To ma być teatr towarzyski

rusza Teatr Kamienica Emiliana Kamińskiego

W czwartek ze stałym repertuarem rusza mała scena teatru Kamienica. Wielkie otwarcie - w marcu. O nowej scenie z jej dyrektorem Emilianem Kamińskim rozmawia Piotr Olechno

Po co Panu teatr? 

- Na pewno nie po to, by się wzbogacić. Żeby żyć, wystarczyłoby mi grać i reżyserować. Teatr chciałem stworzyć po to, by w stolicy powstało niezwykłe miejsce: żywe, bogate, z klimatem. Inne niż pozostałe. 

Wygląda na konglomerat... 

- Bo to ma być "teatr towarzyski". Chodzi o to, żeby zainteresować widza atrakcyjną możliwością spędzenia czasu także po spektaklu. Wyjście do teatru ma być również wieczorem towarzyskim. Tak było przed wojną. Twórcy spotykali się po spektaklu z widzami. I to będzie możliwe tutaj. Będą też inne atrakcje: kabarety, koncerty, wieczory poetyckie czy restauracja. 

Jaki będzie sam teatr? 

- Stawiam na spektakle, które nie odbiorą widzom chęci do życia - piękne, mądre i śmieszne. Szczególnie repertuar polski. Zaplanowałem go na trzy lata, ale jestem wciąż otwarty na propozycje. Zauważyłem, że np. teksty z międzywojnia są świetnie przyjmowane przez widownię, bo zaskakująco nawiązują do współczesnej rzeczywistości. Taki repertuar pasuje też świetnie do miejsca. Kamienica, w której jesteśmy, powstała w 1910 r., czasy jej świetności przypadły właśnie na lata międzywojenne. Parkiet na dole to Villeroy Boch z 1910 r. Villeroy przyznał, że nigdzie w Warszawie nie ma drugiego takiego. Chcemy repertuarem i wystrojem wracać do dawnej świetności Warszawy zwanej przed wojną Paryżem Północy. 

Pierwsze spektakle? 

- Na małej scenie mamy już przygotowane trzy. Pierwszy to "Ordonka z kamienicy" - obraz z powojennej Warszawy i życia Hanny Ordonówny. Potem "Piękne panie i panowie", teksty z najlepszych czasów kabaretu Qui pro Quo, i "Cyrulika Warszawskiego", bardzo dynamiczne i, co sprawdziliśmy, bardzo żywiołowo odbierane przez publiczność, oraz "Mój dzikus", współczesna komedia małżeńska, której premierę planujemy na walentynki. Na otwarcie dużej sceny przygotowujemy spektakl "Botoks" - napisał go Jakub Przebindowski, reżyseruje Adam Wojtyszko. To satyryczne i wnikliwe spojrzenie na dzisiejszą rzeczywistość.

A klasyka lub tzw. modne teksty? 

- Chcę uzupełniać pejzaż kulturalny Warszawy, a nie konkurować z teatrami, które mają o wiele więcej możliwości. Poza tym ten teatr jest częścią mojej fundacji, a ta ma zapisane w statucie wspieranie twórczych inicjatyw. Dużo osób przychodzi do mnie z pomysłami, są głodni grania czy reżyserowania, chcą zrobić swoją wystawę, zaprezentować muzykę, a z przyczyn organizacyjnych nie mogą się przebić ze swoją sztuką. Jestem otwarty na takie inicjatywy. 

Przynoszą coś ciekawego? 

- Różnie. Czasami coś, co nie zachwyca, ale daję możliwość zaprezentowania pomysłów. Ostatnio zgłosiła się dziewczyna z monodramem, dałem jej scenę, zaprosiła swoją publiczność. Samym występem porażony nie byłem, ale ona mogła się sprawdzić, zbadać reakcję publiczności. To na pewno czegoś ją nauczyło, mam nadzieję, że wyciągnie wnioski. 

A co może Pana zachwycić? 

- W teatrze tekst jest dla mnie podstawą. To pretekst do spektaklu. Nie lubię bylejakości. 

Wiadomo, że do teatru przyciągają gwiazdy, będą takie u Pana? 

- Chciałbym, żeby gwiazdą był sam spektakl. Problem z aktorami gwiazdami jest taki, że często nie mają czasu, a jak nie mają czasu, to nie mogą wypracować spektaklu. Moim majstrem był Tadeusz Łomnicki, a on stawiał na fach. Dziś byłby zrozpaczony. Kończy się bowiem aktorstwo kreacyjne, które właśnie trzeba wypracować. Kiedyś mówiło się, że każda aktorka chce być gwiazdą, dziś - że każda gwiazda chce być aktorką. Wielu aktorów powiela w teatrze to, co robi w serialu. A tam rzadko wymaga się aktorstwa kreacyjnego, wystarczy naturalne zachowanie przed kamerą. Wiem, bo sam występowałem w serialach. 

Ale znane nazwiska będą? 

- Ale tylko te rzetelne, czyli zawodowcy. 

Sam będzie Pan występował? 

- Rzadko. Tu jest dużo pracy organizacyjnej, trochę będę reżyserował. Na granie raczej nie będzie czasu. 

Taki teatr to pewnie ogromne koszty. 

- Remont budynku, podwórka i stworzenie tu teatru kosztowały ok. 10 mln zł. Pomogło miasto, wydzierżawiło miejsce, zainwestowało ok. 3 mln w remont, resztę sam musiałem znaleźć. Włożyłem w ten teatr wszystkie oszczędności, trochę rzeczy musiałem sprzedać, ale dla tego miejsca warto było się poświęcić. Samych kredytów wziąłem na ok. 4 mln zł. Ale 75 proc. kosztów ma zwrócić Unia Europejska. Wciąż pomagają mi urzędnicy, rodzina, przyjaciele. 

Teraz scena musi zarabiać na siebie, choćby na rachunki. 

- Obliczyliśmy, że same koszty stałe działalności teatru to ok. 60 tys. zł. Dlatego liczę na "towarzyskość" teatru, działalność gastronomiczno-rozrywkową. Poza tym można tu robić festiwale, sale będą wynajmowane na różne szkolenia czy zamknięte spektakle dla firm, wykłady, spotkania. Damy radę. 

Wreszcie rusza ze stałym repertuarem teatr Kamienica. Na razie na małej scenie. W czwartek odbędzie się tam spektakl "Piękne panie i panowie" oparty na tekstach kabaretowych z dwudziestolecia międzywojennego. Tymczasem wielkie otwarcie dużej sceny szykuje się na 27 marca, w Międzynarodowy Dzień Teatru. 

Kamienica mieści się w zabytkowym budynku przy al. Solidarności 93, zajmuje parter i piwnice. W większości pomieszczeń jeszcze trwa remont. Gotowa jest mała scena ze 104 siedzeniami i tam odbywają się już próbne spektakle. W budynku na oszałamiającej przestrzeni ok. 1640 mkw. znajdą się wkrótce m.in. duża sala teatralna, scena kabaretowa, eleganckie bar, restauracja i kawiarnia. W sobotę po oryginalnych wnętrzach oprowadzał nas Emilian Kamiński, szef fundacji Atut i należącego do niej teatru.

Piotr Olechno
Polska
10 lutego 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia