Transkrypcja tańca

"Transmigrazione di fermenti d'amore" - reż. Katarzyna Chmielewska i Leszek Bzdyl - Teatr Dada von Bzdülöw

Jakkolwiek rozpatrywać by temat sztuki, wszystko sprowadzało się do zagadnienia miłości, pojętej przez pryzmat oddziaływania na siebie ludzkich ciał, doznających uniesień energii.

Od dawna już podejrzewałam Leszka Bzdyla, że czaruje świat po to, aby mieć wielki ubaw z niego. Nie nazwałabym tego prowokacją, raczej sprawdzaniem teorii, które w artystycznym świecie mają rację głosu i ruchu. Punkt wyjścia, jaki obrał parę miesięcy temu, dozując informacje o nadchodzącej premierze, również mieści się w pogodno-surrealistycznym stosunku artysty do świata widzianego. "Zapraszamy widzów do teatru, w którym mówi się po włosku, czyli w języku, który już nic znaczy, bufonada i klaunada mieszają się z intymnością, a temperatura uczuć zależna jest od kierunku wiatru." Zatem pełna obstrukcja piękna, aby o pięknie móc się na nowo wypowiadać i nadać mu sens kolejnych pozorów. Zawieszenie w próżni, na które pozwala tylko piękno. Estetyzacja.

Se sapreste anche, che cosa' siete venuti qua! (Gdybyście jeszcze wiedzieli po co tu przyszliście!)

Obawiam się, że Teatr Dada von Bzdülöw przeszedł na tę stronę artystycznej kreacji, która pozostawia w drugim planie zapytanie o sens sztuki, rozkoszując się budowaniem ruchomych obrazów. Mam ogromny szacunek dla liderów teatru, mogę podziwiać ich lekkość, piękno, grację, pomysłowość, "trzpiotowatość", czyli ten rodzaj humoru, który "pałaszować" można w każdych ilościach. Jednak na najnowszym spektaklu "Transmigrazione di fermenti d'amore" odczuwałam pewien rodzaj zniecierpliwienia wywołanego zaproszeniem do permanentnej estetyzacji. Spektakl uwodził, czarował bez wątpienia, jednak nie nasycił emocjami. Widz biernie przyglądał się fragmentarycznej opowieści, czekając na przełom, który jednak nie nastąpił. Cały czas miałam wrażenie, że odbywała się względem widza prowokacja, zarówno na poziomie słów, gęsto wypowiadanych na początku spektaklu, jak również na poziomie gestów. Tworzono przestrzeń dla widza, aby miał czas na swoje przemyślenia, ale jednocześnie dystansowano się od tego widza. Temat stał się absolutnie drugorzędny, cel spotkania również, całość zdominowana została przez estetykę piękna czy estetyzację w ogóle.

Sono un idiota, pagliaccio, corpo senza cervello, labbra senza le parole. Sono delle parole di un'altra persona, che scorrono tramite me. (Jestem idiotą, pajacem, ciałem bez mózgu, ustami bez słów. Jestem słowami innego, które płyną przeze mnie)

Jakkolwiek rozpatrywać by temat gdańskiej sztuki, wszystko sprowadzało się do zagadnienia miłości, pojętej przez pryzmat odziaływania na siebie ludzkich ciał, doznających uniesień energii. Dwie tancerki spełniały rodzaj medium, przez które przechodziło piękno. Początkowo Daniela Komędera niczym Pierrocik poddawana była smutno-zabawnym "manipulacjom" Leszka Bzdyla, wcielającego się w rolę artysty/alfonsa. Bawił i jednocześnie gorzko rozprawiał o swojej roli tu i teraz - artysty względem odbiorców, powołanych do tego, aby rozumieć. Dla większości widzów monolog po włosku zrozumiały pozostał na poziomie słów: alfa i omega oraz amore. I mimo że z tego zbudować można cały spektakl, to jednak za mało, aby wczuć się w niezwykle nośne frazy całego tekstu. Katarzyna Chmielewska, wyzywająco urzekająca, stała się już od pierwszej sceny ikoną piękna, przypominającą największe gwiazdy włoskiego kina, powołane do tego, aby się nimi zachwycać i składać im hołd. Drobiazgi, mikrogesty i powab stały się jej orężem, jakiego używała, by muskać widza i partnerów na scenie.

Pero' voi non udite, non vedete, non sentite. Fingete che sapete qualcosa. (Ale wy nie słyszycie, nie widzicie, nie czujecie. Udajecie, że coś wiecie)

Spektakl na poziomie słów odczytać można jako rodzaj resume artystycznego, w którym ogląd świata rzeczy i ludzi prowadzi do wielkich rozczarowań. Ocalona zostaje miłość. Mam jednak wrażenie, że jest to miłość włożona pod klosz, bezpieczna, idealna, pozbawiona uwikłań i tragedii, to rodzaj gry, prowokacji ogołoconej z przyszłości, nastawionej na efekt odbicia. Tancerze nie budują trwałych relacji, są one rozbijane również przez mnogość scenek, które chętnie nazwałabym miniaturami. Rozbudzająca się cielesność, w ostatniej scenie sprowadzona do rozedrgania półnagich ciał, pozbawiona została znamion rozkoszy, pozostając na poziomie rozpoznania i zachwycenia. To sami tancerze epatowali zmysłowością, nie była ona budowana na scenie. Każdy z czworga tancerzy, odmienny cielesnym pięknem, samoistnie stwarzał pole dla wyobraźni widza. Urokliwa Daniela Komędera skupiała uwagę radosną powierzchownością, płynnością ruchów. Urzekająca Katarzyna Chmielewska przyciągała wzrok, cokolwiek robiła i chciała zrobić, dając pełnię przekazu. Leszek Bzdyl, jak zawsze pięknie swobodny, stal się naturalnym przekaźnikiem energii klimatu i myśli, z jakich budował spektakl. Paweł Grala w tym czworokącie stal się najmniej wyrazisty, choć momentami i on niósł jakąś tajemnicę.

Muzyka Mikołaja Trzaski prowadziła tancerzy i przyjemnie komponowała tło ich uniesień. Klimatycznie najczęściej przypominała jazz, była ilustracyjna niczym w filmie. Nie przekonały mnie wizualizacje, które interpretowały słowa "starego klowna" wypowiadane przez Bzdyla. Zbyt uproszczone, pozostały w rozdźwięku z włoskim klimatem spektaklu, choć oczywiście nie wykluczają nawiązań do włoskiego modernizmu.

"Transmigrazione di fermenti d'amore" urzekło mnie, rozleniwiło mój pośpiech, bawiło się z koncentracją. Spektakl jest przykładem dobrej pracy całego zespołu, domyślenia całości, dbałości o najdrobniejsze szczegóły gestów, muzyki, oświetlenia. To przykład sztuki skoncentrowanej, w tym przypadku na spuściźnie wielkiego kina włoskiego ujętego w ramy od Federico Felliniego do Paolo Sorrentino, reżysera "Wielkiego piękna". To przykład artystycznych poszukiwań i urzeczeń, być może jedynej, słusznej drogi z dolce vita w roli głównej. Kontemplowanie obrazów u Dady przypomniało mi film "Italiani" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. W obu przypadkach zadaję sobie wyjątkowo kłopotliwe pytania o sensy i cele sztuki, o miejsce artysty. Nasycenie, jakim charakteryzują się dzieła Leszka Bzdyla lub z jego udziałem, osiągnęły pełnię. Co dalej?

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
24 grudnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...