Trzęsienia ziemi nie było

18. Międzynarodowy Festiwal Konfrontacje Teatralne

Skłamałbym, gdybym napisał, że 18. Konfrontacje Teatralne rozpoczęły się zgodnie z Hitchcockowską wskazówką, wedle której na wstępie ma być trzęsienie ziemi, a potem napięcie powinno rosnąć. Tym razem początek był co najwyżej letni.

A przecież mogło się wydawać, że początek będzie bardzo gorący. Spektakl Wojtka Ziemilskiego "Mała narracja" powstał po tym, jak jego dziadek, hrabia Wojciech Dzieduszycki został przez historyków z Instytutu Pamięci Narodowej oskarżony o współpracę z PRL-owską Służbą Bezpieczeństwa. Taki osobisty kontekst sugeruje, że nie sposób uniknąć emocjonalnego zaangażowania, podjęcia próby obrony dobrego imienia rodziny.

Tymczasem Ziemilski owego osobistego, emocjonalnego tonu zdecydowanie unika, choć tylko on wie, jak wielkim kosztem to osiąga. Narracja jego performance'u jest chłodna, jakby sprawa dotyczyła kogoś obcego. Nie ma tu oskarżeń żadnej ze stron ani żarliwej obrony. Są natomiast zapis i analiza procesu poszukiwania prawdy i pewności, idące tropem rozważań Wittgensteina. Wiodące ku wnioskowi, iż owe poszukiwane wartości nie są w pełni osiągalne; zawsze bowiem pozostaje jakieś miejsce na wątpliwości. Skutkiem - mam wrażenie, że świadomie zakładanym - takiego podejścia jest to, że "Mała narracja" nie angażuje emocjonalnie również widzów. A przynajmniej mnie nie zaangażowała. Sprawa hrabiego Dzieduszyckiego, o której oczywiście słyszałem, nie fascynowała mnie ani przed obejrzeniem spektaklu, ani po nim. Jeśli jednak realizację Ziemilskiego potraktujemy jako przyczynek do rozważań na temat relacji historii osobistych z historią wspólną, to można rzec, iż spełniła ona swoje zadanie i warto ją było zobaczyć.

Druga z wczorajszych prezentacji - "The Curator's Piece" była bardzo mocno nagłaśniana i reklamowana na długo przed rozpoczęciem festiwalu. Jako absolutne novum w historii Konfrontacji, a zarazem klucz do tegorocznej ich odsłony. Rzeczywiście, nigdy wcześniej kuratorzy nie występowali tu na scenie; a powiem nawet więcej - przez wiele edycji funkcji takiej w ogóle nie było. A - nie uwierzą Państwo - mimo to festiwal nie tylko się odbywał, ale nawet było na nim co oglądać. Tak mi się przynajmniej wówczas wydawało. Byłem bowiem przekonany, że istotą teatru jest spotkanie twórcy z widzem, a rolą kuratora, komisarza, dyrektora artystycznego czy jak tam jeszcze można taką osobę nazwać, jest zaaranżowanie owego spotkania. Okazało się jednak, iż - cytując klasyka - byłem w "mylnym błędzie". Z tego, co usłyszeliśmy wczoraj ze sceny można było wysnuć wniosek, że artyści i widzowie są jedynie dodatkiem, zaś postacią centralną teatralnego festiwalu jest kurator. Ów władca wszechwładny i wszechmocny nie tylko decyduje o tym, kogo w programie imprezy zobaczymy, a kogo nie, ale wręcz chce być pośrednikiem w dialogu prowadzonym przez twórców z publicznością. Co odbieram jako wyraz megalomanii i braku szacunku wobec artystów i widzów. Mam przy tym wrażenie, iż wszyscy zaangażowani w przedsięwzięcie pod tytułem "The Curator's Piece", którego byliśmy świadkami, czują się z tym bardzo dobrze. Ich występ przypominał spotkanie kółka wzajemnej adoracji, przebiegające w oparach kadzidła i atmosferze ogólnego samozadowolenia. A w jego trakcie mogliśmy się dowiedzieć o tak wstrząsających i zmieniających sposób widzenia świata faktach, jak to, ile e-maili otrzymuje codziennie kurator X (i ilu z nich nie czyta), czy też ile razy w roku lata samolotami kuratorka Y. Istotnie - bez tej wiedzy nie da się zrozumieć współczesnego teatru W programie "The Curator's Piece" możemy przeczytać, iż nie wszystkich kuratorów udało się przekonać do udziału w tym projekcie. Mam dla nich wiele szacunku.

Andrzej Z. Kowalczyk
Kurier Lubelski
15 października 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...