Trzech o Sądzie Ostatecznym

Patrząc na "Sąd Ostateczny" Hansa Memlinga, widzę odwieczny strach przez końcem świata, który utożsamia się z Sądem Bożym. Trzyczęściowa wizja Apokalipsy wstrząsa niemal tak, jak dzieło Dantego. Na podstawie fascynującej, malarskiej wizji powstał monumentalny spektakl "Osąd", wystawiany przez Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego we Wrocławiu. Do powstania scenicznego obrazu pantomimy przyczyniło się trzech artystów: Jerzy Kalina, Paweł Passini, i Leszek Mądzik

Sąd idzie

Na podeście ustawionym z drewnianych palet leży kilkanaście niekształtnych mas. Po chwili widać nieśmiałe, niezsynchronizowane ruchy. Wreszcie wydają one na świat ludzi – wyłaniają się z kokonów w ciemnych strojach, zadziwieni. Mechanicznie zostają wrzuceni do systemu, w którym spotykają się z ciągłym ocenianiem swych postaw. Jednak relacja sędzia-sądzony nie jest klarowna. Oczekiwanie na Koniec jest tu katastrofą codzienności, którą wypełnia samotność jednostki. Jerzy Kalina umieszcza tryptyk Memlinga niemal w całości na Ziemi – skażonej grzechem i niesprawiedliwością, gdzie codziennie powołanych zostaje tysiące sądów nad człowiekiem. Jedna z ostatnich scen wymyka się jednak z domniemanej konwencji: rozebrani do bielizny ludzie pogrążają się w złotych, oczyszczających strumieniach. Motyw obmycia się z brudu świata pozwala nam mieć nadzieję, że i Ci, których obserwowaliśmy przez dłuższą chwilę, będą mogli wyswobodzić się z krępującej ich ziemskiej powłoki.

Kalina dobrze zagospodarował przestrzeń sceniczną, począwszy od platformy, na której "rodzą się" ludzie. Palety ją tworzące przyjmują później różne funkcje, na przykład ławki szkolnej. Światła – podłużne reflektory podłogowe, ograniczające miejsce gry – dostosowane są do nastroju danego fragmentu etiudy: zmieniają się z błękitu na czerwień. Dodatkowym środkiem reżyserii świetlnej są lampki, oświetlające niekiedy bohaterów z góry, dzięki czemu dane fragmenty są bardziej sugestywne. Z obrazem znakomicie współgra muzyka: kompozycje między innymi Briana Eno, Portera Ricksa, Aphexa Twina. Sugerują w dużej mierze ton opowieści, czynią ją bardziej mechaniczną i budują wewnętrzny rytm spektaklu. Aktor jest tu jednocześnie narratorem i bohaterem. Osąd pozostawia widzowi.  

S
ąd nad systemem „zero-jeden” 

Siódma pieczęć. Sąd Ostateczny zbliża się do kulminacyjnej części. Uzbrojony Archanioł szykuje się już do walki z Bestią. W tle na wózku inwalidzkim siedzi mężczyzna. Przytacza fragmenty Apokalipsy św. Jana. Mieszają się z nimi opowieści o życiu na ziemi: co trzydzieści sekund w wypadku samochodowym ginie człowiek. W Polsce dziennie ginie ich piętnaście; tyle postaci jest na scenie – komentuje w opisie etiudy Paweł Passini. Kilkunastoosobowy tłum anonimowych ofiar jednego dnia, ujednoliconych za pomocą białych, geometrycznych tablic, zakrywających twarze, klatki piersiowe, ramiona i kolana. Nad nimi zawieszono nieforemną bryłę, wykonaną być może z papier-mâché – przesuwa się po niej obraz jadącego samochodu. "Chór" wykonuje rytmicznie ruchy związane z jazdą samochodem, kierowany krótkimi komendami: „kluczyki”, „wsiadam”, „jadę”. Ćwiczenia przed podróżą, ćwiczenia przed umieraniem. Brak za to przygotowania do Sądu. Nieświadomość jego bliskiego nadejścia widać także u pewnej pary, poznającej się w czułym uścisku, czy młodej kobiety, tańczącej w pobliżu unieruchomionego mężczyzny. Swoistą dekadencję widać tylko w gestach mężczyzny ubranego w szlafrok. Przesuwając dłonią przed twarzą, zdejmuje z niej naiwną radość i odsłania rozpacz – gest ten nabiera symbolicznego znaczenia. Potem widzimy wyciągnięte na podłodze ciała – niemal nagie, nieruchome. Niczym po tablicy przesuwają się po nich wyrazy, zdania, pochodzące z wizualizacji. Przechodzi pomiędzy nimi Archanioł – tym razem nie wojownik, lecz strażnik dusz. Sąd Ostateczny nadchodzi. 

Paweł Passini przekroczył pojęcie pantomimy. Zderzył ją ze słowem, co z jednej strony spotęgowało jego siłę, ale z drugiej monotonia, jaka mu towarzyszyła, męczyła i paradoksalnie negowała jego wagę. Było to mimo wszystko ciekawe posunięcie. Spektakl był niejednolity stylistycznie. Obrazy zmieniały się tak, jak fragmenty opowieści o kadrach z Tryptyku Memlinga: "monolog" Archanioła, z którego biła groza i smutek, układ choreograficzny ofiar wypadków, duety poszczególnych postaci, wyznaczające ich wzajemne relacje. I mężczyzna na wózku z latarką czołową - komentator, kontestator i narrator wszechwiedzący. Obrazy te zostały przykryte, niczym warstwą pudru, wizualizacjami, różnorodną muzyką, będąca mieszaniną hipnotycznych, ociężałych oraz tępych, elektronicznych dźwięków. Istotną rolę odegrało oświetlenie, różnicujące poziomy gry: wspomniana latarka czołowa, ostro oświetlająca twarz mężczyzny, silnie kontrastowała z łagodnym i ciepłym światłem skupionym na tancerzach.  

Przebrnąć przez drabinę 

Dwie postaci, ustawione symetrycznie po bokach sceny, przywierają do podłogi w szarych, szeleszczących płaszczach. Unoszą się, delikatnie wirując. Podchodzą do dużej skrzyni, przykrytej materiałami i zdejmują je, warstwa po warstwie. Bryła okazuje się być kadzią, w której palone będą dusze potępionych. Na jej powierzchni drgają czerwone ogniki (skrawki materiału lub papieru napędzane wiatrem), a pomiędzy nimi unoszą się ludzkie stopy strąconych. W samej kadzi widać dwóch straceńców – ubranych w szare stroje, sprawiające wrażenie spopielających się zwłok. Niektórzy podejmują ryzykowną próbę ucieczki z piekła: po czterech drabinach wspinają się w stronę wyjścia, z którego biją ostre promienie światła. Uwalniają się przy tym z obciążających ich płaszczy, które drą się na nich i rozsypując torują drogę w dół. Uciekinierzy spadają bowiem, jeden za drugim. Rozpaczliwie usiłują wrócić na drabinę, znów zsuwając się z niej. Wreszcie jeden ze strąconych pokonuje ostatni szczebel... Dwóch "Aniołów" rozsuwa zgaszoną kadź, odsłaniając leżące na sobie martwe "dusze", okrytych papier-mâché, niczym warstwą popiołu... Strącenie do piekła – na tym skupia się Leszek Mądzik. Ukazuje jednak nadzieję na zbawienie: owe cztery drabiny nawiązują do drabiny Jakubowej. Twórca opisuje ją jako drogę naszego życia. W niespodziewanym momencie naszej wędrówki możemy spaść z obranego traktu, jednak warto podjąć trud powrotu na właściwą ścieżkę.  

"Osąd" w reżyserii Mądzika został przygotowany zgodnie ze stylistyką, w której autor tworzy od lat. Odnajdujemy wiele cech charakterystycznych: stroje wykonane z papier-mâché, wyłanianie się obrazu z ciemności, czy też znakomita korespondencja treści z muzyką. Świetnie brzmi orkiestrowa, dostojna kompozycja, której autorem jest Arvo Pärt: potęguje powagę, akcentuje moc sprawczą. Wizualnie spektakl robi ogromne wrażenie ze względu na znakomite wyczucie sceny i zręczne wmontowanie w nią scenografii. Zjawiskowo wygląda rusztowanie, owinięte folią, o które oparte są drabiny: zamontowane w środku tej konstrukcji lampy rozpraszają się na ściankach rusztowania, tworząc iluzję świetlnego tunelu. Ciekawym efektem jest "lot" aniołów piekielnych, bądź niebieskich. Postaci unoszą się w powietrzu przy drabinkach, obniżając się, by podkreślić wznoszenie się ku wyjściu przez "dusze". Innym elementem charakterystycznym dla Mądzika jest ciekawa reżyseria światła: podkreśla ona najistotniejsze dla danej sceny fragmenty obrazu. Czerwone światło podkreślało piekielny pierwiastek, a jasne – niebiański. W spektaklu można wyraźnie wyczuć jego wewnętrzny rytm – nie ma żadnego przypadkowego ruchu w tej powolnej, ale elektryzującej etiudzie.

Trzy opowieści o Sądzie 

W "Tryptyku" dominują aktorzy związani z Wrocławskim Teatrem Pantomimy. Zachwyca plastyka ich ciał, świetna kondycja i fenomenalna mimika, doskonale zastępująca słowo. Jedną z najlepszych kreacji stworzył Marek Oleksy, przykuwający uwagę zwłaszcza w roli Archanioła w etiudzie Pawła Passiniego. Warunki techniczne Sceny na Świebodzkim Teatru Polskiego we Wrocławiu pozwoliły na przygotowywanie odrębnych scenografii dla wszystkich części tri-spektaklu. 

Trzy spektakle dotyczące Sądu Ostatecznego, przygotowane w innej konwencji, zdają się być wybuchową mieszanką, pozbawioną logiki. Jednak tak, jak niejednorodny jest Tryptyk Hansa Memlinga, a pomimo tego stanowi całość – tak "Tryptyk" Jerzego Kaliny, Pawła Passiniego i Leszka Mądzika można uznać za jedną narrację. Odczytanie przez współczesność piętnastowiecznego dzieła może być dziś pełne dekadencji, pesymizmu, wewnętrznie niespójne, ale zawierające dawkę nadziei. Z trzech części najbardziej utkwiło mi w głowie dzieło Mądzika: jego piekło jest najbardziej transcendentne z wszystkich części "Tryptyku". Niesie też otuchę, która łagodzi zło tego świata, a w obliczu Sądu Ostatecznego – daje szansę zbawienia.

Maria Anna Piękoś
Dziennik Teatralny Kraków
2 stycznia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia