Trzy razy Mikołajczyk

"Tryptyk" - reż. Mikołaj Mikołajczyk

"Tryptyk" Mikołaja Mikołajczyka na XXXII Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

Nie ufam teatrowi, który za bardzo chce być z "wnętrza". Bardziej wierzę w dystans i formę. Ale wieczoru z Mikołajem Mikołajczykiem nie mogę nie docenić.

Ta osobista wypowiedź powstała przez sześć lat - kolejne spektakle składające się na tryptyk Mikołajczyka pojawiały się z dwuletnimi przerwami. Pokaz w ramach tanecznego nurtu Warszawskich Spotkań Teatralnych to dopiero druga okazja, by obejrzeć je w jednym miejscu i czasie.

Pierwsza część, Waiting, jest chyba najtrudniejsza w odbiorze. Nagi tancerz w nieskończoność wykonuje baletowe ćwiczenia przy drążku; powtarzają się ruchy - i co się dzieje. Mikołajczyk nie boi się przeginać, przesadzać. Również z długością sekwencji, na przykład takiej, podczas której po prostu siedzi na krześle. Mamy odczuć upływający czas, może oswoić się z obecnością nagiego performera - a może właśnie tym mocniej odczuć jej dziwność. Pojawiają się wreszcie baletowe figury; robi wrażenie zestawienie precyzji i perfekcji ich wykonania z bliskością pracy nagiego ciała, przemierzającego scenę.

Ale Mikołajczyk stara się rozbić charakterystyczny dla baletu sztywny podział na zdystansowanych oglądających - i oglądanych, którzy ukrywają pot i zmęczenie przed spojrzeniem z lóż. Obecność, wspólne przebywanie w jednym miejscu jest tu podstawową wartością. Mikołaj Mikołajczyk co rusz próbuje nawiązać porozumienie z widownią, włączyć ją w przestrzeń spektaklu. Filmuje wchodzących i wychodzących widzów, przeprowadza z nimi swoistą telewizyjną sondę, fotografuje ich twarze w foyer. Te portrety i filmy stanowią potem element scenografii, pojawiający się znienacka w różnych momentach.

Równy użytek z tego, jak umie tańczyć, Mikołajczyk robi z tego, jak nie umie śpiewać. Fałszując niemiłosiernie, wprost do widzów z olbrzymim przejęciem wykrzykuje słowa piosenki . To prawda - nie zawsze jest tak, że im bardziej aktor czy tancerz na scenie się wzrusza, tym bardziej wzrusza się widz. Z reguły wcale tak nie jest. Ale tym razem mechanizm ten działa. Zadziała też w Z tobą chcę oglądać świat, drugiej części trylogii.

Cały "Tryptyk" jest - momentami bardzo patetyczny, nieraz zabawny. Ociera się o granicę pretensjonalnego kiczu, linię, której Mikołajczyk zdecydowanie nie boi się przekraczać - bo wie, kiedy się zatrzymać. Nie można odmówić tancerzowi wyczucia teatralnej formy - wszystkie jego "przegięcia", cała żywiołowość i egzaltacja - wydają się przemyślane. I piosenki, i zaczerpnięta z Dziecka salonu Janusza Korczaka opowieść o pudlu - który przejął się, że ma "kaganiec na duszy", i dramatyczne niszczenie bukietu czerwonych róż, kwiatek po kwiatku. Mikołajczyk zawsze wie, kiedy się zatrzymać - a kiedy można jeszcze naciągnąć strunę. 

Spektakl nie opowiada żadnej fabuły, choć spod zdjęć, strzępków tekstu, gestów i melodii przebijają gdzieniegdzie historie; jakieś rozstanie, jakiś nastrój smutku, samotności, rozpaczy. Brzmi to wszystko strasznie? Owszem. Mówiąc pokrótce - sprzedając smutek przy użyciu przerysowanych, nieco pretensjonalnych środków można być Paulo Coehlo, ale można też być Piną Bausch lub Almodovarem. Na tak rozległej osi, Mikołajczykowi na szczęście bliżej do tych ostatnich.

PS: Dużo i dobrze o Mikołajczyku pisała Anna Królica. Między innymi na portalu taniecpolska.pl .

Witold Mrozek
witoldmrozek.blox.pl
1 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia