"Trzy razy łóżko", "Gigi L\'Amoroso" czyli Jan Jakub Należyty i Białystok

rozmowa z Janem Jakubem Należytym

Z Janem Jakubem Należytym rozmawia Marta Jasińska.

Kurier Poranny: "Trzy razy łóżko" to pierwsza sztuka, jaką Pan napisał? 

- Nie, ale traktuję ją jak swój debiut. 

Spodziewał się Pan tak pozytywnego odbioru sztuki przez widzów? 

- Nie. Napisałem ją w kilkanaście dni. Choć pomysł od dawna chodził mi po głowie. Ale gdyby nie Konkurs Małych Form Dramaturgicznych 1-2-3, który był świetną okazją do tego, by wreszcie przysiąść i to napisać, to pewnie "Trzy razy łóżko" by nie powstało. 

Czyli konkurs Dramatycznego to dobra okazja do tego, by zacząć? 

- Tak. Wystarczy wziąć się w garść, przysiąść i napisać. 

Zwyciężył Pan pierwszą edycję konkursu. W kwietniu ruszyła druga. Zdradzi Pan przepis na dobry dramat? 

- Nie ma ekspertów w dziedzinie pisania dramatu, scenariusza czy tekstu piosenki. Ale są pewne reguły, których trzeba się trzymać. Najważniejsze jest to, by napisać historię, w którą ludzie uwierzą. Postacie muszą być prawdziwe i charakterystyczne. Od pierwszego słowa widz musi wiedzieć, z kim ma do czynienia, czy to jest prostak, czy intelektualista, czy może prostak, który czyta książki... I tak dalej. 

I z tej historii musi jeszcze coś wynikać. Bez względu na to, czy jest to komedia, czy tragedia. Nie mam tu na myśli tak zwanego morału. Powinno to być coś, co pozostanie w ludziach po obejrzeniu spektaklu bądź przeczytaniu sztuki. 

Wczoraj odbyła się premiera kolejnej Pańskiej sztuki - "Gigi L\'Amoroso". W obu swoich spektaklach zrealizowanych na scenie Teatru Dramatycznego o ważnych rzeczach mówi Pan z dystansem. 

- Bo nie umiem i nie chcę pisać dramatów rozdzierających duszę, choć zdarzył mi się jeden taki. Być może też zobaczy światło dzienne. Ale na razie za wcześnie, by o tym mówić. Ale zazwyczaj, nawet jeśli poruszam tematy bardzo drastyczne, to staram się opowiedzieć te historie na słodko-gorzko. Bo przecież można mówić o nieszczęściu, wzbudzając śmiech wynikający z autoironii tej postaci. 

Zarówno w "Trzy razy łóżko", jak i w "Gigi L\'Amoroso" daje Pan białostoczanom lekcję miłości. 

- Trochę tak jest. Pierwszy spektakl pokazuje, że miłość może wrócić, albo inaczej - ona ciągle jest, ale była uśpiona. Bo poprzez niepotrzebne słowa i złe sytuacje zabiliśmy piękne chwile. Potem po latach analizujemy to, co zrobiliśmy, i stwierdzamy, że moglibyśmy postąpić inaczej i być teraz razem. 

Inaczej jest w "Gigi L\'Amo roso". To kompletnie inna forma - śpiewana, trochę kabaretowa, raczej parateatralna. Recital obudowany pewną historią. 

Czego tym razem chce Pan nauczyć widzów? 

- Innego spojrzenia na los, na swojego partnera, partnerkę, dystansu. Byśmy umieli sobie wybaczać, tolerowali swoje słabości, dawali sobie wolność i nie czuli się własnością drugiej osoby. I byśmy za swoją własność jej nie uważali. 

Rozumiem, że Pan już się tego wszystkiego nauczył? 

- Tak. A szuka pani faceta? 

Nie - szukam sensacji z życia piosenkarza i reżysera. 

- Sensacyjna wiadomość jest zatem taka, że w tym moim burzliwym życiu (a było ono bardzo burzliwe) nauczyłem się jednego: wiem, czego nie należy robić, będąc w związku. Choć nie wiem, co trzeba robić, żeby było dobrze. Ale kiedy umiemy unikać błędów, to już jest połowa sukcesu. 

Dziękuję za rozmowę

Marta Jasińska
Kurier Poranny
12 czerwca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...