Trzeba burzyć mury uprzedzeń

Rozmowa ze Stanisławem Moniuszką

Dwusetna rocznica urodzin to jubileusz znaczący. Z tej okazji postanowiliśmy porozmawiać ze... Stanisławem Moniuszką we własnej osobie! To nie żart. Presto znane jest z wychodzenia poza utarte schematy. Okazuje się, że nie my jedyni pokonujemy bariery, które wydają się nie do pokonania. I nie jedyni chcemy, aby piękna sztuka i jej uprawianie stały się codziennością jak najszerszego grona ludzi.

Magdalena Burek: W jednym z listów do Józefa Kraszewskiego przyznał Pan, że Pana ulubioną formą wcale nie jest opera lecz kantata, ponieważ „można włożyć w nią każdą treść". Czy są jeszcze jakieś inne powody, dla których przyznaje Pan pierwszeństwo temu właśnie gatunkowi?

Stanisław Moniuszko: - Daje się kantatę też wykonać bez wielkiej sceny, w kameralnym składzie, co zawsze zbliża publiczność do wykonawców. Z takich zbliżeń uczucia są najtrwalsze. Opera to zawsze olbrzymie przedsięwzięcie sceniczne, a więc trudniejsze do upowszechnienia. A tak mi na śpiewie pod strzechami zależy! Nie tylko w Warszawie, Wilnie, Krakowie, ale i w Suwałkach czy Opolu Lubelskim, gdzie kantatę swobodniej wystawić można.

Napisał Pan blisko trzysta pieśni, sześć oper, siedem mszy... nie sposób wszystkiego wymienić, ale jak to się stało, że kantat – które Pan lubi najbardziej – napisał Pan najmniej?

- Ech, czasy były takie, że na ziemiach polskich chór doborowy do kantat zebrać było trudno. A i pragnienia dzieł narodowych wielkiej formy były z każdej strony odczuwalne. Toteż na operze się skupiłem, a nie było to łatwe w zniewolonej Polsce. Pieśni za to trafiały do domów i to one niosły polską kulturę przez pokolenia.

W przedmowie do jednego ze śpiewników domowych czytamy, że wybiera Pan poezję bardzo starannie, z najlepszych poetów. Którego z nich lubi Pan najbardziej?

- Cenię najwięcej Adama Mickiewicza, bo oprócz przekazania chwytającej za serce opowieści potrafił ją w swoich strofach wyśpiewać językiem przepięknym. Tak melodyjnej samej z siebie poezji nikt przed nim nie pisał. Ale i Józef Ignacy Kraszewski cudne poezje pisał i mieliśmy nawzajem do swojej twórczości szacunek serdeczny.

A dzieło literackie? Niech zgadnę... „Dziady"? Kantata „Widma" opiera się na tym właśnie dramacie.

- „Dziady" były ważne dla Narodu w tamtym czasie szalenie. Podjąłem się pisania muzyki ze względu na lud, na tęsknoty, a nie z własnych przekonań. Gdybym dziś miał pisać nową operę, to poprosiłbym Mickiewicza o „Pana Tadeusza". W tej operze zawarłbym wszystko, czego nie zdążyłem muzycznie wpisać w inne dzieła. Więcej wigoru, więcej młodzieńczej beztroski, natury miłości, tak piękne to jest przecież w Polsce dziś i 200 lat temu!

Czym się Pan kieruje wybierając tekst do swojej muzyki?

- Kieruję się sercem. Przywiązuję się do moich ulubionych pisarzy, z którymi mamy wspólny rytm i wrażliwość. Wielu pisze obrazami, nieliczni piszą dźwiękiem. Teksty muszą być śpiewne, jeśli mają być zapamiętane i powtarzane w zwykłych domach, gdzie nut ni instrumentów innych jak głos ludzki zobaczyć się nie zdoła.

Co chciałby Pan przekazać przez swoją twórczość współczesnym ludziom?

- Dziś najbardziej chciałbym wlewać w serca to, czego im brakuje. Widzę to z góry wyraźniej niż w dawnych wiekach! Samotność, apatia, markotność rozlewają się po wolnej Polsce bardziej niż po upadku powstań. Choroba ta toczy serca i zniewala umysł. Lekiem na nią jest już sama sztuka – muzyka, taniec, śpiew, najlepiej w zespołach, które dają wspólnotowy pokój i radość. Zespoły taneczne, chóry, orkiestry to najpiękniejsze spoiwa pokruszonych serc – zniszczonych konsumpcją, pośpiechem, życiem nieuważnym. Marzy mi się powrót do pieśni, która mówi o pięknie miłości, wiary, Ojczyzny widzianej z okna. „Pan Tadeusz" zaśpiewany od nowa.

Napisał Pan: „każdy dobry wiersz przynosi z sobą gotową melodię, a umiejący ją podsłuchać i przelać na papier jedna sobie nazwanie szczęśliwego kompozytora wtenczas, gdy niczym innym, jak tylko tłumaczem tekstu w muzykalnym języku nazwać by się był powinien". Czy literatura jest jedyną Pana inspiracją?

Ostatnio inspirują mnie krajobrazy, które z wysoka widać dużo wyraźniej jako opowieści natury. W Suwalskim Parku Krajobrazowym odkrywam kolejne widoki wzgórz, pastwisk, jezior i głazowisk. Ta dynamika obrazów wprost przekłada się gotowe utwory w mojej głowie.

„tłumacz tekstu w muzykalnym języku" – myśli Pan, że taka definicja kompozytora jest aktualna również dzisiaj? Czy zna Pan kompozytorów, o których można tak powiedzieć?

- Władysław Szpilman, Witold Lutosławski, Wojciech Kilar to najwybitniejsi, których lubię słuchać i cenię dorobek. Ale co do definicji dziś kompozytor to tłumacz nie tylko tekstu, ale i obrazu, zwłaszcza ruchomego. Stąd Kilar, a razem z nim Penderecki (choć w tym przypadku już tak bardzo zachwycić się nie umiem – rzecz gustu!).

Co ma ze sobą wspólnego muzyka i poezja? Emocje?

- Obie poruszają wnętrze człowieka, ale nie tylko w postaci ulotnej emocji. Poezja pełna znaczeń, muzyka pełna kluczy do serca słuchacza. W połączeniu stanowią bezwzględny duet. Razem potrafią wnieść w życie wewnętrzne każdego człowieka niespodziankę przemiany, nowego spojrzenia, oczyszczenia z kłamstwa i brzydoty.

Ma Pan niezwykłą wrażliwość na słowo. Objawia się to nawet w twórczości instrumentalnej, czego najlepszym przykładem są Pana fraszki na fortepian. Nie znam żadnego kompozytora, który w ten sposób tytułowałby miniatury fortepianowe. Skąd ten pomysł?

- Uwielbiam krótkie formy! 100 lat temu komponowałem z nudów limeryki, a ostatnio chwyciłem za haiku.

Powiedzmy, że wybrał już Pan wiersz do swojej kompozycji. Jaki jest kolejny krok w pana kompozytorskiej pracy? Jak odczytuje Pan z tekstu muzykę? Czy przychodzi ona „tak po prostu" niczym akompaniament do treści? A może czyta Pan tekst wiele razy, interpretując go jak aktor przygotowujący się do roli zanim przyjdzie pomysł na muzykę?

- Bywa różnie. Czasem główna melodia przychodzi od razu. Czasem budzę się w nocy i szybko zapisuję muzyczny sen, który przychodzi po tygodniu wracania do tekstu. Tu nie ma reguły w mojej twórczości – to nie fabryka.

Stworzył Pan dwanaście tomów „Śpiewnika domowego", ponieważ czuł Pan potrzebę poszerzenia narodowego repertuar pieśniowego. Śpiewniki te miały dotrzeć „pod strzechy", do każdego odbiorcy. Co Pan myśli o dzisiejszej muzykalności Polaków? Czy uważa Pan, że jesteśmy rozśpiewani?

- Jak już mówiłem, bardzo mi tego rozśpiewania brakuje. Z jednej strony cieszę się, że jest śpiewu ostatnio dość dużo w nowoczesnych mediach. Muzyka rozrywkowa jest w zasięgu ręki, do odsłuchania natychmiast. Z drugiej strony, zbyt często jest serwowana w postaci wyzwania, wygranej, turnieju, w którym trzeba walczyć o względy jurorów lub publiczności. Oczywiście w sztuce od kiedy pojawił się mecenat, była i ocena. Ale jednak odbiorca był lepiej przygotowany do odbioru sztuki. W szkołach i rodzinach brakuje muzyki, estetyki, plastyki, tych wszystkich nauk, które czynią nasze wspólne życie pięknym w formie. Śpiew jest nam dany, a nie korzystamy z tego Bożego daru.

Dlaczego w ogóle uważa Pan śpiew za coś bardzo istotnego?

- Natura człowieka jest niezmienna, a śpiew jest jej częścią. Kto śpiewa, „ten dwa razy się modli", ten dwa razy odpoczywa, ten dwa razy zdrowieje na ciele i duszy. Istotą śpiewu jest tworzenie poruszającej sztuki z niczego, bo czymże są własne struny głosowe i rozedrgane powietrze? Wydaje się to czystą fizyką, a dzięki kulturze staje się wszak metafizyką.

Pieśni takie jak „Prząśniczka", „Dziad i baba", „Złota rybka", „Pieśń poranna", „Pieśń wieczorna" zakotwiczyły się od dawna w repertuarze pedagogicznym. Każdy polski śpiewak wychował się na Pana pieśniach. Co doradziłby Pan współczesnym młodym adeptom śpiewu? Jakaś złota myśl? Rada? Prośba?

- Radzić nigdy nie umiałem, choć byłem pedagogiem. Prosić mi wolno, bo mam urodziny. Przeto proszę – gdy już będzie śpiewać czysto, niech spisane przez mnie nuty będą tylko sugestią pieśni. Twórzcie i przetwarzajcie pieśni po swojemu, żeby odzyskały świeżość dzięki nowemu językowi, którego ja znać nie mogłem. Nie w tym rzecz, żeby wiernie odtworzyć, ale żeby siebie odnaleźć w tej muzyce i siebie nią wyrazić. Dajcie głos każdemu w zespole, wysłuchajcie, a będziecie żyć w twórczej radości do końca Waszych dni!

A co jest najważniejsze w muzyce: wrażliwość i emocje czy technika i wirtuozeria?

- Wszystko z osobna jest mniej ważne niż balans zachowany między tymi priorytetami. A to szalenie trudne! Jak uczyć dzieci techniki, żeby nie zabić wrażliwości? Jak dać pole artystycznym emocjom, żeby nie zepsuć kandydata na wirtuoza? Zachowanie balansu w rozwoju – to jest najważniejsze i wymaga uważności w pedagogicznej sztuce, a potem w samodzielnej pracy nad sobą i muzyką.

Był Pan organistą i dyrygentem w Wilnie, potem dyrektorem opery w Teatrze Wielkim, wykładowcą Instytutu Muzycznego w Warszawie. Czym zajmuje się Pan dzisiaj?

- Jestem dobrym duchem opery. Bywam wszędzie, gdzie mnie zaproszą. Szczególnie mi dobrze w Suwałkach i Białymstoku, bo tam najbliżej w moje ojczyste strony. Ludzie też spokojniejsi i mniej zabiegani, z czasem na śpiew, taniec i różaniec. Dlatego ostatnio wspieram Suwalski Chór Kameralny „Viva Musica", pełny ciepła i śpiewnej młodzieży. Cudownie się wśród nich czuję!

Dlaczego lubi Pan pracę z młodymi ludźmi?

- Bo oni potrafią szczerze się zachwycić własnym głosem czy tańcem i na tym budować swoją tożsamość jako człowieka. Nieść to potem przez całe życie, rozwinąć tych parę fraz, których dzięki Bogu mogliśmy ich nauczyć. Są jak pierwszy takt najpiękniejszego utworu. Wystarczy, że to sami zobaczą, usłyszą, poczują.

A to są zawodowcy czy amatorzy?

- Suwalski Chór Kameralny to amatorzy, ale w dużej części uczennice i uczniowie szkoły muzycznej. Słychać już świadomość muzyczną w ich pracy nad utworami, które przygotowujemy. Ale są i nauczyciele, bibliotekarze, graficy, urzędnicy. Wszystkich łączy od lat muzyka i... dyrygent i kierownik chóru Grzegorz Bogdan. To on tych ponad 30 amatorów uczy emisji i harmonii, a do tego umie skleić z orkiestrą czy zespołem kameralnym. Sztukmistrz, doprawdy!

Jak odbierają Pana twórczość młodzi ludzie?

- Chórzyści mają styczność głównie z pieśniami. Przy „Prząśniczce" bawią się doskonale (oryginalne wykonanie, nie ukrywam!). Z operą obcują już nieliczni, bo najbliższa jest od paru lat w Białymstoku. Natomiast ich rówieśnicy w ogóle mnie nie kojarzą, oprócz może nazwy ulicy, której patronuję w Suwałkach na osiedlu Północ. Bardzo chciałbym zabrzmieć częściej i głośniej, choćby w młodzieżowej, przetworzonej wersji!

Jakie są Pana najbliższe plany koncertowe?

- Po urodzinowym szale, który brzmiał jak Polska długa i szeroka, czas na spokojne przygotowanie się na czerwcowe tournée po Turcji. Zawieziemy z suwalskim chórem do Çanakkale europejski repertuar – od „Haec dies" Mikołaja Zieleńskiego z XVI/XVII w., przez moją „Prząśniczkę" po współczesne utwory. Będzie nawet turecki!

Dlaczego taki repertuar i dlaczego właśnie w Turcji???

- Jedziemy na Międzynarodowy Festiwal Chórów Chanakkale, gdzie spotkają się dźwięki Europy i Azji. W pobliżu ruin starożytnej Troi amatorskie chóry budują nowe imperia złożone z dźwięków. Dołożymy do tej wielokulturowej mozaiki naszą polską nutę. Okazje są dwie – moje 200. urodziny (a jakże!) oraz 100 lat niepodległej Polski. Czy wie Pani, że Turcja to jedyny kraj na świecie, który nie uznał naszych rozbiorów? I razem z nami czekał 123 lata, nie likwidując polskiej ambasady i zawsze zostawiając puste krzesło dla polskiego ambasadora. Tę przyjaźń trzeba odnawiać, uczyć się nawzajem języka, kultury, burzyć mury uprzedzeń. Zrobimy to koncertując wielokrotnie w małych tureckich miasteczkach.

Zatem nie można zwlekać! Ale podobno coś stoi na przeszkodzie tego wyjazdu?

- Proza życia! Nasz chór jest dość liczny i razem z instrumentami zespołu planujemy przejazd autokarem. To 2500 km od Suwałk i koszty przejazdu to 22 000 zł. Dużo jak na chór z mniejszego miasta na prowincji.

W jaki sposób można pomóc w realizacji projektu?

- Każdy litr paliwa do naszego autokaru zbliży nas do celu. Zorganizowaliśmy zrzutkę w sieci, która pomoże nam dotrzeć z „Prząśniczką" do Azji: https://zrzutka.pl/z/moniuszko. Za każdą złotówkę serdecznie dziękujemy!

Zatem nie pozostaje nic innego, jak życzyć rychłego wyjazdu! Mam nadzieję, że następnym razem będziemy mogli porozmawiać o koncertach w Turcji.

- Oczywiście! Kto wie, może czas na „Śpiewnik podróżny"?

___

Zaproś Stanisława do znajomych na FB: HTTP://BIT.LY/STASZEK-MONIUSZKO

Magdalena Burek
Portal Presto
11 maja 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...