Trzy wejścia w dwu sukniach

"Wesoła wdówka" - reż. Maria Sartova - Teatr Muzyczny w Gliwicach

To już czwarta na scenie gliwickiej premiera "Wesołej wdówki" Lehara. Ferenca jak chcą rodacy kompozytora - Węgrzy, względnie Franza, jak się w gruncie rzeczy przyjęło na świecie, skoro twórca ów mimo swego rozkochania w rytmach czardaszy, wolał jednak pisać do niemieckich librett, a prapremiery swych dzieł świętować w niekoniecznie tej drugiej, ale w pierwszej stolicy monarchii, czyli w samym Wiedniu. Gwoli ścisłości bądźmy wdzięczni Leharowi, że nie zapomniał o Galicji i drugi akt "Wesołej wdówki" rozpoczął polonezem

Co do gliwickich "Wdówek" te, wraz z całym teatrem, mniej lub bardziej wesoło podlegały przeróżnym, jak to się dziś mówi, organom założycielskim. Premiera pierwszej miała miejsce w 1953 i była to trzecia pozycja wystawiona na założonej rok wcześniej nowej scenie... Opery bytomskiej. Samodzielność placówka uzyskała nieco później, w 1955 roku. I w tejże, oddzielonej już od Bytomia, ale zależnej od wojewódzkich władz katowickich Operetce Śląskiej odbyły się dwie kolejne premiery: w latach 1977 i 1992. Aktualną firmuje Gliwicki Teatr Muzyczny, niezależny i od Bytomia i od Katowic.

Jeżeli do tych czterech realizacji dodamy jeszcze bytomską. sprzed 6 lat, na scenie operowej, już sam ten fakt świadczy, że "Wesoła wdówka" stanowi jedną z najbardziej znanych operetek w historii tego gatunku i wciąż może liczyć na publiczność pragnącą zanucić po powrocie do domu duet "Usta milczą, dusza śpiewa", czy piosenkę (bo raczej nie arię) o urokach nocnego lokalu paryskiego "Maxim". Nieważne, że libretto jest tak samo odległe od życia, jak dzisiejsze seriale telewizyjne. Skoro ludzie oglądają je, i to całkowicie dobrowolnie, dlaczego nie mają przeżywać wyimaginowanych kłopotów niebiednej wdówki. Przeżywać i rzecz jasna zazdrościć.

Przygotowanie tak popularnego dzieła, znanego starszym odbiorcom "od zawsze" jest i łatwe i trudne. Łatwe bo wzorów dostatek, ale trudne jeśli chce się stworzyć coś nowego. Gliwickim realizatorom, z raczej realizatorkom, bo myślę tu głównie o kwartecie pań: Marcie Sartovej (reżyseria), Barbarze Kędzierskiej (dekoracje), Tatianie Kwiatkowskiej (kostiumy) i Zofii Rudnickiej (choreografia) sztuka ta udała się wręcz wyśmienicie. Stworzyły spektakl, któremu nie sposób zarzucić szukania nowości za wszelką cenę, łącznie z ceną sensu, a równocześnie trudno byłoby go nazwać sztampowym, czy banalnym. Na dodatek cała realizacja jest idealnie spójna, tak jakby cztery wspomniane panie znały się z sobą od piaskownicy i porozumiewały w pół słowa.

Eleganckie, oszczędne, nawiązujące do stylu art deco zgeometryzowane formy metalowo lśniących dekoracji stanowią tło wytwornych damskich toalet z lat 20. ubiegłego stulecia. Czerwona suknia tytułowej bohaterki zderzona z bielą i czernią pozostałych kostiumów II aktu zachwyca najbardziej wybrednych koneserów. Dlaczego zrezygnowano z jeszcze jednej, trzeciej toalety wdówki - pytanie to słychać było w dniu premiery w niejednym kręgu kuluarowym. Wszak libretto całkowicie uzasadnia takową rozrzutność, skoro każdy akt operetki rozgrywa się na kolejnym balu, a jakaż to wytworna dama pojawi się na dwu pod rząd balach w tej samej kreacji...

Całkiem interesująco prezentują się baletowe scenki wzbogacające poszczególne arie (m.in. najbardziej znaną, po ducie "Usta milczą", pieśń o rusałce Wilii). Świetne jest rozpoczęcie trzeciego aktu, tego w scenerii nocnego kabaretu przy akompaniamencie pianina, stojącego zresztą na scenie, co przydaje temu fragmentowi autentyku. Doskonale grająca orkiestra, którą przygotował muzyczny szef przedstawienia Wojciech Rondek, "bezkolizyjnie" zastąpi w trakcie akcji wspomniane pianino. Kankan w tej scenie przypomina najlepsze fragmenty baletowe gliwickiego teatru z dawnych lat, układane przez Martę Surowiak (notabene w 1992 roku zdążyła ona jeszcze przygotować wspomnianą przedostatnią inscenizację "Wdówki") i z reguły bisowane. Obecny kankan nic był bisowany, choć prawdę mówiąc mógłby, bo zasługiwał § na to. Bisował natomiast chór męski "hymnem" na cześć płci pięknej, aczkolwiek słowo chór jest tu niezupełnie adekwatne,bo tworzą go sami soliści, odtwórcy głównych i epizodycznych ról. Scenę tę z II aktu zdecydowała się pani reżyser powtórzyć w finale. Chyba słusznie bo z Leharowskimi flinałami różnie bywa i nie mam tu na myśli wyłącznie "Krainy c uśmiechu".

Skoro tak bezdyskusyjnie chwalę tę inscenizację trudno mi się nie zgodzić się z peanem na rzecz reżyserki zamieszczonym w programie "Wdówki", a przynajmniej jego częścią. W notce czytamy, że Maria Sartova "wychowana wśród wielkich twórców współczesnego teatru, takich jak Grotowski, Kantor, Szajna i inni odczuwała potrzebę przekroczenia granicy, która dzieli wykonawców od prawdziwego sensu i kształtu teatru". Ale w tym momencie nasuwa się wątpliwość, czy inni tego sensu i kształtu nie są już w stanie przekroczyć. Oj nieładnie, a na pewno nieelegancko. Z pewnością niejednokrotnie przekroczyła ową granicę Wielka Grażyna Brodzińska w roli tytułowej bohaterki gliwickiej premiery. Uroda, wdzięk, głos, ruch, sposób noszenia toalet, umiejętność "wyjścia" na przykład z "awaryjnego" okręcenia się sukni - wszystko to po raz kolejny potwierdzało jej operetkową maestrię. Znakomicie partnerował jej Michał Musioł w roli Daniły Daniłowicza. W roli posła Mirka Zety wystąpił Ireneusz Miczka, a Niegusa zagrał Jerzy Gościń-ski - tylko on i Jerzy Bytnar w roli Bogdanowicza "ocaleli" z poprzedniej premiery, choć wtedy odtwarzali nieco inne role.

Drugą, po Hannie i Danile parę, zaprezentowali z powodzeniem: Wioletta Białk jako Walentyna i Łukasz Gaj w roli Kamila de Rosillona, artysta dysponujący mocnym i ładnym głosem. Ale panie Łukaszu, proszę nie traktować swej miłości do Walentyny z taką powagą. To tylko operetka. Starsi operetkowicze z biegiem lat potrafili nabyć dystansu do odtwarzanych przez siebie ról, młodzi jeszcze nie. A przydałoby się. Tylko gdzie się mają tego uczyć, jeśli teatr daje jedną premierę operetkową w sezonie...

A swoją drogą intrygujące, co placówka przygotuje nam za rok, na swoje 60-lecie.

Marek Brzeźniak
Śląsk
24 czerwca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...