"Transfer!" czyli spotkania z historią
"Transfer!" - reż: Jan Klata - Teatr Współczesny we WrocławiuWrocławski spektakl "Transfer!" w reżyserii Jana Klaty zmienia życie świadków i uczestników powojennych wypędzeń ludzi, a widzów wzrusza prawdziwością przekazu - pisze Małgorzata Matuszewska w Polsce Gazecie Wrocławskiej.
Wydarzenia rozgrywające się przed oczami widzów nie pozostawiają ich obojętnymi. Niezależnie od narodowości, przekonań politycznych czy wyznawanej religii "Transfer!" porusza do głębi prostotą, prawdziwością przekazu.
W przedstawieniu o swoich losach opowiadają Polacy i Niemcy, wypędzeni po wojnie z własnych ojczyzn. Może sprawią, że przebaczenie nie będzie tylko pustym słowem? Od wrocławskiej premiery minęły już trzy lata. "Transfer!" gościł na wielu europejskich scenach. Oglądali go Polacy, Niemcy, Rosjanie, Słowacy, Francuzi.
Jednym ze świadków historii jest Zygmunt Sobolewski, urodzony niedaleko Borszczowa na Kresach. W 1939 roku miał sześć lat. Jego dzieciństwo skończyło się wraz z wybuchem wojny. Dziś Zygmunt Sobolewski wspomina borszczowskie getto. Na scenie mówi, że widział kolumnę idących ludzi i wiedział, jaki czeka ich los. Miał tylko dziesięć lat! Wiele lat po wojnie zgodził się opowiedzieć o tych wydarzeniach, wcześniej napisał wspomnienia repatrianta i dostał drugą nagrodę w konkursie Ossolineum i Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego.
Pierwsza rozmowa z Janem Klatą trwała niemal cztery godziny.
- Na zakończenie Jan Klata powiedział: "To co, panie Zygmuncie, opowie pan to widzom?". Zdębiałem, bo nie wiedziałem, czy ktoś będzie chciał tego słuchać - opowiada pan Zygmunt. Ponad trzy lata temu myślał, że zgodził się nieopatrznie, ale dziś uważa, że dobrze zrobił. Bo widzowie w Niemczech, Francji i wszędzie, gdzie gościli, historię chwytają w lot.
- Młodzi przychodzą ze łzami w oczach i pytają o zapamiętany przeze mnie obraz matki niosącej dziecko na śmierć - mówi. - Po spektaklu w Berlinie pani prowadząca spotkanie z widzami wyznała, że ze ściśniętym gardłem słuchała listy mieszkańców wsi, czytanej ze sceny przez Karolinę Kozak, bo wiedziała, że to wypominki, a większość ludzi już nie żyje - dodaje.
Pan Zygmunt przyznaje, że jadąc do Francji, był trochę niepewny, jak świadków historii i cały spektakl przyjmą Francuzi.
- Przecież nie mają takich doświadczeń, nie znali wypędzeń. Ale wszystko zrozumieli i dziękowali, że przypomnieliśmy tę część historii. Jechaliśmy niepewni, wracaliśmy zbudowani ich przyjęciem - opowiada.
We Francji byli kilka razy. Dostali wielkie brawa, zdarzyło się, że widownia reagowała równie żywiołowo, jak na rockowym koncercie. Któregoś razu do Zygmunta Sobolewskiego podszedł starszy Żyd.
- Bardzo wzruszony, więc rozmowa nie bardzo się kleiła, ale powiedział mi, że sam pamięta i słyszał opowieści innych o tamtych strasznych czasach - wspomina.
Na festiwal "Nowy Dramat" w Moskwie jechali też trochę z duszą na ramieniu, bo przecież konferencja w Jałcie w spektaklu została przedstawiona groteskowo.
- Mieliśmy świadomość, że mogą nas wygwizdać, wytupać - opowiada Sobolewski. Nie tupali i nie gwizdali. Kilka osób wyszło w czasie spektaklu, ale na rozmowę po nim przyszło sporo młodych, nie zawsze zdających sobie nawet sprawę ze stosunku Polaków do Rosjan - obok Niemców, także okupantów.
- Pewien człowiek stwierdził, że co prawda wie o tym, że Stalin był mordercą, ale przecież doprowadził do wyzwolenia Polski. I ten widz po spektaklu miał dylemat - wspomina Sobolewski.
Andrzej Ursyn Szantyr, z pochodzenia wilnianin, nauczyciel, uważa, że dziś Rosja chętnie nawiązuje do mocarstwowych tradycji, więc "Transfer!" był dla moskiewskich widzów kubłem zimnej wody.
- Ale młodzi z zaciekawieniem dowiadywali się, co zdarzyło się naprawdę. W szkole im wmówiono, że Związek Radziecki wygrał wojnę i ich bohaterstwo jest najważniejsze. Bardzo się dziwili, że historia wygląda inaczej - uważa. I zaraz dodaje, że przecież "Transfer!" nie uderza w przekonanie o wielkim mocarstwie, ale w moralność.
- Po każdym spotkaniu z nami w widzach zostaje przekonanie, że nie musimy być wiecznie do siebie wrogo nastawieni. A w naszych opowieściach jest żal, ale nie ma wrogości - dodaje.
Wizyta w słowackiej Nitrze pokazała, że każdy naród widzi w "Transferze!" własne problemy. Szantyr: - Między Czechami a Słowakami były animozje, Słowacy w naszym spektaklu znaleźli swoje sprawy - uważa.
Jan Kruczkowski urodził się w Czortkowie na Podolu, miał 10 lat, kiedy przyszła wojna.
- Zawsze mi się wydało, że Polacy w tej wojnie ucierpieli najbardziej. Mój Boże, słuchając opowieści Niemek w "Transferze!" zrozumiałem, że oni też cierpieli. Dziś trzeba powoli zapominać o wojennych nieszczęściach, bo wszystko zmierza ku dobremu. Byliśmy trzy razy w Niemczech, widziałem, że Niemcy nie czują do nas ani nienawiści, ani nawet niechęci - opowiada.
Zygmunt Sobolewski wspomina, że pierwsze spotkania z Niemcami opowiadającymi w "Transferze!" swoje historie były trochę na dystans. Nic dziwnego, nie znali się, nikt nie wiedział, co drugi ma do powiedzenia. Sobolewski po wojnie patrzył, jak Niemki pracujące pod nadzorem radzieckich żołnierzy wyjeżdżały do Niemiec w ciąży albo z malutkimi dziećmi.
- Historia mamy Hanne-Lore Pretzsch, która miała skrobankę po gwałcie, nie zaskoczyła mnie. Sam widziałem, jak ruski żołnierz wlókł do swojego szałasu starszą Niemkę - mówi. Dziś Polacy i Niemcy przyjaźnią się. Czekają na spotkania.
Andrzej Ursyn Szantyr: - Zaprzyjaźniliśmy się także z Niemkami, zawsze mile się witamy i cieszymy ze spotkań. To emocjonalny dorobek przedstawienia. We wzajemnym zrozumieniu chodzi o to, żeby ludzie spotkali się ze sobą i porozmawiali. Gdyby takie spektakle były powszechne, a ludzie mogli po nich rozmawiać, mniej byłoby kłopotów także w polityce - uważa. Listów do siebie nie piszą, ale telefonują. - Te kontakty są ludziom bardzo potrzebne, szczególnie w naszym wieku - uśmiecha się Andrzej Ursyn Szantyr.
Hanne-Lore Pretzsch latem pojechała do Indii. Każdemu przywiozła pamiątkową figurkę pięknego ptaka. W zeszłym roku umarł Jan Charewicz. Dziś na scenie jego historię opowiada Zbigniew Górski, aktor Teatru Współczesnego, pokazując daty urodzin i śmierci bohatera.
- Patrząc na Zbyszka, widzę Janka - wzdycha Zygmunt Sobolewski. - Przyjaźniliśmy się, a spotkaliśmy się dopiero przy "Transferze!". Zbyszek nawet niektóre gesty Janka powtarza, to wzruszające - dodaje. Podczas prób do spektaklu umarła żona pana Szantyra. - Chciałem się wycofać, ale reżyser namówił mnie, żebym został. Żona chciała, żebym brał udział w tym projekcie, o tym też myślałem. I wiedziałem, że będę zajęty, a to pomoże w smutku - dodaje. Przed premierą umarł także mąż Karoliny Kozak, mieszkanki Pieleszkowic.
Angela Hubrich, urodzona w szpitalu św. Józefa w dzisiejszym Wrocławiu, była zaskoczona, jak umierające przed laty miasto pięknieje z dnia na dzień. - Polubiła nas i była tak ciekawa miejsc, z których pochodzimy, że pojechała na rekonesans do Lwowa. Widząc Lwów, zrozumiała, skąd się wzięła dbałość o swoje miejsce nowych mieszkańców Wrocławia - opowiada Sobolewski. Pan Zygmunt podczas wszystkich podróży robi mnóstwo zdjęć. Z Janem Kruczkowskim, dziś wałbrzyszaninem, zwiedzili Paryż. Ale nie te najbardziej sławne miejsca, tylko cichsze i mniej znane zakątki.
- Wdepnęliśmy na stragan z portretami Stalina, Lenina, wojskowymi furażerkami, czapką bolszewicką z czerwoną gwiazdą. Kto jeździ autokarem, tego nie zobaczy - uśmiecha się. Jan Kruczkowski robi notatki, bo pisanie to jego hobby. W konkursie na wspomnienia wypędzonych dostał drugą nagrodę ex aequo z Zygmuntem Sobolewskim.
- Niedawno przyjaciel, Polak mieszkający w Kanadzie, poparł to moje pisanie. Dostałem od niego list, napisał: "Janek, ten Transfer! nie może leżeć w kącie, musi być znany" - opowiada Jan Kruczkowski. I wzrusza się na myśl o młodych Francuzach dziękujących za spektakl. - Mówili nam "merci beaucoup". Za co dziękowali? Myślę, że dotarliśmy do nich naszymi wspomnieniami - twierdzi.
***
Spektakl "Transfer!" można zobaczyć 30, 31 stycznia, 2 i 3 lutego o godz. 18.15 na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Bilety kosztują 32 zł (ulgowe 24 zł)