Traktat o śmierci
"Król umiera" - 21. Gliwickie Spotkania TeatralneEugene Ionesco to jeden z najwybitniejszych (oprócz Becketta, Geneta czy Pintera) przedstawiciel teatru absurdu. Mistrz łączenia tragizmu z komizmem. Mimo iż dramat "Król umiera" został napisany w 1962 roku, twórcy teatralni coraz częściej sięgają po ten mniej znany tekst (przypomnijmy "Król umiera czyli ceremonie" w reżyserii Piotra Cieplaka Starego Teatru z Krakowa czy chociażby spektakl wyreżyserowany przez Tadeusza Bradeckiego w poznańskim Teatrze Nowym). XXI Gliwickie Spotkania Teatralne zainaugurowano właśnie przestawieniem "Król umiera" Teatru Banialuka z Bielska-Białej w reżyserii Françoisa Lazaro. Zostało ono nagrodzone w 2009 roku Złotą Maską, nagrodą artystyczną Marszałka Województwa Śląskiego w kategorii Przedstawienie Roku.
Lalkowy spektakl Banialuki to nie tylko traktat o życiu i żądzy władzy. To przede wszystkim traktat o umieraniu, o braku na to umieranie gotowości i zgody. To historia o odchodzeniu wielkiego władcy i tyrana bezwzględnie unicestwiającego swoje otoczenie, który wobec nieuchronnego końca tak naprawdę jest małym, tchórzliwym człowieczkiem, który rozpaczliwie chce swoje życie repetować. To już nie Wielki Król, to„Biedny królik”, który za wszelką cenę, nawet za cenę śmieszności i utraty godności, desperacko czepia się życia. Oglądamy powolny proces fizjologicznego starzenia, zniedołężnienia i braku panowania nad podwładnymi i nad własnym ciałem.
To już nie tylko tragedia władcy. To rozpacz całego królewskiego otoczenia czyli tych kilku osób, które ocalił w swej łaskawości przed katem – odrzuconej przed laty starej żony Małgorzaty, młodej i oddanej królowej Marii, dowódcy wojsk i kata w jednej osobie, nadwornego lekarza i pielęgniarki. Wraz z osobistą tragedią Berengera obserwujemy małe tragedie i tych mieszkańców dworu. Bo kimże będą obie królowe po śmierci męża? Kim dowódca nieistniejącej armii?
Ascetyczne przedstawienie twórców z Bielska-Białej, oszczędne w środkach i kolorystyce, utrzymane jest w monochromatyce łamanej jedynie drobnymi plamkami koloru (czerwień języka władcy, turkus walizki Marii). Przykuwa uwagę widzów zarówno dobraną scenografią Joanny Braun, przejmującą muzyką i efektami dźwiękowymi autorstwa Krzysztofa Maciejowskiego, precyzyjnie wykonanymi lalkami (świetny pomysł i wykonanie postaci Wielkiego Władcy), ale przede wszystkim profesjonalną i pełną ekspresji grą całego zespołu na czele z kreującym rolę Króla Berengera znakomitym Ryszardem Sypniewskim. Estetyka spektaklu doskonale współgrała ze spalonymi wnętrzami Ruin dawnego Teatru Miejskiego, które stanowiły doskonałe tło i dopełniały całości widowiska.
Spektakl bawi i wzrusza, na pewno nie pozostawia widza obojętnym. Autorzy przedstawienia poprzez zawieszenie w czasoprzestrzeni czynią swój przekaz uniwersalnym. Niewątpliwym sukcesem twórców spektaklu jest również to, iż w tych małych i dużych lalkach odnajdujemy siebie. Dostrzegamy w nich ludzkie cechy, słabostki i ułomności, które i nam nie są obce, a do których przyznajemy się niechętnie.