Tragiczna makabreska

"Noc żywych Żydów" - reż. Aleksandra Popławska, Marek Kalita - Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy

Przedstawienie ,,Noc żywych Żydów" jako komentarz do współczesnej rzeczywistości zdecydowanie przekroczył granicę dobrego smaku i stał się prześmiewczym, marnym skeczem wyśmiewającym uczestników Marszu Niepodległościowego.

Akcja spektaklu toczy się we współczesnej Warszawie, która tętni życiem i jest zapełniona nadmiernymi aspiracjami. Kiedy wydaje się, że żyjemy codziennością, w której najważniejszy jest wyścig ku przyszłości, wracają duchy przeszłości- Żydzi z okresu drugiej wojny światowej. Na Muranowie, w piwnicy jednej ze starych kamienic, oczekuje na zbawienie ostatnia grupa uwięzionych dusz. Zamknięci w przedsionku żydowskiego nieba, dobijają się do współczesnych mieszkańców Warszawy z prośbą o pomoc.

Aleksandra Popławska i Marek Kalita powieść Igora Ostaszewskiego postanowili wystawić na deskach Teatru Dramatycznego. Niestety, zamiast fikcji o Holokauście wyszła żenująca historia o samotniku, niezaangażowanym politycznie oraz o jego przemianie w patriotę i obrońcę słabszych. Bezpośrednie odniesienia do współczesnych wydarzeń politycznych, które w książce są przewrotne i zaskakujące, w dramacie przedstawione zostały jak słaba komedia, która nie podchodzi poważnie do spraw narodowych. Przykładem niech będzie wymachująca wielką flagą i udająca pijaną Katarzyna Herman, która w takt haseł polskich narodowców miota się po scenie. Hitler (świetnie grany przez Krzysztofa Ogłozę) najpierw majstruje przy rozporku a potem wykrzykuje hasła ,,Nie czerwona, nie tęczowa, tylko polska narodowa''. Do tego balony i confetti spadające z sufitu powodują, że wydarzenia związane z tęczą na placu Zbawiciela, wyglądają jak wielka feta, urządzona na cześć homoseksualizmu. Tematy tabu, przedstawione bardzo ryzykownie, przekroczyły granicę dobrego smaku i spowodowały zniesmaczenie widowni.

Powieść Ostaszewskiego jest bardzo komiksowa i ma konwencję gry komputerowej. Reżyserom nie udało się osiągnąć takiego samego efektu, w związku z czym przedstawienie dłuży się i nudzi. Akcja toczy się od jednego żmudnie sklejonego obrazka, do drugiego, w którym scenariusz przypomina najgorsze scenopisarstwo, które z widza robi głupca. ,,Chcesz usiąść?" ,,usiądę", i bohater siada. Napięcie, które w horrorze czy nawet komedii powinno być stałym elementem, tutaj nie pojawia się ani na chwilę. W zamian za to jest przewidywalnie i nudno.

Dopisane przez Kalitę zakończenie jest tak groteskowe, że nie dziwię się publiczności, która wyszła... Jak dla mnie, nie ma nic ani ciekawego, ani symbolicznego w przedstawianiu czerwonych sztandarów, na których zamiast swastyk doczepiono twarz myszki Mickey. Zamiast być poważnie, wyszło żałośnie.

Anna Stańczuk
Dziennik Teatralny Warszawa
10 czerwca 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia