Tysiąc mocnych Jenisejów

"Lęki poranne" - reż: Piotr Sieklucki - Teatr Nowy w Krakowie

Jak na swoje, powiedzmy na oko, 70 lat życia, z czego, też na oko, mniej więcej 60 spędzonych w niepoliczalnym gronie kieliszków pełnych, których losem było stać się pustymi - Alf wygląda świetnie!

Po prostu "byk" z niego - Teatr Nowy zdaje się dlań za ciasny (Nawiasem mówiąc, grać "Lęki poranne" Stanisława Grochowiaka na scenie przy ulicy nomen omen Gazowej - to przyjemnie smakowita decyzja reżysera Piotra Siekluckiego. Bo niby gdzie pokazywać rzecz o babilońskich deliriach? Na Bożego Ciała?). 

Tak, z Alfa "byk" jest, może nie taki, jak ongiś, ale daj Boże zdrowie - daj zdrowie nam i nade wszystko siłę, byśmy udźwignęli nasz wstyd. Bo jakże my, trzydziesto-, czterdziesto-, pięćdziesięcio-, sześćdziesięcioletni gówniarze, amatorzy skrajni, żałośni hobbyści krótkodystansowi o kompromitująco niewydolnych szyjach, wyglądamy przy nim, Alfie, przez którego gardło swobodnie przepłynęło tysiąc mocnych Jenisejów? Jak trupy wyglądamy. Jak trupy kaszlące... 

Mniejsza z nami, mówmy o nim. Ma te, co zawsze, jasne spojrzenie ufnego chłopca i ciepłą twarz bez ani jednej plamki z gatunku tych, na widok których terapeutki klubów AA skowyczą: "musisz do mnie przyjść, synu, zaprawdę, powiadam ci - musisz, bo godzina bije!". No i wreszcie to, co cię w głaz zmienia. Głos Alfa. Tembr tysiąca mocnych Jenisejów. Jak go opisać? Co sensownego można rzec o głosie Edwarda Linde-Lubaszenki? Tak, jego mam na myśli. 

Mówiąc o "Lękach porannych" w Nowym, o postaci Alfa - w istocie o grającym Alfa Linde-Lubaszence mówię. Ile jest Alfa w nim, a ile jego w Alfie - tym strzelistym deliryku, od którego odeszli już wszyscy i wszystko, oprócz omamów i ostatniej ciemności, cierpliwie czekającej gdzieś blisko, coraz bliżej? Lepiej to zostawmy. Z takimi rzeczami w teatrze nigdy nic nie wiadomo. Tylko jedno można powiedzieć. "Lękami porannymi" Linde-Lubaszenko czci potrójny jubileusz. 70 lat bycia na świecie, 50 lat bycia na scenie i 60 lat bycia w niepoliczalnym gronie kieliszków pełnych, których losem było stać się pustymi. O tym ostatnim mówi w programie-gazecie. Wspomina pierwszą wiśniówkę życia. I dodaje: - Miałem wtedy 10 lat. 

Miał więc Alf lat 10, a niedługo potem wyrósł mu w krtani głos, którym otwierał flaszki. Tak myślę. Nie potrzebował rąk, wystarczyło, że powiedział "dzień dobry", albo zaśpiewał jakąś wschodnią dumkę - i aluminiowe ścięgna, co spajały nakrętkę z "obrączką", trzaskały chętnie, nakrętka zaś sama z siebie szła w górę, obracając się w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. A później? Później zapewne sto, albo tysiąc razy nawiedzała Alfa myśl, że już nie ma dlań czasu na świecie. A tu proszę - siódmy krzyżyk stuknął, czymże się więc martwić, po cholerę snuć wizje czarne? 

Zaiste - nie ma co przesadzać. Tysiąc razy miał już zdechnąć w delirycznych męczarniach, tysiąc razy miał się zadławić nieokiełznanymi "pawiami" o brzasku - a tu zdrowie "bycze", oko to, co zawsze, cera nieskazitelna i głos nawet na jotę nie wypalony. Więc? W "Lękach porannych" Linde-Lubaszenki nie ma czerni, a jeśli już, to jest to czerń śmiechu delirycznego, trupiego żartu. 

Oto pod niebem skleconym z gołych żarówek, między wyrem z pościelą cuchnącą brązowym potem a marnym stołem przykrytym ceratą - Alf, łykając kolejne, tym razem fioletowe lub cytrynowe Jeniseje, gada z sobą. Z sobą mniej lub bardziej "naoliwionym", albo z gośćmi: kumplem od kielicha, medykiem od uzależnień i obdarzoną monstrualnym biustem dozorczynią (we wszystkich tych rolach znakomicie "slapstikowy" Paweł Sanakiewicz), byłą żoną (Katarzyna Chlebny), księdzem wreszcie (Piotr Sieklucki). Gada z nimi, choć nikt głowy nie da, zwłaszcza Alf, że to są realne wizyty ludzi realnych, a nie wizyty omamów. W gruncie rzeczy - jaka to różnica? 

W sumie niewielka - nieważka. Tak jak i niewiele dadzą tutaj oceny. Dobre to jest przedstawienie? Dobre? Złe? Świetne? Fatalne? Na potrójny swój jubileusz rolę Alfa wybrawszy - Linde-Lubaszenko wybrał coś na podobieństwo spowiedzi, sobie szeptanej spowiedzi z najintymniejszych spraw. Wybrał to - i zaśmiał się w niebogłosy. Wedle jakich, jak niedelikatnych kryteriów mam spowiedź taką sądzić? Wedle mych Jenisejów, co są niczym zaskrońce? Dajcie spokój!

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
28 października 2009

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia