Trojanie nie trojany

"Trojanie" - reż. Carlus Padriss - Teatr Wielki-Opera Narodowa w Warszawie

Hector Berlioz byt świetnym kompozytorem, lecz mniej świetnym librecistą. Jego utwory sceniczne naznaczone są takimi cechami jak rozwlekłe tempo i wątła nić narracji, statyczność sekwencji, niska temperatura konfliktów między postaciami

Berlioz kochał literaturę, długą frazę klasyki starożytnej, szekspirowskiej czy romantycznej i swoją muzyką chciał służyć pięknu słowa. Imiennik bohatera "Wojny Trojańskiej" zawsze marzył o napisaniu opery według "Eneidy", a ukończywszy ją (1858), stwierdził: "Furda, co się z tym dalej stanie, czy to wystawią, czy nie. Najważniejsze, że moja Wergilowa i muzyczna namiętność została zaspokojona\' 

Długość dzieła, rozmach obsady i inscenizacji, wymogi kondycyjne stawiane wykonawcom głównych partii sprawiły, że rzeczywiście nieczęsto jest wystawiane. Z lekkimi skrótami w partyturze, licząc dwie przerwy, warszawskie przedstawienie trwa blisko pięć godzin, ale jego autorzy starają się nie zanudzić publiczności.

Atrakcje zaczynają się przed poniesieniem kurtyny. Widzów już w drodze do szatni witają postacie ze świetlnymi mieczami, w kostiumach rycerzy z filmowej sagi "Gwiezdne wojny"; jest też słynny robot R2D2. Przebierańcy będą krążyć w kuluarach w czasie przerw i chętnie pozować do zdjęć z melomanami. Są maskotką i symbolem tej inscenizacji.

Hiszpański reżyser Carlus Padrissa, szef katalońskiej kompanii teatralnej La Fura dels Baus wraz ze współpracownikami specjalizuje się w wielkich widowiskach, często plenerowych. Odpowiadał między innymi za oprawę ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku. Śmiało łączy elementy kultury popularnej (cyrk, jarmark) z najnowszą techniką (lasery, multimedia). W czasach Berlioza "Wojna Trojańska" była barwną baśnią o porachunkach między państwami i między jednostkami, o wojownikach i księżniczkach. W naszych czasach taką uniwersalną baśnią są "Gwiezdne wojny".

Padrissa uznał, że w kosmicznym wcieleniu "Trojanie" będą bardziej strawni i pociągający. Można powiedzieć, że w niczym nie zaszkodził Berliozowi, ale też specjalnie nie pomógł. Nie dokonał rewolucji w interpretacji. Nie zaproponował również wizji rzucającej na kolana, konsekwentnie spójnej i dopracowanej w każdym szczególe. Najbardziej chyba spodobał mu się sam pomysł superunowocześnienia antycznego mitu, w sumie na sposób dość toporny. Kiedy chór śpiewa o morskich wichrach, projekcja wideo w tle przedstawia wirujące turbiny elektrowni wiatrowych. Kiedy dochodzi do pojedynku adwersarzy, na scenie pojawia się ring bokserski. Koń trojański przypomina metalową Mechagodzillę, a dworski śpiewak daje występ godny podstarzałego Elvisa Presleya. Laptopy spełniają m.in. funkcję podpałki pod stos, na którym spłonie Dydona. Zdarzają się też rozwiązania nieprzystające do ludycznej konwencji, jak wstrząsająca scena samobójstwa kobiet trojańskich, których ciała w agonii przywierają do matowej zasłony, pozostawiając na niej krwawe ślady.

Inwencja Padrissy czasem wywołuje uśmiech, czasem - uśmieszek widzów. Na konferencji prasowej reżyser cieszył się jak dziecko z możliwości inscenizacyjnego po-hulania na przepastnej scenie Teatru Wielkiego, kryjącej większy potencjał niż teatry w Walencji i Sankt Petersburgu, na których wcześniej pokazywano tę realizację. Trzeba przyznać, że zagospodarował przestrzeń sensownie, w całości, od góry do dołu (ruch śpiewaków i statystów podwieszonych na linach) i od przodu do tyłu (zasłony oddzielające plany; projekcje na tychże zasłonach i na tle dekoracji w głębi).

Ale przecież opera to przede wszystkim muzyka. Za tę stronę spektaklu odpowiada Walery Giergiew. Zapracowany rosyjski dyrygent swoim zwyczajem przybył dopiero na ostatnie próby i dwa z trzech przedstawień, udało mu się jednak bezbłędnie ustawić balans dynamiki między orkiestrą a solistami i chórem oraz nadać spektaklowi wartkie tempo i zwartość narracyjną. Giergiew panuje nad olbrzymim aparatem wykonawczym i zapewnia symbiozę między kanałem orkiestrowym a sceną. Pięknym momentem jest szlachetny duet waltorni, rozstawionych w skrajnych lożach balkonu. Obszerną, bogatą partię ma do zaśpiewania chór, jak zwykle wybornie przygotowany przez Bogdana Golę. Dramaturgicznymi i muzycznymi osiami, wokół których Berlioz zbudował akcję, są dwie kobiety - Kasandra (w akcie I i II) i Dydona (akty III, IV, V). Sylvie Brunet, dysponująca ciemnym, silnym, lecz nazbyt rozwibrowanym mezzosopranem, nie do końca satysfakcjonowała uszy w roli Kasandry, a to za sprawą niewyrównanej, niekontrolowanej barwy głosu. Wyczerpująca kondycyjnie, wymagająca szerokiej gamy środków ekspresji wokalno-aktorskiej partia Dydony była dla Anny Lubańskiej największym wyzwaniem w dotychczasowej karierze. Poradziła sobie wspaniale i zasłużenie zebrała największe brawa. Dopracowana w najmniejszych szczegółach interpretacja; pięknie rozwijający się głos jako posłuszne narzędzie artystki, czystość intonacyjna, pewność wszystkich dźwięków - na tym solidnym fundamencie Lubańska wzniosła sugestywną kreację. Także pozostali Polacy, śpiewacy drugiego planu, byli mocnymi punktami obsady: Mateusz Zajdel (Hylas), Rafał Siwek (Narbal), Robert Gierlach (Pantus).

Carlus Padrissa bez wahania przedstawia Trojan jako społeczność zarażoną trojanem - wirusem komputerowym, czyli współczesnym koniem trojańskim. Na szczęście muzyka Berlioza okazała się odporna na infekcję.

Hanna i Andrzej Milewscy
Hi Fi i Muzyka
14 maja 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...