Tułaczka

"Aleja Zasłużonych" Jarosława Mikołajewskiego, reżyseria Krystyna Janda, Teatr Polonia w Warszawie

Krystyna Janda w „Alei Zasłużonych" wyrzuca z siebie ból i wściekłość. W imieniu własnym, autora dramatu, w imieniu moim i twoim. Pod tymi krzykiem mogą podpisać się artyści i inteligencja, zapomniani przez społeczeństwo, wypluci przez władzę, bo przecież ich głosami nie wygrywa się wyborów.

Oglądam „Aleję Zasłużonych" we wtorkowy wieczór 1 czerwca i nawet nie mam orientacji, który raz w warszawskiej Polonii pokazują to przedstawienie. Próby trwały jesienią ubiegłego roku, premierę planowano na grudzień, odbyła się bez udziału widzów, bo nastał bodajże drugi lockdown. Chciałem zobaczyć to w marcu, ale się nie udało, bo znów zamknięto teatry. Teraz więc spektakl powstaje jak feniks z popiołów, miejmy nadzieję zyska w miarę normalne sceniczne życie. Na razie jednak budzi się powoli, jakby z leciutkim niedowierzaniem, że już wolno. Zgroza, co pandemia zrobiła z pracą artystów.

Mimo to nie pozbędę się wrażenia, że niemal półroczna przymusowa hibernacja – na swój sposób rzecz jasna – przysłużyła się inscenizacji, dopisała do niej nowe znaczenia, sprawiła, że opowieść w jeszcze większym stopniu zrymowała się z życiem. Wiemy, co przyniosły ostatnie miesiące – bezprzykładną nagonkę na artystów, podżeganie do szczucia jednych na drugich, poczucie narastającego osamotnienia. A skoro o tym właśnie jest sztuka Jarosława Mikołajewskiego, dzisiaj zyskuje ona jeszcze więcej goryczy, a może to już rozpacz, jedynie pogłębiana wisielczym humorem.

Tym bardziej, że Mikołajewski dobrze wie, o czym pisze. Wybitny poeta, świetny tłumacz, znakomity reporter i redaktor przez całe lata związany był z jedną z najważniejszych polskich gazet. Od jakiegoś czasu nie jest. Nie sądzę, że z własnego wyboru.

„Aleja Zasłużonych" mówi o tułaczce. Ona (Krystyna Janda) jest artystką, poetką, pisarką, nie każdy wie, że swojego czasu pod pseudonimem stworzyła tekst bardzo znanej piosenki. Żyje z mężem (Olgierd Łukaszewicz), nie jest w nim zakochana, ale go kocha, a to dużo więcej. Któregoś dnia zaczynają mówić o śmierci, bo zdają sobie sprawę, że śmierć – JEJ śmierć – jest coraz bliżej, w końcu Mickiewicz umarł o dwanaście lat od kobiety młodszy. Trzeba pomyśleć o pogrzebie, a tylko miejsce w Alei Zasłużonych gwarantuje pochówek na koszt państwa. Konieczność, bo honorowych laurów nie włoży się do garnka.

Dlatego bohaterka zaczyna swą wędrówkę. Najpierw urzędnik cmentarny (Grzegorz Warchoł), potem urzędniczka Ministerstwa Kultury (Dorota Landowska), po drodze matka (Emilia Krakowska) instruowana, co umieścić na nagrobku ukochanej córuni. Potoki słów ostrych jak brzytwa, nieubłaganych wobec świata, i ludzi, i władzy. I chwile ciszy, które brzmią głośniej niż wykrzykiwane przez poetkę bluzgi. Bo wtedy trzeba zmierzyć się z pustką, zobaczyć siebie rozbrojoną, bezbronną. Balans pomiędzy atakiem a wycofaniem jest największym atutem dramatu Mikołajewskiego i roli Krystyny Jandy.

Roli przejmującej, dodajmy od razu, bo teraz przyjdą drobne zastrzeżenia, choć nie do pracy aktorki, bardziej do tekstu i inscenizacji. Sceny wydają się nierówne, zdecydowanie najsłabsza, także z racji literackiego materiału, jest ta z matką. Wewnętrzny pejzaż bohaterki wypełnia też muzyka – od „Carmina Burana" Orffa, przez „Wesele Figara" Mozarta, do Adagia z koncertu Beethovena. Ich fragmenty wypełniają też przedstawienie wyreżyserowane przez samą Jandę, jest ich zbyt wiele, a na dodatek użyte zostały tautologicznie. Gdy się o nich mówi, rozbrzmiewają z przesadną siłą. Bronią się za to wizualizacje Grzegorza Wolfa z Jandą i Łukaszewiczem, choć na pierwszy rzut oka można posądzić je o kicz. Niemniej dodają historii metafizyczną, „napowietrzną" perspektywę. No i ujęli mnie aktorzy – stonowany szlachetny Olgierd Łukaszewicz, ciepła Emilia Krakowska, a przede wszystkim nieoczekiwanie delikatny Grzegorz Warchoł oraz Dorota Landowska w swym epizodzie grająca umiejętnie i komedię i głębsze znaczenie.

Pora na najważniejsze. Krystyna Janda na swoich scenach gra dużo z wyboru i z konieczności i naturalną drogą są wśród tych zadań rzeczy główne i, by tak rzec, poboczne. „Aleja Zasłużonych" należy niewątpliwie do pierwszej kategorii. Z racji temperatury emocji można zestawiać ją ze wstrząsającym monodramem „Ucho, gardło, nóż" Vedrany Rudan, choć był to jednak większy aktorski kaliber. Nie da się również zrównać ostatniej pracy artystki z kreacjami z „Zapisków z wygnania" i „Białej bluzki", ani z jej Marią Callas, szczególnie w drugim wcieleniu z warszawskiego Och-Teatru, ale nie jest to żaden zarzut, a jedynie sucha konstatacja. Nie mogło być inaczej, bo „Aleja Zasłużonych" nie umożliwia więcej – to rzecz niewielka, ledwie cztery dwójkowe sceny i epilog. Janda wyciska ze swej postaci wszystko, co można. Jak już pisałem – wściekłość i ból, bezbronność i samotność. Tworzy portret kogoś z niezrozumiałych dla siebie powodów wyplutego przez społeczeństwo, szykanowanego przez władze, ale i niedostosowanego do jakichkolwiek kompromisów. Zdecydowaną większość ludzi nazywa „chujami", wiedząc, że się nie pomyli, bo to najbardziej adekwatne określenie. Rolę w „Alei Zasłużonych" można odbierać jako dopełnienie innej wspaniałej kreacji aktorki – w filmie Jacka Borcucha „Słodki koniec dnia". To jakby rewers postaci tamtej poetki – docenionej, sytej, przyjętej przez świat Zachodu, a jednak wypowiadającej mu posłuszeństwo. Te dwie kobiety niewątpliwie znalazłyby porozumienie.

Melodia języka sztuki Mikołajewskiego czasem ciąży ku frazie Marka Koterskiego, a główna postać wyrzygująca z siebie bunt i odrzucenie przywodzi na myśl Adasia Miauczyńskiego w jego najdoskonalszym wcieleniu z „Dnia Świra", gdzie stał się nim Marek Kondrat.

Nie tylko ja na zawsze będę pamiętał największą scenę tego filmu – monolog Adasia, „gdy oto mu płacą". Słuchając Jandy w „Alei Zasłużonych" czuję, że jej bohaterka mówi nie tylko w swoim imieniu, ale i twoim, i w moim. Inteligentów i artystów, których cznia każda władza i lekceważy społeczeństwo, bo w ogólnym rozrachunku przecież – tak mówi vox populi - nie mają większego znaczenia.

Jacek Wakar
Dziennik Teatralny
3 czerwca 2021
Portrety
Krystyna Janda

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...