Tyrania formy

"Klub miłośników filmu "Misja"" - reż. Bartosz Szydłowski - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Nawet brak znajomości filmu Rolanda Joffé nie jest przeszkodą w odczytaniu intencji spektaklu „Klub Miłośników Filmu MISJA” w ciągu pierwszych dziesięciu minut. Walka o rząd dusz, jakakolwiek forma ideologii – jako negacja wolności – oraz paternalizm Europy. I tak dalej. Co pozostaje zatem widzowi? Karmienie oczu formą.

A forma w spektaklu Bartosza Szydłowskiego wywiera wręcz efekt stroboskopowy. Maksymalnie rozciągnięta scena, przenikająca się z publicznością, tworzy przestrzeń dla dżungli i przypatrującej się jej zza przezroczystej zasłony Europy. Widz zmuszony jest dodatkowo ogarnąć wzrokiem multimedialne ekrany, na których widzi nie tylko fragmenty filmu czy zbliżenia twarzy aktorów, ale i wcześniej nagrane sceny – sprzed budynku i z piwnic Łaźni Nowej. Wielokanałowość informacji, ich selektywność i trud w zorientowaniu się w całości wydarzeń scenicznych wywołują efekt logorei. Bodźce uderzają w widza z każdej strony, osaczają go słowa i postaci, forma obezwładnia i staje się jeszcze jednym z przykładów tyranii.

Fabuła filmu została bez większych zmian przetransponowana do teatru: jezuita Gabriel (Krzysztof Zarzecki) oraz nawrócony najemnik Rodrigo Mendoza (Radosław Krzyżowski) stają w obronie misji przed zachłannością portugalskich i hiszpańskich kolonizatorów. Decydujący głos należy jednak do kardynała Altamirano (Jan Peszek). Co oznacza zatem tytuł? Spektakl to hommage dla epickiego filmu? Jest wyrazem intertekstualnej gry i postmodernistycznego przekonania o wyczerpaniu sztuki? Widz staje się świadkiem głębokiego dialogu czy raczej wydmuszki? Tytuł jest gestem „mycia rąk" – jeśli cokolwiek nie jest doskonałe czy dopracowane, to takie miało być: jesteśmy tylko amatorami próbującymi zbliżyć się do arcydzieła.

W „Klubie..." faktycznie zaangażowano kilku amatorów do ról Indian. Aktorzy nie usiłują upodobnić się do swoich filmowych pierwowzorów: natchniony, egzaltowany Zarzecki nie ma – i nie chce mieć – nic wspólnego z ascetycznym, poważnym Ironsem; Krzyżowski staje po akcie ekspiacji nagi, gdy de Niro obnaża swoje wnętrze; Altamirano w wykonaniu Peszka zajada się ostrygami i jest kwintesencją zepsucia toczącego Kościół – obce są mu wyrzuty sumienia i wątpliwości kardynała w wykonaniu McAnally'ego. Sama zmiana nie oznacza niczego złego – wręcz przeciwnie, jeśli jest twórcza. Jednak w spektaklu Szydłowskiego postaci stają się jednowymiarowe, a całość zamienia się w bryk z filmu „Misja". Najlepiej odzwierciedla to postać szamana (Mariusz Cichoński), który podjudza tłum, odwodzi od duchowości i związanych z religią wyrzeczeń w stronę przyjemności materialnych, czeka na przelew krwi. Jak może być ubrana ta demoniczna postać? Żeby jej zło nie pozostawiało żadnych wątpliwości, ubrano ją w koszulkę z trupią czaszką i bluzę z printem flagi amerykańskiej.

Główny trop interpretacyjny, będący raczej przykładem myślenia życzeniowego, odnosi się bowiem do zderzenia jednostki z systemami – przede wszystkim z imperializmem, myśleniem autorytarnym, kolonializmem, biurokratyzacją. Co zatem jest przeciwwagą? Wolność, duchowość i wspólnota, do której próbuje się widzów włączyć. Na przykład scena następująca po akcie pokuty Mendozy to symboliczna eucharystia – aktorzy przygotowują surówkę, którą dzielą się z publicznością. Zamiast metafizyki czy „strawy duchowej" publiczność jest karmiona w sposób dosłowny, co najwidoczniej ma wypełnić pustkę, jaką pozostawia konfrontacja deklarowanych ambicji ze spektaklem. Już od początku grupa Guarani próbuje zarazić widza swoim odprężeniem, spokojem oraz – sugerowaną pląsami i dziecięcymi piosenkami – wewnętrzną wolnością. Misja stworzona w Łaźni Nowej ma rys new age'owy, jest raczej zabawą w religijność niż jakimś konkretnym wyznaniem. Tak jak i spektakl to raczej autotematyczna zabawa w odtwarzanie.

Dwukrotnie powraca scena wykrzykiwania swoich racji w formie rockowego koncertu. Czysta stylizacja ma ukazać jak wizualna atrakcyjność idei czyni ją bardziej sugestywną i wpływową. Z tego mechanizmu zdaje się korzystać również Szydłowski, który próbuje pozyskać sobie i swojemu zespołowi groupies. Następny spektakl prawdopodobnie będzie się nazywał „Klub Miłośników Łaźni Nowej".

Marta Stańczyk
Dziennik Teatralny Kraków
22 lipca 2013

Książka tygodnia

Bioteatr Agnieszki Przepiórskiej
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego
Katarzyna Flader-Rzeszowska

Trailer tygodnia