To nie jest taka prosta historia

"Pomarańczyk" - reż. Tomasz Hynek - Wrocławski Teatr Współczesny

Świetny, bardzo dobrze napisany tekst i znakomite aktorstwo to atuty "Pomarańczyka" - najnowszej premiery we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Ale po obejrzeniu sztuki wrocławianie pamiętający Waldemara "Majora" Fydrycha mogą poczuć niesmak

Sztuka autorstwa Marka Kocota, który w spektaklu zagrał główną role, opowiada o "Panu Nikt". Pan Nikt ma czterdzieści kilka lat, nosi w sobie pustkę (bo w czasach komuny nie był aktywnym opozycjonistą, nie mógł się więc zasłużyć - a mówiąc o nim w kontekście dzisiejszych ponurych czasów, w których trzeba zaistnieć medialnie, żeby w ogóle istnieć - on wciąż nie może istnieć, bo nie jest wystarczająco kolorowy) i przywłaszcza sobie cudzą osobowość. Osobowość "Majora", sławnego (nie tylko we Wrocławiu) opozycjonisty, którego orężem był skondensowany, charakterystyczny dowcip.

I historię snuje niejako podwójnie - opowiada ją widzom, sędziemu i terapeucie, który - o zgrozo - nigdy nie słyszał o "Majorze". "Major" to lider Pomarańczowej Alternatywy, która, posługując się znakiem krasnoludka, zamalowywała antykomunistyczne napisy na początku lat 80., ośmieszając ówczesną rzeczywistość. Z dzisiejszej perspektywy absurdalne wydaje się rozdawanie w czasie happeningów papieru toaletowego (rozdawanego również w czasie spektaklu), bo był towarem luksusowym. W spektaklu są nocne zrzuty środków higienicznych, jest trafny opis ówczesnej Polski jako "kraju Hermaszewskiego, małolitrażowego fiacika i bloku z wielkiej płyty". Jest też dzisiejszy portret Wrocławia, w którym "stadion i Narodowe Forum Muzyki toną w błocie", są odwołania do Europejskiej Stolicy Kultury 2016 - tu widać prześmiewczość Marka Kocota, twórcy Antykabaretu.

- Rewolucja? Myśmy się doskonale bawili - odpowiada bohater na pytanie o "pomarańczową" działalność w latach 80.

Kocot to świetny aktor, więc przechodzi od kreacji mężczyzny, z którym przeprowadza wywiad młody dziennikarz, po człowieka szukającego własnej tożsamości, chorego psychicznie, który nie potrafi zrozumieć, że czasy się zmieniły.

Aleksandra Dytko, grająca kilka ról, zmienia się niczym kameleon. Jedna z najlepszych scen to ta tocząca się w sądzie, kiedy sędzinę boli głowa, więc nie jest w stanie osądzać racjonalnie. To ukłon w stronę bułhakowskiego Piłata z "Mistrza i Małgorzaty", cierpiącego na ból głowy. I ponura refleksja nad niezawisłymi sądami. Jest w spektaklu wspomnienie holenderskich krasnoludków i tamtejszej Partii Krasnoludków.

I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie pamięć o toczącej się

wciąż sprawie sądowej, którą Waldemar Fydrych wytoczył miastu Wrocław. Poszło o wizerunek krasnoludka używanego przez miasto na co dzień. Jak twierdzi "Major", "uderzająco podobnego" do rysowanych w latach 8o. graffiti. Ta sprawa wciąż się toczy, więc cisza - także artystyczna - wokół niej byłaby najlepszym wyjściem. By nikt nie został oskarżony o ośmieszanie.

- Czemu krasnoludek? - pada pytanie. - Bo czasy są mało ludzkie - odpowiada bohater przedstawienia.

I one są wciąż mało ludzkie. Tylko inaczej

Małgorzata Matuszewska
Polska Gazet Wrocławska
21 maja 2013

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...