wcześniej zaproponowałam jednemu ze słuchaczy naszego Studium Aktorskiego, żeby mówił fragmenty "Barbary...". Śmiałam się, czytając, bo to jest moja rzeczywistość. Moi sąsiedzi w Jaworznie mieli dom, otynkowany w potłuczone talerze, ale na szczęście nie mieszkamy w typowym "polskim klocu". Przejście podziemne Jaworzno - Szczakowa, "Witamy w piekle", "Hooligans", klub "Szczakowianka"... jednym słowem: bawiłam się, ale i zadumałam nad tym.
Jarosław Tumidajski to w Śląskim kolejny - po Annie Polony i Tomaszu Manie - reżyser spoza regionu. Jak wyglądała współpraca?
To jest fajne w teatrze, że zespół jest stały, a tym nowym elementem, który się pojawia, jest reżyser. Jarek jest jednym z najmłodszych reżyserów, z którymi pracowałam. Na pierwsze spotkanie przyniósł nam swoją adaptację i początkowo próby czytane to był po prostu ryk śmiechu. Potem - jak to często bywa w pracy na przykład nad komedią - już nie było takich salw. Reżyser był bardzo otwarty na nasze propozycje. Tu nie ma - poza Barbarą - mowy o psychologii postaci. To jest świat, który się wyczarowuje w głowie bohatera. Jakąś historię posiada jedynie stara Marychna - Kaszubka, matka "Amala" - grana przeze mnie. Reszta bohaterów to tylko pewne refleksje czy błyski. Staraliśmy się każdej z tych postaci nadać jakiś charakterystyczny rys. Ważne było, żeby za każdym razem używać innych środków, by pewne rzeczy się nie powtarzały - od poruszania się począwszy, a na sposobie artykułowania skończywszy. Reżyser podsuwał swoje pomysły, ale również słuchał naszych propozycji. To była bardzo dobra współpraca.
W spektaklu pojawia się etatowy aktor Tumidajskiego - Michał Czernecki. Jak się wpasował w zespół?
Bardzo dobrze. Jestem pełna podziwu dla niego. Obserwowałam, jak pracował. Po raz pierwszy na scenie zobaczyłam Michała, gdy nasz teatr zaprosił "Czerwone komety". Myślę, że tworzymy zgraną i dobrze współpracującą kompanię.
Zamykając wątek jaworznicki, chciałbym zapytać o Pani rolę w musicalu Ewy Sałużanki "Julka na afisz". W otwierającej spektakl sekwencji filmowej doszło do ciekawego spotkania: z jednej strony Pani, wówczas już od kilkunastu lat aktorka Teatru Śląskiego, nagradzana, odznaczana, której nazwisko stanowiło pewną renomę aktorstwa, z drugiej - Justyna Chowaniak, intrygująca oryginalną urodą, strojem czy fryzurą, późniejsza aktorka Studia Buffo, ale wówczas amatorka...
Bardzo żałuję, ale ja tego musicalu nie widziałam. Zawsze byłam zajęta w teatrze. W "Julce..." grałam alkoholiczkę, z którą córka nie miała żadnego kontaktu. Na pewno nie myślałam o tym, że gram z amatorką. Często się zdarza na Wydziale Radia i Telewizji, że jestem wynajmowana przez młodych reżyserów, którzy korzystają z mojego doświadczenia, a ja z ich. "Julka na afisz" to była produkcja rodzima pod egidą Miejskiego Centrum Kultury, więc mój udział był czymś oczywistym. Poza tym śpiewałam piosenki Olka Brzezińskiego, który skomponował do tego musicalu muzykę. Byłam u siebie w domu. Odkryto w Jaworznie nową, fantastyczną osobę, więc tym większa jest frajda, że mogłyśmy się spotkać i razem pracować.
Dziękuję bardzo za rozmowę.