Trochę diabeł zamieszał
" Czerwone Zagłębie" - reż. Aleksandra Popławska - Teatr Zagłębia w SosnowcuOstatnia premiera w Teatrze Zagłębia nosi prowokujący tytuł "Czerwone Zagłębie" i jest kompletnie odjechaną pozycją w repertuarze. Niby ukazuje sto lat dziejów miasta, ale to raczej tabloidowa historia. Więcej tutaj szalonego kabaretu niż historycznej prawdy. Zanim jednak zacznę się czepiać szczegółów, muszę stwierdzić, że to kawał dobrego, radosnego teatru, czasem kontrowersyjnego, ale niosącego pozytywne emocje. A jak ten w sumie nienajlepszy tekst Jarosława Jakubowskiego został wyreżyserowany i zagrany - po prostu w głowie się nie mieści i dlatego trzeba przedstawienie zobaczyć. Najzwyczajniej: mistrzostwo świata... Może trochę przesadziłem, ale mistrzostwo Polski z całą pewnością!
Dawno, dawno temu, w roku 1963 Janina Ostała brawurowo odśpiewała na pierwszym festiwalu opolskim piosenkę Wojciecha Młynarskiego Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle głośno, byle głupio... Na sosnowieckiej scenie jest bardzo głośno, bywa na chama, ale tak całkiem głupio to już nie jest. Najmniej ważne wydają mi się rozważania Poszukiwaczy (prawdy?) o tym, co pierwsze zadecydowało o powstaniu legendy Czerwonego Zagłębia. To była swego czasu sztucznie nadmuchiwana, niczym balon, legenda. I jak balon pękła, bo więcej w niej było życzeń niż prawdy. Pierwszy sosnowiecki biskup Adam Śmigielski zwykł mawiać, że Zagłębie jest czerwone od koloru kochających Boga i łudzi serc. Gdyby nie znakomici aktorzy (Wojciech Leśniak i Andrzej Śleziak), którzy niczym chór grecki prowadzą swój spór o to, co było najpierw, nudzilibyśmy się potwornie, ale jak powszechnie wiadomo wspaniałemu aktorowi wystarczy przeczytać książkę telefoniczną, by sparaliżować teatralną widownię... Ponadto sympatyczne safanduły przepowiadają kolejne sceny. Czy Piłsudski mógł rozmawiać na sosnowieckim dworcu ze Stalinem? Czemu nie. Pierwszy bywał tu często a drugi zjadł tu ponoć raz obiad. Kapitalny dialog, na granicy rękoczynów, prowadzą Grzegorz Kwas (Józef P) i Piotr Zawadzki (Josif D.).
Najbardziej podobają mi się jednak w przedstawieniu sceny najmniej związane z historią miasta, jak choćby monolog diablicznej Cmentarnej Wdowy opowiadającej nad grobem męża niestworzone rzeczy o tunelach łączących sosnowieckie cmentarze i o hazardzie królującym w grobowcach zagórskiej nekropolii. Czysty surrealizm, a jak pysznie zainscenizowany!
Bal dla przodowników pracy, będący karykaturą popularnych programów telewizyjnych śmieszy do łez - duża w tym zasługa brawurowego wodzireja (świetna rola Andrzeja Rozmusa). Brawo, bis! Jeszcze, jeszcze... No a zobaczyć Pierwszego, czyli Edwarda G. w szpagacie na konopnej drabinie - bezcenne. Dla tej sceny z pewnością obejrzę to przedstawienie ponownie. Piotr Zawadzki jako Pierwszy jest koncertowo prawdziwy, przerażający i zarazem potwornie śmieszny. To jedna z najlepszych ról w dorobku aktora, którego rozwój śledzę od pojawienia się na scenie. To profesjonalizm w najlepszym znaczeniu tego słowa. Włożenie jednak w usta towarzysza G. (choćby i stał nad grobem) słów świętego Papieża Polaka to absolutne przegięcie autora. Wpadek jest więcej, ale ta zwyczajnie boli...
Autor jest z Bydgoszczy, w swoim fachu biegły, szybki i działający na zasadzie "alleluja i do przodu", o Sosnowcu wie tyle, co z relacji procesów mamy Madzi, a widać informatorów i przewodników po mieście miał mało. Najbardziej symbolicznym w temacie był przecież pochówek na pogońskim cmentarzu wielkiego poety i pisarza Emila Zegadłowicza - najpierw najbardziej katolickiego a potem najbardziej skandalizującego twórcy, który kazał się pochować w czerwonym sztandrze. Oczywiście jest na scenie mowa o Poli Negri i jej krótkotrwałym małżeństwie z hrabią Eugeniuszem Dąmbskim, zabrakło mi jednak w tym miejscu zabawnej piosenki Jacka Cygana - duetu słynnej pary kochanków, wynagradza to brawurowo odśpiewana piosenka Stanisława Broszkiewicza Nasza Huta Katowice wszystkich polskich hut królowa... Śpiewa i recytuje tak pięknie, że aż serce ściska, ulubienica sosnowieckiej publiczności Edyta Ostojak. Wierszowi Władysława Broniewskiego "Zagłębie Dąbrowskie" (Po gniew, moja pieśni, najgłębiej / w serce ziemi się wwierć! / Węgiel dobywa Zagłębie, /Zagłębie dobywa śmierć) nadaje diabelskiej mocy. Ogromna przyjemność patrzeć na młodą, a tak bardzo dojrzałą emocjonalnie aktorkę. Jest jeszcze jedna piękna rola w tym zwariowanym tyglu, to Nocna Portierka z Hotelu Bez Nazwy, a może to jednak Hotel Warszawski albo Wiktoria?
Krystyna Gawrońska pokazała ją bardzo współcześnie, to pełna marzeń wielbicielka celebrytów, ciekawa wieści z wielkiego świata, spokojna i cicha a w środku drzemie wulkan...
Nie mogło zabraknąć w spektaklu doktora Widery, czyli pierwowzoru doktora Judyma z "Ludzi bezdomnych" Stefana Żeromskiego i tak modnego ostatnio zbira z Kazimierza, komendanta MO Stanisława Koguta, który mordował niewygodnych przeciwników i chował w swoim ogródku, czy Stanisława Jarosa, który przygotował nieudane zamachy na Chruszczowa, Gomułkę i Gierka, manifestując w ten sposób swoje polityczne poglądy, za co został skazany na powieszenie.
W tym wielkim kotle, w którym Jarosław Jakubowski uwarzył swoje danie, trochę jednak diabeł zamieszał - za blisko tragedii znalazł się kabaret, za blisko groteskowego pastiszu boląca prawda. To, że całość, zarówno gorycz jak i słodycz są do przełknięcia a granica dobrego smaku tylko raz została przekroczona i przedstawienie kończy się owacją jest zasługą doskonałych inscenizatorów Aleksandry Popławskiej i Marka Kality, którym składam wyrazy najwyższego uznania za perfekcyjne opanowanie teatralnej machiny. Za scenografię i kostiumy wielkie brawa należą się Pauli Grocholskiej, za choreografię i ruch sceniczny - Pawłowi i Piotrowi Kamińskim, za ozdobienie spektaklu muzyką - Marii Janickiej.
Wszyscy aktorzy wywiązali się ze swoich zadań bez zarzutu, oprócz już wyżej wymienionych muszę jeszcze wyróżnić Marię Bieńkowską, Michała Bałagę, Beatę Deutschman, Przemysława Kanię, Aleksandra Blitka i Krzysztofa Korzeniowskiego (jak lekko tańczy ten Hutas). To przedstawienie "pisze się" dopiero na scenie... Taka dzisiaj moda. Jest porywające i brawurowe. Ja nadal będę tęsknił za dobrym dramatem współczesnym, który nie tylko da poszaleć reżyserom, ale przyniesie tak ważne treści, że zaintrygują widzów i za sto lat. Wielki Stanisław Wyspiański pchnął Polaków w chocholi taniec, może pora przestać go tańczyć.