U Cabana i Aignera Pan Bóg ręki nie podawał
Czy Polacy są zdolni do pojednań?Zgoda? - z niewiarą pyta Rejent Cześnika. Tak! Zgoda! - odpowiada Cześnik, nie wierząc własnym słowom. Zgoda, zgoda! - krzyczą pozostali uczestnicy końcowej sceny „Zemsty". Po czym Fredro, wyręcza się Papkinem: A Bóg wtedy, rękę poda! Co brzmi komicznie w ustach włóczykija, pędzącego żywot na łaskawym chlebie.
Skąd bierze się zachwyt Polaków nad sobą? Wiara w doskonałość? Pewność, że tylko ich Pan Bóg kocha? Może niech będą na to próbą odpowiedzi (niezupełnej), dwie „Zemsty", obie w Rzeszowie: Remigiusza Cabana (premiera 23 marca 2013 roku, w Teatrze Siemaszkowej) i Pawła Aignera (premiera 26 września 2018 roku, w Teatrze Maska).
Caban role kobiece powierzył mężczyznom. Podstolina była leciwym ponurakiem o aparycji kryminalisty, który dla ocieplenia wizerunku używał jako wachlarza numeru lokalnego pisma kulturalnego. Klara, męskim trzpiotem, o warunkach cynicznego, więziennego cwela, który perwersyjnie trzymał w karminowych usteczkach podłużnego lizaka.
Ten widoczny już w charakterystykach tych dwóch postaci zamysł Cabana solidarnie wspierała kostiumolożka Aleksandra Semenowicz, która wszystkich aktorów odziała w tandetne portki, swetry i koszule i kazała używać kolorowych, kibolskich szalików. Uprzednio, w ówczesnej Polsce, i teraz, słusznie uznawanych za symbole przestępstw stadionowych podczas „przedstawień" piłkarskich, uwodzących każdą „prawdziwą" Polkę i narodowo myślącego Polaka.
Kibolskie szaliki w „Zemście" Cabana, robiły za kontusze i pasy słuckie, dumnie noszone przez „prawdziwych" Polaków, przed wiekami. W niektórych sytuacjach scenicznych były kajdankami, w innych narzędziami, którymi łatwo było kogoś uderzyć albo udusić.
Ale żarty na bok! W ujęciu Cabana „Zemsta" była przypomnieniem, w jakich czasach żyjemy. Wskazywała na ciemną stronę życia zdominowanego okrucieństwem. Wszechobecną tandetą materialną i umysłową. Już w tamtych czasach i okolicznościach, o podaniu sobie rąk przez oponentów w każdej sprawie, byłoby trudno.
Może też dlatego, że „Zemsta" Cabana działa się jakby trochę w więzieniu (stąd pomysł Klary - cwela): jako spektakl „Zemsty" grany w nim przez jego pensjonariuszy - aktorstwo zawodowe stymulowanie ocierało się o stylizowane amatorstwo. Co było sporym wyzwaniem. Świetnie radził sobie z tym, jako Podstolina - Waldemar Czyszak, który w założeniu grał wspomnianą postać tak nienaturalnie, że paradoksalnie niezwykle czytelnie była kwintesencją obyczajowej tandety. Tą samą drogą szedł Józef Hamkało, jako Klara, który dał postaci cechy cynicznego cwela, ale cynizm był raczej przykrywką dla buzującego w niej tragizmu.
Ubrany w skórzany strój drogowego pirata Robert Żurek - Wacław i świetny jako Śmigalski - Mateusz Mikoś, grali chwilami ostro. Wspaniale komentujący mimiką i gestem słowa Cześnika Wojciech Kawiatkowski - zabłysnął jako Dyndalski, Piotr Napieraj - jako Cześnik, Stanisław Bredygant - jako Rejent. Z irokezem na głowie i w spodniach - militarkach Papkin - Roberta Chodura, był staranny i wysmakowany.
„Zemsta" Cabana nie kończyła się podaniem ręki przez Rejenta Cześnikowi. W to miejsce Caban wymyślił pyszną scenę w kościółku, gdzie stronnicy obu adwersarzy siedzą w dwóch ławach, którymi się przepychają i odpychają, bijąc przy tym niemiłosiernie. A to, co maluje się na ich twarzach, jest o lata świetlne dalekie od pojednania. Biją się tak zapamiętale, że nie wiedzą już w imieniu czyim i w jakiej sprawie.
Tą dopisaną sceną Caban liczył na wyrozumiałość Fredry, ale pewnie się nie przeliczył. Trudno by było o wzięty z tekstu, idealniejszy symbol zapleśniałego katolicyzmu i pospolitego awanturnictwa - polskiej niezgody, na to, co „nie moje".
Aigner równie mocno dotknął przekonania Polaków, co do ich misyjnej doskonałości. Z finezją, na granicy ośmieszania wad, i refleksji, z dosadnym przesłaniem, co czeka żyjących takimi złudzeniami.
W „Zemście" Aignera, Cześnik i Rejent, zacietrzewieni w złości, skupieni na dokuczaniu sobie i obmyślaniu intryg, nie widzą zaślepieni, że to, co robią, obraca się przeciwko nim, że awanturami rujnują swój dom i okolicę.
Bogusław Michałek, jako Rejent, zakreślił ostrą kreską to zadufanie i żałosne przekonanie o doskonałości. Henryk Hryniewiecki - Papkin, zgrabnie poruszał się na granicy schlebiania silnym i zbywania słabszych arogancją, portretując postać precyzyjnie i drobiazgowo z zachowań błazna, nie pozbawionego mądrości. Cześnik Roberta Luszowskiego, drobny, ruchliwy i zapalczywy, miał łatwo zauważalną cechę homoseksualną - ostry, krewki, grymasami i gestami znakomicie tworzył postać świętoszka rodem z Moliera, trochę wchodząc w przestrzeń osobowości Rejenta. To był kolejny pomysł Aignera, który do Fredry postanowił dorzucić swoich kilka groszy. A może przypraw, które danie pod tytułem „Zemsta", czyniły jeszcze smaczniejszym.
Żywiołowość dokumentowaną popisami akrobatycznymi wnosił na scenę Maciej Owczarek, jako Wacław - budując postać w lekkiej kontrze niezgody względem ojca Rejenta, z sugestią, że to niezgoda też pokoleniowa, każdego młodszego pokolenia, na polskie swary. Dyndalski Kamila Dobrowolskiego, był uważnym, najczęściej milczącym komentatorem poczynań Cześnika i Rejenta, w podtekście także i tego, co dzieje się szerzej i współcześnie.
Klara Malwiny Kajetańczyk, zdesperowaną dziewczyną z przymusu podległą zamierzchłej obyczajowości i próbującą się spod jej rygorów wyrwać - budziła współczucie i kojarzyła się współcześnie emancypacyjnie. Uroda, seksapil, czyniły Klarę frywolną, ale słowa i stanowczość rozsądną, świadomą swoich zalet, próbującą znaleźć sobie lepszą pozycję w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Anna Kukułowicz, jako Podstolina, dwoiła się i troiła na scenie podtrzymując i tak zawrotną akcję – ujmując graną postać w czytelnym cudzysłowiu, czym udanie trafiała we wrażliwość widzów. W tle spektaklu pojawiał się Tomasz Kuliberda, w ładnych, charakterystycznych epizodach Mularza i kucharza Perełki.
Aigner stworzył spektakl z czytelnym i odważnym przesłaniem współczesnym. Zagrany z dynamiką i w zawrotnym tempie. Nie pozostawiającym widzów obojętnymi, ze względu na ważne przesłanie i samo tempo akcji. Jednocześnie zabawny i deserowo lekki. Postacie, same fredrowskie perełki, ani w jednym przypadku nie były przerysowane. Aktorzy umiejętnie wydobywali z fredrowskiego tekstu piękno i rytm wiersza. Cały spektakl skrzył się dowcipem nakierowanym na mentalność i wrażliwość także młodych widzów, co podnosiło jego walory. Najkrócej mówiąc, Fredrze by się spodobał!
Ale „Zemsta" Aignera była też o tym, że ktoś ma rację, inny nie ma, bo ten pierwszy tak mniema. Zdaniem drugiego, pierwszy też jej nie ma. Każda strona ma przywilej nieomylności. Dom wspólny, grodziła specjalnie zbudowana ściana. Dwie rodziny skłócała dziura w murze, którą jedna z nich zrobiła złośliwie i umyślnie. Aberracja głupoty postępuje tu niczym nieuleczalny nowotwór. Rejent z Cześnikiem u Aignera też nie podali sobie rąk, nie kończąc sporu w finale spektaklu.