Trójkąt miłosny z dramatem w tle

"Poławiacze pereł" - reż. Tomasz Podsiadły - Opera Bałtycka w Gdańsku

W religijno-mitycznej wiosce gdzieś "na końcu świata" rozgrywa się dramat Zurgi, Leili i Nadira, bohaterów opery "Poławiaczy pereł", zrealizowanej niewielkim nakładem finansowym w Operze Bałtyckiej. Dobrzy soliści mają tym razem bardzo duże wsparcie świetnie dysponowanego chóru i dobrze brzmiącej orkiestry Opery Bałtyckiej pod batutą Jarosława Szemeta, odkrycia spektaklu.

Georges Bizet, twórca "Poławiaczy pereł", nakreślił w tej operze niezwykle malowniczy, niemal malarski pejzaż, pełen skrajnych emocji targających jej bohaterów. To muzyka barwna, bogata brzmieniowo, nasycona wręcz obrazami. Libreciści Michel Carré i Eugne Cormon akcję umieścili w orientalnej, tajemniczej przestrzeni Cejlonu, w anonimowej rybackiej osadzie, w której gromada wybiera Zurgę swoim przywódcą. Gdy do wioski wraca przyjaciel Zurgi Nadir, jest okazja powspominać dawne czasy (duet "C'est toi qu'enfin je revois") i kapłankę Leilę, w której obaj się kochali.

Dla wiążącej ich przyjaźni przysięgli przed laty zrezygnować z miłości do kapłanki. Obaj deklarują dochowanie swoim ślubom wierności (duet "Au fond du tempie saint"). Już po chwili do brzegu przybija łódź z kapłanką, której śpiew ma chronić wioskę i rybaków przed gniewem fal. Nadir natychmiast poznaje dawną ukochaną (najsłynniejsza aria "Poławiaczy..." - romans Nadira "Je crois entendre encore"). Ukryta za zasłoną Leila składa publicznie śluby czystości, świadoma faktu, że oprócz Zurgi, znajduje się tu także jej ukochany Nadir. Kapłanka powierza się woli boga Brahmy ("Ô dieu Brahmâ"), decydując się wypełnić swoje zadanie. Lojalność i powinności wobec namiętnej miłości są jednak skazane na klęskę, która przynosi zgubę. Zapłacą za nią również mimowolni uczestnicy dramatu - biedni poławiacze pereł.

Klasyczny konflikt tragiczny między powinnością a uczuciem, dobrem ogółu i osobistą korzyścią rozstrzyga się między trzema bohaterami (pod okiem czwartego), jednak kosztem lokalnej społeczności. Reżyser spektaklu Tomasz Podsiadły (reżyserował wcześniej w Operze Bałtyckiej "Madame Buttefly" i "Rigoletto. Semi-stage" - obie w wersji pół scenicznej) zdecydował się na niewielkie inscenizacyjne zabiegi. Poławiacze pereł zamieszkujący wioskę na początku spektaklu długo i dokładnie obmywają ręce - to z jednej strony rytuał, z drugiej symbol czystości i niewinności. Gdy w drugim akcie spektaklu wykonają podobny gest, będzie miał on inne znaczenie: pełne agresji i złości obmycie rąk staje się kompulsywne, przypomina mycie rąk przez Lady Makbet po królobójstwie i wydaje się formą reakcji na zdradę i wiarołomstwo. Poza takimi niewielkimi ingerencjami reżyser zaplanował też kilka rażących dosłowności, unaoczniających zdarzenia (np. ostentacyjne poruszanie się po omacku, gdy zrobi się ciemno).

Najważniejsze jednak, że skupiono się na dramaturgii kolejnych scen, nie zakłócając ich przebiegu skomplikowanymi zadaniami aktorskimi. Zarówno soliści kreujący partie głównych bohaterów, jak i Chór Opery Bałtyckiej, mają okazję się wykazać przede wszystkim wokalnie. To (zresztą podobnie jak warstwa muzyczna) mocna strona spektaklu. Dobrze i równo grająca Orkiestra Opery Bałtyckiej zyskuje głębokie brzmienie pod batutą organicznie wręcz dyrygującego, utalentowanego Jarosława Szemeta.

Jeszcze lepiej prezentuje się Chór Opery Bałtyckiej, którego w tak dobrej formie nie słyszałem od lat. Właściwie od pierwszej sceny spektaklu do końca to niezwykle silny element spektaklu - i tyczy się to zarówno wyglądu i charakteryzacji (ciekawe biało-niebieskie kostiumy Agnieszki Szewczyk), jak i przede wszystkim dyspozycji wokalnej (za przygotowanie Chóru odpowiedzialny jest Waldemar Górski). Chór staje się pełnoprawnym, zbiorowym bohaterem spektaklu o określonej dramaturgii, nie ustępując w tym względzie solistom.

Spośród nich najlepiej prezentuje się bardzo zdolna sopranistka Maria Domżał, która imponuje w swoich interpretacjach lekkością. Bardzo dobrze brzmi pełna emocji i efektownych wokaliz "Me voil seule dans la nuit", czy przejmujący duet Leili i Nadira "De mon amie, fleur endormie". Na słowa uznania zasłużył również pochodzący z Serbii baryton Nikola Mijailović, występujący w roli Zurgi. Mijailović praktycznie z marszu wziął udział w tym przedsięwzięciu (o niedyspozycji śpiewaka przygotowującego się do tej partii dowiedział się dwa dni przed premierą). Jego mocny baryton jest ozdobą szczególnie drugiej części spektaklu, gdy Zurga cierpi dowiedziawszy się o zdradzie (aria "L'orage s'est calmé") oraz w duecie Zurgi i Leili ("Je frémis, je chancelle").

Bardzo przyjemną barwą dysponuje tenor Zbigniew Malak. Jednak w kluczowej arii Nadira ratował się falsetem zastępującym najtrudniejsze w całej partii górne "C". To nietypowe wykonanie słynnej arii, niepozbawione potknięć intonacyjnych, było jedynym słabszym momentem całej partii, z którą poza tym momentem śpiewak radził sobie zadowalająco. Bez zarzutu zbudowaną najbardziej wyraziście aktorsko rolę surowego kapłana Nurabada poprowadził Piotr Lempa.

Pewnym minusem gdańskich "Poławiaczy pereł" jest skromniutka scenografia Agnieszki Szewczyk, składająca się właściwie ze schodów i podestu, w bocznych sektorach sceny skrywanego czasem za materiałowymi parawanami. To pokłosie zamysłu niskobudżetowej opery, w której istotną część scenografii stanowią multimedia (przygotowane przez Michała Lewandowskiego) - spełniają one swą rolę (m.in. prezentując morskie fale lub ogień w finałowej scenie). Również dzięki temu "Poławiacze pereł" to proste w koncepcji, skromne inscenizacyjnie i udane w wykonaniu dzieło operowe.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
6 marca 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia