Ubóstwo i nadmiar
"Akropolis. Rekonstrukcja" - reż: M.Marmarinos - Wrocławski Teatr WspółczesnyWszystko zaczyna się od wody. Od życia, chrztu, oczyszczenia. Od upływającego nieuchronnie czasu, rozpiętego między chwilą a wiecznością. Od sięgania do źródeł. Źródeł kultury, cywilizacji, teatru.
„Akropolis. Rekonstrukcja” w reżyserii Michaela Marmarinosa nie jest wierną adaptacją słynnego dramatu Wyspiańskiego. Odnosi się przede wszystkim do jego legendarnej realizacji w teatrze Jerzego Grotowskiego. Łączy w sobie wiele form i tradycji, poszukuje uniwersalnych wartości kultury, zagubionych w chaosie współczesności.
Echa obecności Grotowskiego pojawiają się już w pierwszych scenach spektaklu. Siedzące w płytkiej sadzawce pośród oparów dymu postacie posługują się słowami kluczowymi dla jego realizacji; wielokrotnie powtarzają kwestie: Akropolis nasze; na plemion cmentarzysku; poszli – i dymów snują się obręcze. W szeptanej rozmowie pada również nazwisko Zygmunta Molika, odtwórcy roli Koryfeusza. Zostaje również zachowany umowny podział na cztery akty, do których bezpośredni wstęp stanowi zawodząca gra na skrzypcach. Rekonstrukcja fragmentów spektaklu Grotowskiego następuje w pełni w akcie drugim. Wyświetlane wówczas na ogromnych płachtach fotografie scen z kultowej realizacji, ożywają na scenie – zostaje nawiązana niemal mistyczna więź z przeszłością. Teatr ubogi uaktywnia się w brzęczeniu gwoździ, skrzypieniu taczek, stukocie chodaków. Pełno w nim skupienia, zaangażowania, poszukiwania granic ciała, słowa, głosu.
Marmarinos stara się budować mosty ponad przepaściami czasu; w akcie pierwszym uzupełnia tekst Wyspiańskiego wątkami współczesnymi, od powagi ucieka w groteskę, humor, niekiedy niezbyt wyszukany dowcip. Pozwala postaciom reżyserować wzajemnie swoje poczynania, każda z nich choćby przez chwilę spełnia funkcję narratora – opowieścią kreuje ruch sceniczny, narzuca treść kolejnych wypowiedzi.
Dochodzi do nieustannej interakcji pomiędzy aktorami a publicznością. Bohaterowie poruszają się nie tylko po całej przestrzeni sceny, ale i na widowni. Niegasnące światło pozwala widzom stać się pełnoprawnymi uczestnikami spektaklu. Aktorzy włączają ich również do dyskusji o polskim Akropolis; wychodzą z ról, by przeprowadzić „pogadankę” o tradycjach polskiego romantyzmu i jego znaczeniu w kulturze. Porozumiewawczo mrugają do widza, który ma być świadom przybieranych form i umowności sztuki.
Połączenie wielu tradycji i tekstów kultury na jednej scenie powoduje jednak, że spektakl pozostaje nierówny, momentami zbyt rozedrgany, chaotyczny. Bywają w nim momenty niepotrzebnej gonitwy, krzyku, rozproszenia. Połączenie humoru z metafizycznymi rozważaniami może irytować, podobnie jak demonstracyjna nagość.
Marmarinos gromadzi wrażenia, słowa, ruchy; stawia pytania, które budzą wątpliwości niezależnie od zmieniających się epok i czasów. Ożywia tradycje polskiego romantyzmu, które zainspirowały najpierw Wyspiańskiego, a następnie Grotowskiego, poszukującego wartości ocalałych po Auschwitz. Tworzy spektakl epicko rozlewny, miejscami dziwnie senny, rozpięty między ideałami teatru ubogiego a przepychem efektów i dzisiejszych możliwości. Nie unika przy tym informacyjnego nadmiaru, który sprawia, że widz zapętla się w meandrach cytatów i aluzji. Reaktywuje jednak motywy ważne dla kształtowania naszej tożsamości. I – podobnie jak Grotowski – próbuje „dać coś w rodzaju summy cywilizacji i sprawdzić jej wartość w świetle doświadczeń współczesnych”(1).