Trupa teatralna wędruje

"Do piachu" - reż: Mazurkiewicz / Opryński - Kompania Teatr / Provisorium w Lublinie

W Hradec Kralove odbywał się Międzynarodowy Festiwal Teatralny, gdzie w ciągu tygodnia wystawiono kilkadziesiąt przedstawień. Wszystko w ramach większego programu Teatry Regionów Europy. Występ lubelskiego Teatru Prowizorium i Kompanii Teatr z "Do piachu" Tadeusza Różewicza był w tym roku jedynym z Polski, nie licząc polsko-czeskiego teatru z Czeskiego Cieszyna.

 Hradec Kralove to miasto dziś z około 95 tysiącami mieszkańców. To tyle co Lublin miał przed II wojną światową. Lecz w Czechach to jedno z największych miast. Co do liczby ludności jest na dziewiątym miejscu. Miasto uniwersyteckie, z dwoma wydziałami lekarskimi, z Akademią Wojskową. Te dane to po to, aby zrozumieć proporcje i różnicę. Lecz dla nas Polaków Hradec Kralove to przede wszystkim miasto gdzie wojska polskie stacjonowały w czasie inwazji wojsk Układu Warszawskiego od 21 sierpniu 1968 roku. I z tej perspektywy wojskowo-inwazyjnej, bratniej pomocy jak się wtedy mówiło, patrzyłem na występ lubelskiego Teatru Prowizorium i Kompanii Teatr. Wystawiali Tadeusza Różewicza "Do piachu", a więc sztukę, której akcja toczy się w czasie II wojny światowej w oddziale partyzanckim. Ale zacznijmy jak się to mówi od początku. 

Teatr na szlaku 

Trupa teatralna wybrała się w podróż, jedną z wielu, zresztą już w chwili gdy ukaże się ten tekst, będą po kolejnym występie, też z Różewiczem, tym razem w San Sebastian w Hiszpanii w Kraju Basków. Teatr podróżuje, a raczej wędruje, dziś już nie na wozach zaprzężonych w konie, chyba, że mechaniczne lub aby szybciej się przemieszczać korzysta z samolotów. Lecz nasza wyprawa to było trochę takie klasyczne wędrowanie. W małej przestrzeni kilkuosobowego samochodu, mogliśmy dosłownie spędzić dwa pełne dni podróży. Rozmowy, rozmowy raz jeszcze rozmowy. No chyba że Borys Somerschaf właśnie próbował, a raczej raczył nas muzyką chóralną i do tego bizantyjską lub żydowską. Tematy w takich okolicznościach przewijają się same, gdy człowiek pragnie trochę poznać tego drugiego. Ciekawość była obustronna, a że czasu było sporo, to myślę, że rozmowy pozostaną na długo w naszej pamięci. Ja dowiedziałem się więcej o teatrze i jego prawdziwych kulisach, a trupa o życiu za bramą klasztoru. A swoją drogą to ciekawe spotkanie dwóch, wydawałoby się, tak różnych światów, a przecież nie do końca różnych. Gdyż na drogach, gościńcach dawnej Europy musieli się często spotykać wędrowni aktorzy i chodzący pieszo żebrzący bracia świętego Dominika. Choćby w Gospodach, karczmach czy hospicjach gdzie, jedni i drudzy zatrzymywali się przecież na noc. 

W stanie rozkładu 

W Hradec Kralove odbywał się Międzynarodowy Festiwal Teatralny, gdzie w ciągu tygodnia wystawiono kilkadziesiąt przedstawień. Wszystko w ramach większego programu Teatry Regionów Europy. Lubelski teatr był w tym roku jedynym z Polski, nie licząc polsko-czeskiego teatru z Czeskiego Cieszyna. Od samego początku tej inicjatywy wspólnego wyjazdu czułem, że to może być coś niezwykłego. "Do piachu" przedstawia przecież świat ludzkich postaw i zachowań w stanie rozkładu spowodowanego graniczną sytuacją człowieka, który jest w stałym zagrożeniu, a także już jest zmęczony przedłużającym się stanem wojny. Z jednej strony jakieś przesłanie prawie apokalipsy, a z drugiej strony naturalizm ludzkich zachowań. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz widziałem ten spektakl w Lublinie, to po jego zakończeniu zapytałem starszych państwa, którzy byli w AK, jak to odebrali. Odpowiedź była szybka i prosta: "Było znacznie gorzej niż na tej scenie". 

Czeski widz, oglądając Różewicza musiał mieć w pamięci "Dobrego wojaka Szwejka" i to nie w jego interpretacji powierzchownej, lecz tej która też pokazuje interpretację zachowania i postaw ludzi jakże różnie reagujących gdy główny bohater Szwejk się pojawia. Czesi maja przecież tę swoja opowieść o wojnie i to nie szkodzi, że tam jest mowa o I wojnie światowej. Bo wojna, to wojna. To świat gdzie często można doświadczyć, że "Bóg opuścił człowieka". Przypomnijmy sobie choćby doniesienia z ostatniej wojny w Europie, tej na Bałkanach. I z tym całym myśleniem przypatrywałem się reakcji czeskiej widowni, gdzie Polaków było niewielu. Reakcje na tekst oryginalny były, ale tłumaczenie dopiero pozwalało na tę reakcję prawdziwą. Rozmawiałem w kuluarach z przyjacielem, profesorem historii Uniwersytetu Karola, czy to przesłanie było dla niego jasne, dał znać, że nie tylko przejrzyste ale i znaczące. 

Publiczność dopisała, to zresztą normalne gdy ludzie chodzą do teatru często, a tu przecież przyjechali z wielu miast na festiwal. Dopiero na koniec rozpoznałem, że na widowni był Milan Uhde, były minister kultury. Dawny opozycjonista, sygnatariusz Karty 77, poeta, pisarz, były marszałek Czeskiego Sejmu. Trzykrotne bisy świadczą o gorącym przyjęciu, bo też gorąco było w teatrze aktorom po przedstawieniu. A ja myślałem sobie, że ta opowieść z lasu, jest jakąś anty-bohaterszczyzną i odpowiedzią na ten wyczyn z sierpnia 1968 roku. Lecz chyba na widowni nikt już tych wojskowych, sowieckich skojarzeń nie miał. 

Biskup dominikanin 

Hradec Krakove to także miasto z siedziba biskupa. I tak się składa, że od dziesięciu lat jest to dominikanin. Mój były prowincjał z Pragi, z którym pięć lat byłem w jednym klasztorze, dosłownie mieszkając przez ścianę. Ojciec Dominik Duka, to także dawny opozycjonista, przez 15 lat ksiądz pracujący w fabryce Szkodowki w Pilźnie. Był więźniem politycznym na początku lat osiemdziesiątych przetrzymywanym razem na jednym oddziale między innymi z Vaclavem Havlem. I to był pretekst, aby go odwiedzić i zapytać o Havla. Pałac biskupi na rynku starego miasta jest jakże reprezentacyjną, ważną dla zrozumienia pojęcia austro-katolicyzmu rezydencją. Tu zatrzymywał się cesarz, gdy przyjeżdżał wizytować miejscowy garnizon wojska. Miało to miejsce, jak się dowiedzieliśmy, dwa razy do roku. Biskup Dominik sam nas oprowadził po pałacu, pokazując galerię obrazów feudalnych swoich poprzedników i pokazał cesarskie pokoje. Znając to miejsce i tego człowieka, zawsze się zastanawiam, jak można oswoić takie przestrzenie, gdy chce się normalnie tam żyć i pracować. Rozmowa była ciekawa, mówiący łamaną polszczyzną biskup był zupełnie zrozumiały, a gdy przy stole zeszliśmy na Havla i obecną sytuacje w Czechach, tę społeczną i religijną pozostawało nam tylko słuchać. Lecz pytania rodziły się same. I znowu to zestawienie świata teatru i dominikanów, choć tym razem w biskupim wykonaniu. Biskup przepraszał, że nie będzie na przedstawieniu, lecz to też by było ciekawe, jak on syn zdegradowanego prze komunistów emigracyjnego oficera odebrałby tę opowieść o wojnie. No cóż należy liczyć, że jeszcze okazja się powtórzy. 

Pogoda na zewnątrz była parna i stale zanosiło się na deszcz. Wiedzieliśmy o powodziach na Morawach, lecz to co zobaczyliśmy w drodze powrotnej jadąc przez Dolinę Kłodzka było miejscami krajobrazem po odbytej w nocy bitwie z żywiołem wody. I znowu rozmowy, jak by ktoś powiedział nocne Polaków, lub w innej interpretacji - rozmowy niedokończone. 

***** 

Ale jeszcze jeden obraz pozostanie mi w pamięci. Jak w trakcie oprowadzania po tej pałacowej rezydencji biskupów w Hradec Kralove, w barokowej malutkiej kaplicy Borys Somerschaf poproszony zaśpiewał najpierw chasydzką pieśń po hebrajsku, czym zrobił wielka przyjemność biskupowi, który znany jest z zaangażowania w dialog chrześcijańsko-żydowski, a później odśpiewał prawosławno-bizantyński hymn. Kompania Teatr i Teatr Prowizorium w pełnym składzie wraz z dominikańskim gościem i owym śpiewakiem szczęśliwie dotarła do domu. O czym donoszę i te słowa są tego świadectwem. Warto więc choć trochę otworzyć się na innych, a wtedy wraca się z takiej wyprawy trupy teatralnej jak to się mówi w kręgach kościelnych - ubogaconym.

Tomasz Dostatni OP
Gazeta Wyborcza Lublin
4 lipca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...