"Trylogia" w muzeum

"Trylogia", Stary Teatr w Krakowie

Dopiero w miejscu, gdzie "Trylogia" funkcjonuje jako narodowe imaginarium, projekt fantazmatyczny, zaczyna się moja przygoda ze spektaklem.

Na hasło "Trylogia" myślę raczej o filmie - zapewne jak większość Polaków. Choć bez egzaltacji. Oficjalnie każdy z nas wychował się na Sienkiewiczu, rzeczywistość może nie być tak prosta. Niemniej ta jedna potencjalna płaszczyzna odbioru spektaklu Jana Klaty, odwołująca się do czegoś sentymentalnego - dla niektórych widzów prawdopodobnie elementarna - dla mnie nie była tak istotna. Dopiero w miejscu, gdzie "Trylogia" funkcjonuje jako narodowe imaginarium, projekt fantazmatyczny, istniejący niezależnie, a nieraz wbrew prywatnemu wyobrażeniu - zaczyna się moja przygoda ze spektaklem. 

Wołodyjowski w dresie 

Scenograficzny horyzont budują ściany świątyni z umieszczonym centralnie ołtarzem: obrazem Czarnej Madonny. Ambona, tablice z wotami. W tej ramie znajdujemy nie kościelne ławy, ale szpitalne łóżka: aktorzy podnoszą się i włączają w akcję, po czym wracają na legowiska. Delikatnie eksponowana metateatralna rama, do tego rekwizyty i kostiumy, przywołujące na myśl noclegownię, azyl dla bezdomnych - tworzą odpowiednią perspektywę dialogu z Sienkiewiczem. Klata napięcie spektaklu buduje w swoim stylu, na prawach swoistego eklektyzmu: oto dana jest symboliczna dekoracja, której nie wypełniamy adekwatnymi rekwizytami, rama fabuły, której nie opowiadamy adekwatnym językiem. Pan Wołodyjowski w dresie i tenisówkach; Zagłoba z trzema zegarkami na ręce, przepasany skóropodobną saszetką - oto zespół aktorski pod kierownictwem Jana Klaty, zespół, który - nie będąc w stanie sprostać inscenizacji Historii przez wielkie "H" - daje jej wymownie pomniejszoną, groteskową i smutną wersję. 

Na to w "Trylogii" nakłada się coś innego, ważniejszego: wypatroszona świątynia ze szpitalnymi łóżkami to przecież obraz znany z wojennej ikonografii. W scenie oblężenia Jasnej Góry z łóżek wznoszona jest barykada - przywołująca na myśl sceny Powstania Warszawskiego. Klata czyta "Trylogię" przez historię polskich powstań, znajdując w niej matrycę narodowowyzwoleńczego etosu, streszczonego w wezwaniu do walki za ojczyznę, oddania się boskiej opiece i gotowości do ofiar. Nie jest to lektura zaskakująca. A jednak ma swój niepowtarzalny smak. Już dlatego, że zawieszona jest pomiędzy ironią i zjadliwością - a czymś zaskakująco miękkim i smutnym. Bóg, honor i ojczyzna, a do tego szabla i Matka Boska Częstochowska tworzą w spektaklu rezerwuar rekwizytów, które przechowują jeszcze dawne wspomnienia i znaczenia - lecz którymi aktorzy Klaty nie potrafią się przekonująco posługiwać. Nasze narodowe symbole i wartości są może tandetne, niemniej pytając, jak się od nich wyzwolić, Klata zastanawia się także: gdzie znajdziemy się, gdy ich zabraknie? 

Brawurowa gra aktorów 


W ramach tak pomyślanego dialogu kulminacje wyznaczają sceny otwarcie polemiczne, w których Klata bez pardonu atakuje. Wstrząsająca sekwencja, w której aktorzy klękają z rękami uniesionymi nad głową, a Azja strzałem w tył głowy kładzie ich kolejno na ziemię - zderzona jest z opisem nabijania Azji na pal. Opis zbrodni - wypowiedziany przy płonącym w ciemności "wiecznym świetle" oznaczającym w kościele miejsce przechowywania eucharystii - zmienia się wklarownie wyartykułowane oskarżenie, wymierzone w nasz scementowany religią narodowy mit ofiar bez zmazy. Klata z furią bombarduje polską zabobonną pobożność. Wszystko odbywa się wobec wizerunku Matki Boskiej, która na zawołanie raz po raz "ożywa" i przemawia głosem którejś z aktorek. W ten sposób spełnia się pospolity model wiary, w którym modlitwy sprawiedliwych zostają wysłuchane, o dobre uczynki wynagrodzone - jak w przypadku Kmicica, którego w nagrodę za wysadzenie szwedzkiej armaty Matka Boska drapie po grzbiecie jak psa... 

Klata, wchodząc na teren narodowego muzeum, przyjmuje rozmaite pozy. Raz jest pielgrzymem, kiedy indziej turystą. Bywa jak dziecko, które narodowe skarby bierze do ręki jak klocki - ukazując zabawę jako instrument profanacji. Kiedy indziej z premedytacją dopuszcza się świętokradztwa, najczęściej dowodząc, że taki gest jest pusty, skoro puste i wyjałowione są nasze narodowe symbole... "Trylogia" ma duży potencjał - szkoda tylko, że w ciągu czterech i pół godziny przedstawienia jest on miejscami trwoniony. Aktorzy grają brawurowo, niesieni tekstem - może także dlatego spektakl nieraz osuwa się na pozycję przyjemnej w odbiorze, ale jałowej ironii wobec Sienkiewicza. Można pytać, czy nie lepiej było poprzestać na jednej części "Trylogii", skoro przerost materiału nastręcza adaptacyjnych kłopotów? A jednak przyklaskuję decyzji reżysera, bo przecież w tym cały przewrotny smak, że nie dość, iż dajemy "Trylogię", to jeszcze w całości - nawet jeśli w dniu premiery nie do końca opanowanej.

Marcin Kościelniak
Tygodnik Powszechny nr 9
27 lutego 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...