Trzy dni na ulicy
34. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych w Jeleniej GórzeJelenia Góra przywitała uczestników 34. MFTU przenikliwym zimnem i wiatrem. Sam festiwal "rozkręcał się" leniwie: dzieci biegały z wymalowanymi buziami, na ekranie wyświetlane były animacje, dopiero o 18.00 widzowie obejrzeli pierwszą prezentację: krakowski Teatr Uliczny Scena Kalejdoskop pokazał prościutką opowieść "Eunika w krainie cyrku".
Artyści wykazali się niezwykłym entuzjazmem i zaangażowaniem w opowiadaną historię, co nie zawsze wystarczyło, aby przykryć pewne niedostatki warsztatowe i miałkość całej opowiastki. Przeciwnie Teatr na Walizkach z Wrocławia - ten zespół rozgrzał fantastycznie publiczność. Nic dziwnego, bowiem wszyscy troje są profesjonalnymi aktorami, mają poczucie humoru i znakomicie nawiązują kontakt z publicznością. "Satyriada" to widowisko wykonane w dobrym tempie, z doskonale dobraną muzyką. Dowcipne historyjki o niewiernej żonie czy mało wrażliwych lekarzach znamy doskonale, ale przecież przyjemnie je sobie przypomnieć... Oryginalnym pomysłem było malowanie obrazu, który właściwie nie wiadomo co lub kogo przedstawiał. Dopiero, kiedy się go odwróciło, okazało się, że to portret mężczyzny.
Gwiazdą pierwszego wieczoru był Titanic Theater z Niemiec, zespół doskonale znany z wcześniejszych występów na MFTU, więc większość widzów wiedziała, czego może oczekiwać, zwłaszcza, że monumentalne konstrukcje z rur i innego żelastwa stały już na placu. Titanic po raz kolejny pokazał, że potrafi do perfekcji wykorzystać atrybuty teatru ulicznego: światło, dźwięk, muzykę, ogień, fajerwerki. "Symfonia z pieca" czy też "Symfonia hutnicza" to utwory skomponowane na sposób klasyczny: cztery części(szybka-wolna-taneczna-szybka), tyle że z użyciem rozmaitych rur, fragmentów żelaznych pojemników i innych bliżej niezidentyfikowanych przedmiotów. W tle - muzyka. Czuwa nad tym dyrygent, który niczym wkurzony Mozart, organizuje całą tę maszynerię. Aktorzy z niezwykłą precyzją "grają" na tych "instrumentach", które nie dość, że wydają dźwięki, to jeszcze buchają ogniem i dymem. Jeśli dodamy do tego fajerwerki szybujące w niebo w kilku momentach - efekt murowany. Drugi dzień podobny do pierwszego, tylko było trochę więcej słońca: dzieci miały wymalowane buzie, uczyły się chodzić na szczudłach, oglądały filmiki. Na ustawionych na placu podestach pląsają postaci w bieli albo bębnią bębniarze. Można posłuchać kameralnego koncertu, granego przez młodego pianistę w stroju z XVII w. To bardzo dobry pomysł "zagospodarowania" czasu i przestrzeni między spektaklami. Warto odnotować bardzo ciekawy kameralny spektakl Akademii Wyobraźni pt. "Dziad i Baba", który wyrasta z tradycji teatru lalkowego, działań animacyjnych mnie przypomina Klinikę Lalek z wczesnych lat. W swoim spektaklu "Fuzja" powiela znane z innych spektakli schematy: ginąca cywilizacja, rozpadający się świat i garstka ludzi, którzy usiłują w tych skrajnie nieprzyjaznych warunkach ocalić resztki człowieczeństwa. "Fuzja" wykorzystała znane środki teatru ulicznego do zaprezentowania ponurej wizji świata, usiłującego przetrwać mimo braku tego, co uznajemy za podstawę naszego bytu - energii. Spektakl odbywa się przy dźwiękach muzyki granej na żywo, która jest niewątpliwym atutem tego przedstawienia.
Trzeciego dnia było pochmurno, lunął deszcz, ale odbyły się wszystkie zaplanowane spektakle (a Show Clap Clap Circo w strugach deszczu).
No i wreszcie finał i gwiazda wieczoru, znany z ubiegłorocznego, 33.MFTU (wtedy zagrali spektakl pt."Zero" [na zdjęciu] Teatr Novogo Fronta (Czechy/Rosja), który zaprezentował groteskową wizję kresu świata, jaki znamy, w widowisku pt. Causa Fatalis.
Spektakl niezwykle widowiskowy, zaskakujący różnorodnością wykorzystanych środków. Aktorzy sprawni i wszechstronni. To był niewątpliwie mocny akcent na finał tego festiwalu.
Jaki był ten 34. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych? Skromny - spod żółtych kart programu MFTU wyzierają, mówiąc delikatnie, niedostatki finansowe. Od wielu lat ten festiwal "ubożał", a to miało swoje odzwierciedlenie w programie. Widać to także na tegorocznym festiwalu: oglądaliśmy małe, 2-3-osobowe zespoły, sporo było cyrku na tym festiwalu teatrów, a reszta, jak zwykle - rozbrykane maluchy biegające po zaimprowizowanej scenie. Były baloniki, wata cukrowa i inne festynowe atrakcje. Takie miałam czasem wrażenie: zbyt dużo festynu, zbyt mało teatru.
Natomiast kiedy patrzyłam ludzi siedzących w ogródkach przyrestauracyjnych, miałam wrażenie, że kompletnie nie interesuje ich to, co dzieje się na środku placu. Wydaje mi się zresztą, że w ogóle jakby mniej widzów było w tym roku na festiwalu. Trudno dociec przyczyny, może to z powodu pogody albo mnogości imprez, które odbywały się w regionie w miniony weekend. Te obserwacje skłaniają do pytań: czy na pewno dla wszystkich mieszkańców Jeleniej Góry Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych jest rzeczywiście świętem, czy po tych 34 latach jest nadal imprezą oczekiwaną? A może warto coś zmienić, zwłaszcza że istnieje kres oszczędzania, granica, poniżej której nie da się zorganizować żadnego festiwalu, żadnej imprezy na wysokim poziomie. Jelenia Góra wciąż jeszcze ma potencjał, spore środowisko artystyczne, reprezentujące wszystkie dziedziny sztuki, ma sporą grupę animatorów i instruktorów - słowem, ma wielu zdolnych ludzi, których potencjał warto wykorzystać w projektowaniu nowego.