Tradycja, która budzi emocje

"Tosca" - rec. Laco Adamik - Teatr Wielki w Poznaniu

"Tosca" to najbardziej krwawa z oper Pucciniego: z trzech głównych bohaterów nikt nie dożyje do końca opowieści. A jednak opera ta, mimo że posądza się ją o kicz, tani sentymentalizm i komercję, fascynuje. Kochamy "Toscę", gdyż daje nam to, co lubimy najbardziej: akcję jak z sensacji, miłość jak z romansu, tragiczny koniec, podział na dobrych i złych. To typowy melodramat, za którym - jednak - skrycie tęsknimy

Dobrzy są artyści, Tosca i Cavaradossi. Ona, wspaniała diva rzymskiej opery, kocha piękną miłością. On, dobry i czuły, nie zgadza się ze społecznym wyklęciem, błędną polityką, heroicznie pomaga więźniowi, który uciekł z piekła. Są młodzi, zdolni, szczęśliwie zakochani. Ale pojawia się zło w postaci skorumpowanego policjanta Scarpii. To szatan wcielony, pozbawiony moralności i sumienia, życie przyzwyczaiło go, że zawsze zyskuje to, czego chce. A teraz chce Toski. Żądza brzmi w każdej nucie, profanuje śpiewany kościelny hymn. Scarpia wie, że na świecie nie ma nic za darmo, godzi się jednak podpisać uniewinnienie dla Maria. „Finalmente”, krzyczy, zwracając się do Toski. Do tej, którą kochają tłumy, on podchodzi jak do czegoś, co jest mu należne. „Finalmente”. Ale Tosca woli śmierć od hańby. Jego śmierć. W momencie, gdy przebija Scarpię nożem od razu podaje motyw: „za to, co zrobiłeś Tosce”. Ona znów jest górą. Ta, która jeszcze przed kilkoma chwilami śpiewała: „żyłam sztuką, żyłam miłością, nikomu nie czyniąc krzywdy” zabiła. I każdy prawnik uznałby to za typową zbrodnię w afekcie. Ale Scarpia zemści się zza grobu. Podczas egzekucji, która miała być udawana, padają prawdziwe strzały. Cavarodossi umiera. Tosca, odarta ze złudzeń, ścigana jako zabójczyni, rzuca się z dachu Zamku Świętego Anioła krzycząc: „Scarpia, spotkamy się przed Bogiem”. 

Siłą tej opery są gorące emocje. Tu nie ma półśrodków ani nic letniego, jest miłość i nienawiść, nadzieja i rozpacz, forte fortissimo i piano. To, co zawiera się w libretcie i przede wszystkim w muzyce, która prowadzi nas, zwiastując kolejne wydarzenia, przy odpowiednim aparacie wykonawczym nie potrzebuje nowatorstwa na scenie. Laco Adamik, reżyserujący "Toscę" w Poznaniu zrealizował spektakl tradycyjny, historyczny, z dużymi dekoracjami (trochę już się za nimi stęskniłam) i kostiumami z epoki (scenografia i kostiumy Barbary Kędzierskiej). Reżyser skupił się na rozegraniu akcji tak, jak podpowiadają muzyka i słowa. Gdy pojawia się motyw wachlarza, ten przedmiot zostaje wyeksponowany; gdy słyszymy o nożu, widzimy jego zbrodniczy błysk. Postaci prowadzone są pewnie, choć nie znaczy to wcale, że są płaskie. Tosca jest przecież kobietą, więc musi być i zalotna i zazdrosna, dumna i przerażona. Cavaradossi jest malarzem, zakochanym artystą, ale także osobą zaangażowaną politycznie, stronnikiem Napoleona, wiernym przyjacielem zbiegłego więźnia. Ta inscenizacja podkreśla to, co jest znakiem oper Pucciniego i za co kochają go melomani na całym świecie - związek słowa z muzyką, ludzkie emocje i czar teatru operowego, w którym jak zahipnotyzowani siedzimy i czekamy, co będzie dalej, choć doskonale znamy zakończenie całej historii. To, że opera budzi dziś tak duże emocje, to wielki sukces.  

"Tosca" jest też dziełem mającym wielką tradycję sceniczną i do tej tradycji znajdziemy odwołania w poznańskim spektaklu. Vissi d’arte, vissi d’amore jest śpiewane na podłodze, po zabójstwie Tosca stawia przy ciele Scarpii dwa świeczniki. To wszystko sprawia, że operę dobrze się ogląda, a jeszcze lepiej się jej słucha, bo przedziwne zabiegi inscenizacyjne nie odwracają uwagi. Orkiestra prowadzona przez Tadeusza Kozłowskiego sprawdza się bardzo dobrze, grając z mocą i energią. Siłą spektaklu są przede wszystkim soliści. Jerzy Mechliński jako Scarpia jest dwulicowy, hardy i zły. Odwołania do szekspirowskiego Jagona (którego, nota bene, Mechlinśki śpiewał w verdiowskiej operze parę lat temu) są bardzo uzasadnione. To ten sam typ głosu i aktorstwa. Śpiewane na tle Te Deum słowa najlepiej pokazują charakter fałszywego stróża prawa. Te Deum nie brzmiałoby tak imponująco, gdyby nie, jak zawsze świetny, chór przygotowany przez Mariusza Otto. Tomasz Kuk śpiewa Cavaradossiego dźwięcznie, głosem o bardzo przyjemnej barwie, a popisowa aria E lucevan le stelle wzrusza jak powinna. Natomiast Barbara Kubika w partii tytułowej pokazuje cały wachlarz emocji, jest zazdrosna, gwałtowana, ale też słodka i zakochana, tęskniąca za chwilami szczęścia w otoczeniu natury. Rozległy wolumen głosu, technika i sceniczna swoboda, to zalety tej śpiewaczki. Największą klasę pokazała śpiewając Vissi d’arte... Ta aria, na którą zawsze wszyscy czekają, niesie z sobą niebezpieczeństwo przeszarżowania, nadania jej taniej dramatyczności. Kubiak zaśpiewała ją na pewnym wyciszeniu, w bardzo modlitewny sposób, nie była to tragiczna skarga operowej heroiny, ale rodzaj spowiedzi, rachunku sumienia czynionego przed Bogiem i Scarpią - człowiekiem, który sumienia nie posiada. Widownia wstrzymała oddech, by słuchać tej genialnej interpelacji słów kobiety, która godzi się z losem. 

Warto wspomnieć też o Wiesławie Bednarku, który bardzo dobrze śpiewał niewielką rolę Zakrystiana i nadał mu komediowy rys, tak ciekawie kontrastujący z dramatyzmem całej historii.

"Tosca" to opera, którą trzeba zobaczyć. Nie tylko dlatego, że Puccini uważany jest za ostatniego wielkiego kompozytora tego gatunku i nie tylko dlatego, że to operowy hit, który wypada znać. Przede wszystkim dlatego, że "Tosca" w reżyserii Laco Admika, wykonywana przez poznańskich artystów i zaproszonych gości jest dowodem na to, że w XXI wieku możemy nadal emocjonować się i wzruszać wielką historią miłości i zbrodni, opowiedzianą magicznymi nutami.

Katarzyna Wojtaszak
Dziennik Teatralny Poznań
7 maja 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia