Tyle jest piekieł, ilu ludzi

1. Festiwal Teatru Nie-Złego w Legnicy

Zdarza się, że teatr niekiedy wystawia na próbę nasze poczucie rzeczywistości. Tak jest w przypadku przedstawienia Lecha Raczaka Ziemia Ulro. Zakazane obrzędy, prezentowanego na legnickim Festiwalu Teatru Nie Złego

Natchnieniem do artystycznego działania stał się tom przemyśleń Czesława Miłosza pod tym samym tytułem. Punktem wyjścia uczynił reżyser pytanie rozpoczynające książkę: „Kim byłem? Kim jestem teraz?” zadane przez obu twórców w 65 rocznicę urodzin. Ten znak niewiadomej postawiony zarówno przy znajomości siebie, jak i wszechświata, staje się przyczynkiem do rozważań na szerszą skalę, pociąga za sobą refleksje metafizyczne dotyczące statusu ontologicznego uniwersum, Boga, weryfikuje stosunek do śmierci, każe spojrzeć jej w oczy.

 Czym jest tytułowa Ziemia Ulro, zaczerpnięta od Williama Blake’a? „To kraina duchowych cierpień jakie znosi i musi znosić człowiek okaleczony”. To część świata, który nas otacza, lecz ta „kłamliwa”, będąca „Wegetatywnym Lustrem, parodią tego prawdziwego, ogarnianego Wyobraźnią”. Zamieszkują ją niektórzy naukowcy, filozofowie oraz prawie wszyscy poeci i malarze. Dzięki spektaklowi Raczaka mamy szansę odwiedzić tę ziemię jałową. Przedstawienie odbyło się w przestrzeni nietypowej dla teatru, na dziedzińcu Byłej Fabryki Fortepianów i Pianin. Panowała ciemność; w około opuszczone mury z powybijanymi szybami w oknach. Zdezorientowana widownia na grząskim gruncie dziedzińca usiłowała znaleźć sobie miejsce pomiędzy elementami scenografii, rusztowaniami, platformami z drabinami, podświetlanymi oknami, telebimem oraz ruchomą rzeźbą jeźdźca apokalipsy. Nie było klasycznego podziału na scenę i widownię oraz bezpiecznego dystansu widza i artysty. Aktorzy pojawiali się i znikali w obrębie całego dziedzińca, co wymagało uwagi oraz refleksu u odbiorców. Miast biernego chłonięcia sztuki, była interakcja, konieczność ruchu. Nic nie było statyczne, co rodziło zaburzone poczucie bezpieczeństwa. Aktorzy wyłaniający się z ciemności byli ponurzy. Grane przez nich postaci, ubrane  w garnitury albo czarno-granatowe suknie, poruszały kwestie pryncypialne i bardzo trudne. Rozważały ludzkie losy, pokazując, jak krucha jest granica między pobożnością a bezbożnością (a może bluźnierstwem?), światem i zaświatami. W tej przestrzeni postindustrialnej pomiędzy kwestiami aktorów pobrzmiewał głos Miłosza, czytającego swoje wiersze oraz muzyka z dominującą rolą skrzypiec, potęgująca nastrój grozy i niesamowitości.

Ziemia Ulro. Zakazane obrzędy to podniesienie kwestii natury egzystencjalnej i metafizycznej z punktu widzenia Noblisty i reżysera, artysty. Przewijają się cytaty z książki, ale nie tylko. To trochę jakby podróż do filozoficznego umysłu Miłosza i odbiór impulsów, jakie podsyła pamięć przy rozrachunku z samym sobą. To chwila skupienia, gorączkowej zadumy, krzątaniny myśli odnoszących się do początku i końca, do narodzin i śmierci.   Twórcy próbują zmierzyć się ze znaczeniem pojęcia prawdy, czasu, sensu istnienia i z tym, co się za nim kryje. Staramy się ocenić cywilizację. Głośno pobrzmiewa również pytanie o człowieka; o to, kim jesteśmy w obliczu wieczności. Poruszono również kwestię znaczenia ludzkiego istnienia, a jednocześnie jego małości i skończoności.

Raczak kładzie nacisk na wyeksponowanie subiektywnego odbioru świata. Wszystkie zagadnienia są poruszane w różny sposób, czasem śmiertelnie poważny, niekiedy z przymrużeniem oka i rubasznością. Wszystko to jest prezentowane za pomocą licznych środków wyrazu (śpiew, gra aktorska, dźwięki, gra świateł, elementy ruchome scenografii, projekcje multimedialne). Najgłośniej pobrzmiewa jednak refleksja dotycząca tego, że każdy indywidualnie i na swój sposób postrzega świat oraz udziela (albo i nie) odpowiedzi na pytania metafizyczne. Tyle jest piekieł, ilu ludzi – i to samo tyczy się kwestii niebiańskiej. Każdy ma swoje wyobrażenie, zależne od wielu czynników, doświadczeń, wiary, wiedzy czy bujności fantazji.

Przedstawienie plenerowe autorstwa Lecha Raczaka (oraz z jego czynnym udziałem) to przedsięwzięcie interesujące i warte uwagi. Raptem 45-minutowy spektakl skłania ludzi do kontaktu bezpośredniego z teatrem, do przełamania utartych schematów i konwencji. Dobór przestrzeni jest wyśmienity, bo wokół zapomnianych i zaniedbanych murów poezja i słowa Miłosza brzmią jeszcze bardziej sugestywnie. Już nie szepczą powołane do życia przez czytelnika, ale krzyczą.  Na koniec przy pełnym uznaniu dla Twórcy i wykonawców muszę napomknąć o problemach z dźwiękiem, umiarkowanie dobrej słyszalności oraz regularnych potknięciach przy wygłaszaniu albo czytaniu kwestii. Szkoda, by tak ważny i dobry spektakl tracił na aspektach technicznych.

Martyna Bielińska
Teatrakcje
26 września 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...