To zdecydowanie opera, na którą warto pójść!

„Turandot" - reż. Waldemar Zawodziński - Opera Leśna w Sopocie

Spektaklu tak dobrego pod względem muzycznym, jak ten w Operze Leśnej, otwierający 2. Baltic Opera Festival, dawno w Trójmieście nie było! Tytułowa „Turandot" wprawdzie nie błyszczała najjaśniej, ale artyści odtwarzający pozostałe role dali taki popis umiejętności, zarówno wokalnych, jak i aktorskich, że długie i zasłużone owacje na stojąco były tego naturalną konsekwencją.

Sukces ten jest też udziałem znakomitego chóru i orkiestry, perfekcyjnie poprowadzonej przez Keri- Lynn Wilson. Jeśli chodzi o reżyserię i stronę wizualną, to opinie widzów były podzielone i rekomenduję, żeby wyrobić sobie własną, wybierając się na „Turandot" w czwartek 25 lipca o godz. 21, kiedy to spektakl zostanie powtórzony. Ja wybiorę się na pewno, bo okazje, aby wziąć udział w wydarzeniu o tak wysokim poziomie artystycznym, nie zdarzają się zbyt często.

"Pozer", który twierdził, że czuje rzeczy małe, a tworzył dzieła "potężne"

Giacomo Puccini, którego Jerzy Waldorff określił mianem rasowego włoskiego pozera, wyznał kiedyś: "Nie jestem muzykiem od wielkich rzeczy, czuję tylko rzeczy małe i tylko o nich lubię traktować". Lia Rotbaum (ur. 10 grudnia 1907 w Warszawie, zm. 31 maja 1994 we Wrocławiu polska choreograf i reżyser operowa żydowskiego pochodzenia) potraktowała te słowa na poważnie i w swojej pracy "Opera a jej kształt sceniczny", przedstawiła Pucciniego jako twórcę, którego frapuje tematyka związana z codziennym życiem i zwykłymi ludźmi.

Z takiej interpretacji słów kompozytora Jerzy Waldorf szydził niemiłosiernie: - Tosca mordująca barona Scarpię, po czym Mario rozstrzelany prawdziwie, zamiast "na niby". Amerykański porucznik żeni się "na niby" z młodą Japonką, która - z kolei - bierze to na serio, a rozczarowana popełnia harakiri. Chińska księżniczka rozkazująca ścinać głowy dziesiątkom swoich kolejnych zalotników: szare życie, spotykane co kroku..." - pisał Waldorff w felietonie zatytułowanym "Kiedy cię wezwę ręką".

Chińska księżniczka o morderczych zapędach, rodem z Orwella

Inscenizacja opery "„Turandot"", która w sobotni wieczór otworzyła 2. edycję Baltic Opera Festivalu, niewiele miała wspólnego z "codziennym życiem i zwykłymi ludźmi". Historia chińskiej księżniczki, skazującej na śmierć kolejnych zalotników, którzy nie odpowiedzą poprawnie na trzy zadane przez nią zagadki, otrzymała oprawę futurystyczną.

Autorzy tej inscenizacji najwyraźniej poważnie potraktowali jednak zamiłowanie Pucciniego do rzeczy małych, bo oprawa wizualna była dość skromna, wręcz minimalistyczna, a szkoda, bo choć Opera Leśna ma ograniczone możliwości, to jednak potencjał, jaki tkwi w tej scenie, jest zdecydowanie większy i nie został w pełni wykorzystany.

Scenografię (jej twórcą jest Waldemar Zawodziński) tworzyły białe wachlarze w czarnych oprawach. Czarno - biała, choć bez wątpienia bardzo ciekawa, była większość kostiumów tancerzy baletu (Balet Opery Łódzkiej) oraz chórzystów - aktorów (Dorothée Roqueplo). Ciekawym rozwiązaniem było wzmocnienie brzmienia chóru poprzez zespół nie biorący udziału w akcji scenicznej, ustawiony z boku sceny. Taki "off stage choir", jak mawia się w żargonie muzycznym, tyle że na widoku.

Wizualna monotonia, przełamywana popisami tancerzy

W ostatnich latach miałam okazję uczestniczyć wyłącznie w monumentalnych, pełnych przepychu i - dosłownie - naszpikowanych fajerwerkami inscenizacjach tej opery, m.in. w Arena di Verona czy w Oper im Steinbruch, stąd tak ascetyczna wersja, jaką zaprezentowano w Operze Leśnej, znacznie odstawała od moich wyobrażeń.

Dynamiczny początek jednak pokazał, że i znacznie skromniejsza oprawa może być atrakcyjna dla oka. Choreografia, którą stworzyli Joshua Legge i Gintautas Potockas, idealnie wpisywała się w futurystyczną wizję reżysera, a akrobatyczne popisy tancerzy dodawały całości atrakcyjności.

Szkoda tylko, że po tym dynamicznym początku, akcja przystopowała. Zdarzały się momenty, kiedy w trakcie długich scen śpiewanych, na scenie nie działo się nic. Muzyka była jednak na tak wysokim poziomie, że w pełni rekompensowała tę niedogodność.

Artystyczny Olimp

Przy okazji wielu wcześniejszych imprez organizowanych w Operze Leśnej czytelnicy skarżyli się na słabe nagłośnienie. Faktycznie, sopocki amfiteatr jest obiektem, w którym trudno zapanować nad dźwiękiem. Sobotni spektakl pokazał jednak, że się da. I to jak!

Ukrainian Freedom Orchestra, pod batutą Keri-Lynn Wilson, zagrała z precyzją i pasją, doskonale oddając dramatyzm oraz liryczność muzyki Pucciniego. Wspaniałe partie instrumentalne i chóralne (Chór Teatru Wielkiego w Łodzi) były harmonijnie zintegrowane z akcją sceniczną, tworząc niezapomnianą, spójną całość.

Tak solidny fundament zapewnił śpiewakom optymalne warunki do budowania swoich ról. Nie tylko nie zmarnowali tego potencjału, ale wykorzystali go maksymalnie.

Ten wieczór należał do śpiewaków

Choć to „Turandot" jest postacią tytułową, bohaterem, który skupia na sobie największą uwagę publiczności, jest zabiegający o jej względy Kalaf. I jakaż to była kreacja! Brazylijsko-niemiecki tenor Martin Muehle od pierwszej chwili skradł serca widzów. Najciekawsze wrażenie robił występując wspólnie ze swoim scenicznym ojcem Timurem (Rafał Siwek). Obaj panowie byli znakomici aktorsko, a przy tym tak wiarygodni wokalnie, że z zamkniętymi oczami można by wskazać, który głos należy do syna, a który do ojca.

Świetnie partnerowała im Izabela Matuła w roli nieszczęśliwie zakochanej Liu, oddającej życie za Kalafa, którego darzy ogromną acz nieodwzajemnioną miłością. Jej pełne bólu wykonania arii pozostawiły niezatarte wrażenie, a śmierć jej bohaterki była jednym z najbardziej wzruszających momentów wieczoru. Zdaniem wielu słuchaczy to była najlepsza kreacja tego wieczoru i ja w pełni to zdanie podzielam.
Znakomicie zaprezentował się też Jacek Laszczykowski, którego dojrzały i pełen majestatu głos doskonale wpasował się w postać starego cesarza Altouma.

Ping, Pang i Pong - takich dwóch, jak ich trzech, to nie ma jednego

Dawno na scenach operowych nie widziałam tak zgranego tercetu, jak "ministrowie" Ping, Pang i Pong - w wykonaniu Tomasza Raka, Aleksandra Zuchowicza i Mateusza Zajdla. Ubrani w krzykliwe, groteskowe kostiumy, idealnie zsynchronizowani, świetnie ze sobą prowadzący dialog i współbrzmiący, w równym stopniu zachwycali słuchaczy, co bawili ich do łez.

Dobrze zaprezentował się też Stephano Park jako Mandaryn, grając swoją rolę z odpowiednią powagą i dostojnością, czym wprowadził publiczność w atmosferę pekińskiego dworu.

Rolę tytułowej księżniczki „Turandot" powierzono Liudmyle Monastyrskiej, która jednak wyraźnie odstawała od reszty obsady. Jej potężny, dość mocno rozwibrowany głos, sprawiał, że postać księżniczki jawiła się jako dość toporna i ciężko było znaleźć uzasadnienie dla faktu, że Kalaf obdarzył ją tak ślepym uczuciem.

Opinii było wiele, ale zdecydowanie warto wyrobić sobie własną

Sobotnia inscenizacja "„Turandot"", która zainaugurowała 2. Baltic Opera Festival, jest bez wątpienia spektaklem wyjątkowym. Po pierwsze, zachwyca poziomem artystycznym i nagłośnieniem, co zdarza się nieczęsto. Po drugie, jest ciekawa wizualnie i publiczność z pewnością odbierze ją jako atrakcyjną nie tylko dla ucha, ale i dla oka.

Po trzecie, warto się wybrać na spektakl w Operze Leśnej, bo lokalizacja dostarcza dodatkowych wrażeń. Choć przed imprezą dyskutowano, że godz. 21 to zdecydowanie zbyt późno na taki spektakl, publiczność uczestnicząca w sobotniej inauguracji przyznała, że było to działanie słuszne - wówczas panuje już mrok, więc efekty wizualne są jeszcze bardziej wyraziste.

Opera "„Turandot"" zostanie powtórzona w czwartek, 25 lipca, o godz. 21, również w Operze Leśnej. Bilety są jeszcze w sprzedaży.
Spektakl jest grany z jedną przerwą i kończy się przed północą, więc można jeszcze załapać się np. na SKM.

Ewa Palińska
Trójmiasto.pl
22 lipca 2024

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia