To nie było Libiamo

"Traviata" - reż. Adam Frontczak - Opera Wrocławska

Hasło: „Traviata". Odzew „Libiamo". To najczęstsze skojarzenie, jakie pojawia się u osoby, która nie jest wytrawnym melomanem. Jak bardzo jest ono zwodnicze można przekonać się oglądając jedną z kilku realizacji, które obecnie, w obchodzonym uroczyście Roku Verdiego (10 października 2013 minęła 200 rocznica urodzin kompozytora) znajdują się w repertuarze polskich scen operowych. „Traviatę" grają m. in. Teatr Wielki–Opera Narodowa w Warszawie, Teatr Wielki w Łodzi, Opera Krakowska, Opera Śląskiej, a od kwietnia tego roku nowa inscenizacji pojawiła się też w Operze Wrocławskiej.

Już pierwsze takty uwertury i prowadzona przez skrzypce melodia, pełna rezygnacji i melancholijnej zadumy, zapowiadają opowieść o nieszczęśliwej miłości. We wrocławskim spektaklu orkiestra prowadzona przez Ewę Michnik brzmiała szlachetnie, wspierała wykonawców i wyraziście kreowała nastroje kolejnych odsłon. Połączenie radosnej zabawy z nastrojem podskórnego niepokoju i nerwowego napięcia bohaterów w scenie balu u Flory czy żałobny charakter akompaniamentu  w końcówce III aktu były bardzo sugestywne.

Tytułowa rola Violetty powierzona została  młodej sopranistce Annie Lichorowicz, która obdarzona jest pięknym, mocnym głosem i znakomitymi warunkami scenicznymi. To pozwoliło jej efektownie wykonać trudną, wirtuozowską partię i jednocześnie zarysować psychologiczną prawdę bohaterki. Śpiewaczka z dużą swobodą wykorzystywała swoje możliwości wokalne i aktorskie, zmierzając od  radosnego, popisowego Sempre libera w pierwszym akcie do dramatycznie zaśpiewanej, wzruszającej arii Addio del passato  w finale opery. W partii Alfreda partnerował jej meksykański 33 letni tenor Victor Campos Leal. Jego atutem były piana. Zwłaszcza w II akcie, po burzliwej scenie zapłaty Violetcie za miłość (Alfred nie policzkuje jej pieniędzmi, lecz z nieomal dziecinną złością i uporem rzuca w nią kilkakrotnie wielkimi garściami banknotów,), z ogromną wrażliwością przekazywał uczucia mężczyzny, który nie dorósł do męskiego uczucia i samodzielności w podejmowaniu decyzji, ale ciągle jeszcze jest we władzy ojca. Bo też postać Giorgio Germonta (w tej roli Michał Kowalik] dominuje nad przebiegiem wydarzeń. To on najpierw nakłania Violettę do porzucenia Alfreda, później karci go za jej znieważenie. W końcu zmienia swoje zdanie o ukochanej syna ale jest już niestety za późno.

Scenografia Pawła Dobrzyckiego sytuuje akcję opery w pierwszej połowie XX wieku. W akcie I i drugiej części aktu II w przestrzeni sceny wypełnionej wielkimi schodami zakończonymi portalem nawiązującym do stylu art déco, dominowały ogromne lampy-kwiaty, przypominające barwą różowe kamelie. Od jednolitego w kolorystyce tłumu bawiących się gości (każda z pań w innym modelu czarno-czerwonej, prawie bordo, sukni zaprojektowanej przez autorkę kostiumów Małgorzatę Słoniowską), wyraźnie odcinały się najpierw biała, a w następnej scenie granatowa, suknia Violetty. W scenie zabawy u Flory zaskakiwały bardzo wyraziste, lecz niezgodne ze słowami libretta, kostiumy baletu, który tańcem ilustrował pieśni o Cyganach i corridzie (szczególnie efektowne solo Byka). Wydaje się jednak, że jedynym wytłumaczeniem dla wprowadzenia tanecznej grupy ubranej w stroje nawiązujące do komedii dell'arte mógł być ukłon w stronę prapremiery „Traviaty", która odbyła się właśnie w Wenecji. Świetnie śpiewającemu chórowi balowy charakter nadawały maski, o charakterze masek weneckich i portretów Arcimbolda jednocześnie. Scenerią pozostałych dwóch odsłon było kameralne wnętrze mieszkania, w którym Alfred i Violetta spędzili szczęśliwe dni swojej miłości.

Przy całej aprobacie dla reżyserskiej pracy Adama Frontczaka trzeba jednak wypunktować kilka dyskusyjnych rozwiązań scenicznych. Przede wszystkim trudno jest zaakceptować obraz z początku III aktu, gdy podczas długiego wstępu muzycznego samotna Violetta rozgrywa pantomimę sugerującą, że dobrze poznała zawartość stojącej obok niej kanciastej butelki z charakterystyczną ukośną naklejką. Zaskakująca jest scena z doktorem, który przekazuje swojej prawie umierającej pacjentce jakieś pastylki i biały proszek. Groteskowy jest również hałas, którego przyczyną są rzucane przez Alfreda na ziemię kwiaty (stukot plastikowych łodyg odbiera scenie jej lirykę). Drażniące jest użycie jakiegoś dziwnego plastikowego pokrowca, którym przykryty jest fotel. To są być może drobiazgi, które jednak nie świadczą o zbytniej dbałości reżysera o szczegóły. Nie mają one wielkiego znaczenia dla samego spektaklu ale powodują jednak niepotrzebny dyskomfort i co ważniejsze dyskomfortem tym rozpraszają uwagę zasłuchanych i zapatrzonych widzów.

Muzyka Verdiego pokonuje jednak wszelkie przeszkody. Tego wieczora publiczność (w dużej części międzynarodowa) nagrodziła wykonawców należnymi brawami, a w kuluarach słychać było wiele pozytywnych opinii, które widzowie wymieniali pomiędzy sobą. Ktoś nawet zanucił jakąś melodię, ale nie było to „Libiamo".

Opera Wrocławska: Giuseppe Verdi „Traviata". Spektakl 17 października 2013.

Anna Podsiadło
Dziennik Teatralny
4 listopada 2013
Portrety
Adam Frontczak

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia