Trzy razy W

20. Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Kontakt"

20. Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Kontakt" obchodzi swój jubileusz, w zawiązku z czym organizatorzy postanowili zaprosić spektakle laureatów poprzednich edycji licząc na to, że poziom tegorocznych zmagań konkursowych będzie wyjątkowo wysoki. Pierwszego dnia Festiwalu obejrzeliśmy "Wujaszka Wanię" Państwowego Akademickiego Teatru im. Jewgienija Wachtangowa z Moskwy oraz "Wertera" z Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Było to zderzenie dwóch teatralnych światów

„Wujaszek Wania” Rimasa Tuminasa to spektakl bardzo formalny, specyficzny, stanowiący spore wyzwanie dla percepcji widza współczesnego polskiego teatru. Wystudiowane pozy, pełen ekspresji sposób gry oraz teatralne gesty mogące niemalże każdą sytuację doprowadzić do granic absurdu nie są tym, do czego przywykliśmy. Reżyser pozbawił przedstawienie przestrzeni narzuconej przez Czechowa, tworząc własny świat - na scenie, z prawej strony, widzimy jedynie stół i narzędzia służące do piłowania i heblowania drewna, tworzące coś w rodzaju warsztatu. Z lewej strony sceny znajduje się kanapa, w głębi natomiast stoi niezmiennie nieruchomy kamienny posąg leżącego lwa. Na początku pojawienie się znudzonej, mechanicznie przestępującej z nogi na nogę żony profesora Heleny (Anna Dubrowskaja) wzbudza zainteresowanie, po jakimś czasie jednak konwencja przedstawienia wyczerpuje się, przestaje zaskakiwać. Każdą z postaci zamknięto w bardzo ścisłej formie - krzyczącą, nadekspresywną córkę profesora Sonię (Jewgienija Kregżde) skontrastowano z jej zimną, zastygłą niemalże w jednej pozie macochą, a postać pełnego życiowej energii doktora Michała Astrowa (Władimir Wdowiczenkow) zbudowana została w opozycji do kroczącego dumnie, przeintelektualizowanego Profesora (Władimir Simonow). Monumentalna muzyka zwykle pojawia się w momencie zakończenia kolejnej sceny, co w warstwie wizualnej zbliża strukturę spektaklu do filmowego sposobu montażu, wyraźnie oddzielającego każdy z elementów. W pamięć zapada monolog Wujaszka Wani (Siergiej Makowieckij) opisujący skalę jego wyrzeczeń i poświecenia, które poszło na marne, było czynem pozbawionym sensu. W kontekście całego Festiwalu należy przyznać, iż skonfrontowanie polskiego widza z odmienną estetyką teatralną daje do myślenia, ułatwia zdefiniowanie cech polskiego teatru współczesnego - uwypuklenie różnic pomaga w określeniu tego, co jest istotą polskiego teatru początku XXI wieku.

Polskim akcentem pierwszego dnia Festiwalu był „Werter” w reżyserii Michała Borczucha. Spektakl rozgrywa się w nietypowej przestrzeni - bardzo blisko widowni znajduje się wysoki na kilkadziesiąt centymetrów podest, na którym stoi sześć jaskrawopomarańczowych foteli i kanapa tego samego koloru. Podłoga podestu wyłożona jest wykładziną imitującą trawę, natomiast tuż za wąskim, rozciągniętym na całą szerokość sceny podwyższeniem znajduje się ekran, który po wyświetleniu na nim krótkiego filmu przestawiającego bawiące się na łące dzieci z hukiem opada w dół. Z prawej strony podestu stoi fortepian, na którym pianista będzie wygrywał nastroje postaci. Tytułowy bohater nie znajduje odpowiedniej formy dla swojego cierpienia - choć pojawia się na scenie w stroju romantycznego bohatera (biała, rozchełstana koszula, czarne spodnie, niedbale rozczochrane włosy), jest jego zaprzeczeniem. Werter Krzysztofa Zarzeckiego nieustannie obserwuje sam siebie - aktor stoi gdzieś obok swojej postaci, postać nie godzi się z samym sobą nieustannie poszukując środków, które oddadzą istotę jego rozważań. Równolegle do werterowskiego poszukiwania odpowiedniej formy dla precyzyjnego wyrażenia swoich myśli przebiega szukanie właściwej formy spektaklu, które odbywa się niejako na oczach widza. Gdy ekran opada, podest odjeżdża, naszym oczom ukazuje się ukryta w głębi sceny gigantyczna chmura, wyglądająca jak obłoczek z waty cukrowej. Zabawa kiczem i sztucznością, będąca symbolem odwiecznej walki kultury z naturą, widoczna jest także w stroju Loty ubranej w różowy sweterek, zieloną spódniczkę, niebieskie podkolanówki i białe buty. Wszystko jest sztuczne - cokolwiek powie Werter o swoich uczuciach, o cierpieniu, o bezgranicznym bólu, zabrzmi to nienaturalnie, odtwórczo, nieznośnie romantycznie lub beznamiętnie i ironicznie. Wszystko jest nie tak, żadna forma się nie sprawdzi. Jego uczucia na zawsze pozostaną uwięzione w zakamarkach pokrętnej duszy, co wydaje się być prawdziwych źródłem cierpienia bohatera, którego nie tyle przeraża siła samych uczuć, co niemożność ich wyrażenia.

Oba zaprezentowane spektakle prowokują pytania, z którymi każdy z widzów mierzył się będzie indywidualnie. Inscenizacja „Cierpień młodego Wertera” każe się zastanowić nad kwestią poruszaną przez część publiczności, niezwykle istotną dla rozmowy o współczesnym teatrze - czy widz, idący na spektakl musi znać inscenizowany tekst, by zrozumieć przesłanie reżysera, czy też powinien otrzymywać spójną historię, której czytelność nie jest uzależniona od wiedzy oglądającego? Takiej przystępności z pewnością brak „Werterowi” Michała Borczucha - druga część spektaklu rozpoczyna się od widoku sceny zasłanej listami; koperty stoją w regularnych odstępach, tworząc mapę myśli głównego bohatera. Jednak czy zabieg będzie w pełni zrozumiały dla osoby, która nie wie, że „Cierpienia młodego Wertera” Goethego to powieść epistolarna? Trudno także uzasadnić zabieg potrojenia postaci Loty (Marta Ojrzyńska, Iwona Budner, Małgorzata Zawadzka) czym innym, niż teatralną modą - pięć lat temu Paweł Passini w swej „Ifigenii w Aulidzie” potroił postać Klytajmestry (Ewa Wyszomirska, Elżbieta Piwek, Judyta Paradzińska); zabieg ten od jakiegoś czasu jest chętnie wykorzystywany w polskim teatrze. Spotkanie z twórcami byłoby idealną okazją do wymiany poglądów na ten temat, niestety rozmowa z krakowskim zespołem nie odbyła się.

Odbyło się natomiast spotkanie z reżyserem i aktorami rosyjskiego zespołu, które niestety bardzo rozczarowało. Grający lekarza Astrowa Władimir Wdowiczenkow nie potrafił wyjaśnić motywów działania swojego bohatera konkludując - pół żartem, pół serio - że robił to, do czego zmusił go reżyser, natomiast grający Wujaszka Wanię Siergiej Makowieckij przyznał, że nie zastanawia się nad sensem ostatniej, kluczowej dla interpretacji sceny. Czarę goryczy przepełniły wypowiedzi reżysera, który zawiłym, rozbudowanym porównaniem teatru do ptaka dopełnił obraz zagubionych w procesie twórczym artystów, którzy nie są w stanie obronić słuszności swojej wizji. Rodzi się pytanie: jak w Rosji robi się teatr i czy aktorzy nie muszą znać motywów postępowania swoich bohaterów? Być może ich formalny teatr daleki jest od zgłębiania psychologii postaci, nie zmienia to jednak faktu, że moskiewski zespół pozostawił po sobie mieszane uczucia.

Pierwszy dzień Festiwalu dostarczył widzom silnych emocji i powodów do dyskusji, które odbywały się zarówno w teatralnym foyer, jak i w autobusie wiozącym publiczność na drugi spektakl. Bez względu na ocenę każdego z przedstawień z całą pewnością były to wydarzenia, obok których trudno przejść obojętnie.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny
24 maja 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...