Topić smutki w Cafe Luna
„Cafe Luna" - reż. Józef Opalski - Teatr Miejski w GdyniTrzy samotne kobiety, topiące smutek w „uśmiechu kostuchy", marzące o powrocie do czasów dawnych uniesień i snujące ułudne wizje idealnego mężczyzny...
Taka sytuacja nie wróży spokojnej nocy. A już szczególnie, w tytułowym lokalu Cafe Luna, gdzie spotykamy nasze bohaterki: Rositę (Beata Buczek-Żarnecka), Biance (Olga Barbara Długońska) oraz Carmelę ( Elżbieta Mrozińska). Każda z nich ma odmienny charakter i usposobienie, ale łączy je jedno- brak kochającego mężczyzny.
Rosita, wysoka, szczupła blondynka, jest fryzjerką i lubuje się w różowym kolorze. Bianca, bezrobotna, stonowana kobieta, którą odzwierciedla zieleń. No i ulubienica publiczności, Carmela. Stanowcza, zadziorna, z kokiem z dredów, uwielbiająca ostrą jazdę na Harleyu. Widzimy ją w czerni i czerwieni, co idealnie określa jej mocny charakter. Wszystkie trzy poznajemy w dość nieeleganckiej sytuacji, kiedy w stanie upojenia debatują na temat mężczyzn. Nie brakuje narzekania, opłakiwania oraz opowieści o swoich pierwszych razach. A temu wszystkiemu przysłuchuje się zniecierpliwiony barman Manolo (Maciej Sykała). Jak możemy przypuszczać, nic dobrego z tego nie wyniknie i już po chwili widzimy ostrą kłótnię o wędkarza, która prowadzi do bójki. Choć sytuacja zostaje opanowana, to jednak czuć napięcie, no bo jak mogłoby go nie być, skoro okazuje się, że ich opowieści o byłej miłości, są bardzo do siebie podobne...
Jednak, jak to u kobiet bywa, skoki nastojów są nieuniknione. I tak widzimy cały przekrój emocji, często skrajnych. Mimo to gęsta atmosfera szybko znika, a na jej miejscu pojawia się przyjemna rozmowa i wspólna gra w karty. Coś jednak nieustannie przerywa bieg wydarzeń, jakby wyładowania energii. Te niecodzienne, chwilowe drgania światła, są impulsem do modlitwy. Modlitwy o mężczyznę, rzecz jasna! Choćby jednego.. i tak, ich prośby zostały wysłuchane, bo właśnie do Cafe Luna zawitał facet (Rafał Kowal), ale... w sukience, na wysokich obcasach i jakby skądś znajomy...
Ta interesująca komedia, jest w gruncie rzeczy musicalem, przesączonym utworami filmowymi, w większości zaczerpniętymi z dzieł Pedro Almadóvara, którego wytwory były inspiracją dla twórców spektaklu. Klimat zaczerpnięty ze sztuki filmowej wspomnianego artysty, można łatwo dostrzec, jednak nawet jeśli ktoś nie widział, żadnego z dzieł hiszpańskiego reżysera, to i tak w pełni poczuje atmosferę Cafe Luna. Tutaj należy zaznaczyć, że spektakl jest grany w Teatrze Miejskim w Gdyni na małej scenie, która jest wyposażona w prawdziwy barek, co świetnie umożliwiało stworzenie klimatu niczym z piwnicznego pubu.
Warto wspomnieć również o grze aktorskiej. Choć Olga Barbara Długońska, nie zachwyciła, to dwie pozostałe panie dały popis swojego talentu. Beata Buczek-Żarnecka w znakomity sposób przedstawiła zakręconą fryzjerkę Rositę, jednak królową sceny została Elżbieta Mrozińska, która rozbawiła publiczność do łez. Znakomicie odegrała rolę Carmeli, bo choć była to dość bombowa postać, to w gruncie rzeczy, najbardziej ludzka, ze wszystkich. Czapki z głów również dla Rafała Kowala, który niczym modelka przeparadował w szpilkach po scenie, co jak wiemy, nie należy do prostych czynności, szczególnie w wykonaniu mężczyzny.
Spektakl ma przede wszystkim mocny przekaz, bo choć jest to komedia, to jednak gorzka, która pozostawia wiele do myślenia. Nie można powiedzieć, że nasze trzy bohaterki były po prostu zdesperowane, one marzyły, marzyły o powrocie do dawnych uczuć, do motyli w brzuchu i wrażeniu pływania w chmurach z miłości. Zżerała je samotność, która może dotknąć każdego człowieka. Pozornie wybredne, tak naprawdę potrzebowały, aby ktoś choć przez chwilę je przytulił lub zatańczył tak jak dawniej, szepnął miłe słówko albo cmoknął w czoło. Czyż można je winić za to, że chciały to przeżyć jeszcze raz? Nie. Pytanie, czy my potrafimy zrozumieć ich samotność, dopóki ktoś jest przy nas. A co jeśli zostaniemy sami?
Może tak jak one będziemy wtedy topić smutki w Cafe Luna.