Ucieczka przed matką

"Kompleks Portnoya" - reż. A. Sajnuk i A. Popławska - Teatr Konsekwentny

Dosadny język, historyjki wydające się niegdyś bardzo śmiałe obyczajowo, widoczny u bohatera kompleks własnego żydostwa i niechęć do podążania utartą przez tradycje drogą, zaabsorbowanie seksem, nieskrępowane poczucie humoru - dla tych wszystkich pokus miłośnicy prozy Philipa Rotha zapewne nie przepuszczą spektaklu w Starej Prochoffni w Warszawie. Teatr Konsekwentny wystawia "Kompleks Portnoya" wiernie i z neofickim zapałem, jakby po świeżej lekturze z latarką pod kołdrą

Odpępowienie się przez dorosłe dziecko wychowywane w rodzinie, w której dzieci są otaczane bardzo staranną opieką, przytłaczane szeregiem zakazów i nakazów, traktowane jak część organizmu, a nie jak samodzielne jednostki, jest bardzo trudne. Pełna kontrola, oparta o system nagród („Mamusia cię kocha”), a zwłaszcza kar („Mamusia cię nie kocha”), nieuchronnie prowadzi do moralnych transgresji i poczucia winy. Presja biologicznych potrzeb sprawiła, że młody Alex już w wieku lat dwunastu prowadził podwójne życie, ukrywając przed rodzicami nawyk wynikający z seksualnych fascynacji. Hedonistyczne samozabawy głównego bohatera są i przez Rotha, i przez Adama Sajnuka, który oswoił prozę Amerykanina dla stołecznego teatru, pokazywane ironicznie. Jednak także i powaga religijnych nakazów czy wygórowanych oczekiwań ze strony rodziców w zestawieniu z utajnianą pogonią za przyjemnością dorastającego chłopca przestaje być poważna. Sztywność wynikająca z religijnych imperatywów, dowartościowywanie się dzięki zawężaniu swojego życia do ram wyznaczonych przez przodków, brak poszanowania dla indywidualnych potrzeb, zaściankowość i kulturowy izolacjonizm – to wszystko nie są jednak niedogodności oferowane wyłącznie przez rodzinę żydowską. Inne surowe systemy normatywne, także obecnie (akcja „Kompleksu…” toczy się w ćwierćwieczu wokół połowy ubiegłego stulecia), fundują podobne atrakcje młodym ludziom, którzy odkrywają, że taki świat jest dla nich za ciasny. W tym sensie i książka Rotha, i przedstawienie, które z niej wynikło przy Boleści, mają walor uniwersalny. Nie są krytyką judajskiej opresyjności, ale opresyjności religijnej jako takiej, choć charakterystyczne elementy pozostają oczywiście zachowane i wyraziste.

Całość odegrana została przez czworo aktorów. Wiek ojca z pewnością nie przekracza wieku syna, a w przypadku matki zapewne także jest podobnie. Można by się zastanawiać nad taką obsadą, gdyby chodziło o teatr z tradycyjnym foyer i kasą w okienku. Gdy przypomnimy sobie, ile lat ma najstarszy członek zespołu wrocławskiego Ad Spectatores, to możemy wyobrazić sobie także, że i miasta na ścianie wschodniej miewają młode teatry. Groteskowości postaci ten brak realizmu bynajmniej nic nie ujmuje. Znakomicie i z nadopiekuńczą werwą grająca Matkę Monika Mariotti nie starzeje się pomimo niemal trzydziestu lat rozpiętości pomiędzy wspomnieniową sceną z najwcześniejszego możliwego do zapamiętania dzieciństwa Alexa, a jego wiekiem chrystusowym, w którym chronologia powieści się zatrzymuje. Tę wymuszoną przez longitudinalną konstrukcję literackiego pierwowzoru (a zapewne także przez możliwości wiekowe zespołu Konsekwentnego) niezmienność można jednak odczytywać symbolicznie. Oto bez względu na to, czy młody Portnoy ma cztery czy trzydzieści trzy lata, jest wciąż małym dzieckiem, które powinno jeść, choć nie ma na to ochoty i poddać matczynej inspekcji konsystencję swoich toaletowych wytworów.

Poza wcielającym się w głównego bohatera aktorem, który jednocześnie jest adaptatorem i współreżyserem sztuki, wszyscy pozostali grają więcej niż jedną rolę. Matka i Ojciec w pewnym momencie zmieniają się w rodziców jednej z licznych „narzeczonych” swojego syna. Zresztą Bartek Adamczyk jest w tej epizodycznej roli bardziej przekonujący niż w swojej roli podstawowej. Natomiast Anna Smołowik wciela się w całą plejadę kolejnych dziewczyn Alexa, zróżnicowanych charakterologicznie, niekiedy zahamowanych, w innych przypadkach wyuzdanych. Początek przedstawienia, gdy grała starszą siostrę głównego bohatera, bierną, zahukaną, całkowicie podporządkowaną rodzicom, nie zapowiadał takich szalonych i błyskawicznych metamorfoz. Duża sprawność aktorska została słusznie dostrzeżona i nagrodzona nominacją do Feliksa Warszawskiego za najlepszy debiut (drugą nominację otrzymał tandem reżyserski). Sporą gamę możliwości pokazał także w roli głównej Adam Sajnuk, przypominający nieco stylem gry Marcina Czarnika, choć raczej mniej od niego ekspresywny, oszczędniejszy pod względem tak charakterystycznej dla wrocławianina przemożności scenicznych popisów.

Przemieszczaniu się w czasie, nie zawsze w tym samym kierunku, niekiedy także do tyłu, towarzyszyły także zmiany miejsca akcji. Pomysłowa scenografia z rotacyjnie ruchomą środkową częścią sceny, tworzącą, gdy potrzeba, sześcioramienną gwiazdę, umożliwiła dobre zagospodarowanie niewielkiej przestrzeni. Ażurowa konstrukcja z przezroczystymi drzwiami, rozwiązała problem pomieszczeń, istotnych w niektórych scenach, a migające po suficie światełka bez zmiany fizycznych elementów scenografii stwarzały atmosferę zabawy w wielkim świecie. Także muzyka była w pewnym momencie bardzo sugestywna. Najlepiej jednak ucieczka od żydowskich rodziców oddawana była dzięki kolejnym image’om i kreacjom gojek, które pojawiały się w życiu protagonisty. Gojki te, choć stanowiły w warszawskiej inscenizacji bardzo wyraziste postacie, w gruncie rzeczy zostały jednak napisane przez Rotha jako tło dla głównego bohatera, w zasadzie – jako scenografia jego wewnętrznego życia.

Totalny bunt Portnoya, jego niezgoda na poślubienie „miłej żydowskiej dziewczyny” i spłodzenie z niej potomstwa tylko pozornie miał wyzwalający charakter. W gruncie rzeczy Alex nie był zdolny do miłości, ale zaabsorbowanie seksem nie pozwalało mu rezygnować z podbojów. Koncentrując się głównie na fizycznej atrakcyjności partnerek, nie przywiązywał wagi do długoterminowych perspektyw związku. Małpka była realizacją jego „pornograficznych snów”, a nie kandydatką na żonę. Odrzucenie sposobu na życie tak nachalnie oferowanego przez rodziców, nie oznaczało rozwiązania problemów. Uwodzenie gojek jako eksplozja niezależności okazała się niewystarczająca do szczęścia. Także miłość kobiet odczytywał główny bohater jako coś ograniczającego, niewolącego niczym nadopiekuńcza miłość matki. Ta niemożność dawania i otrzymywania miłości wydaje się konsekwencją opartej na warunkowej akceptacji relacji z matką. Fizyczne zerwanie tej relacji nie oznacza jednak tego, że nie będzie się ona odradzać w kolejnych związkach z kobietami.

Uniknięcie losu ojca, tłamszonego przez imperatywy religii i wymagania dominującej żony, cierpiącego na nieustanne zaparcia, okupione zostało udręką niespełnienia w dojrzałym związku. Nawet udana kariera zawodowa (wysoki urzędnik ds. równouprawnienia), nie przynosząca stresu i upokorzeń, których doświadczał rodziciel jako agent sprzedający ubezpieczenia na życie, nie rozwiązała problemu emocjonalnego rozdarcia. Jednoczesne bycie Żydem i zachowywanie się zupełnie niezgodnie z tą tożsamością prawdopodobnie było źródłem wewnętrznego konfliktu i poczucia winy. Uwolnienie się od brzemienia, które w dzieciństwie i wczesnej młodości narzucają rodzice okazuje się niekiedy bardzo trudne. Zostawiamy naszego bohatera w wieku nieledwie średnim. Nie wiadomo jednak, czy następne trzydzieści trzy lata wystarczyłyby mu na przejście oczyszczającej transformacji, która pozwoliłaby mu na osiągnięcie wewnętrznej równowagi. W jaki sposób? Poprzez oswojenie swojego żydostwa? Zneutralizowanie go? A może akceptację, skoro odrzucenie się nie sprawdziło?

Przedstawienie zrealizowane przez Teatr Konsekwentny dobrze oddaje klimaty prozy Rotha – groteskowe i zarazem poważne, błazeńskie, lecz skrycie tragiczne. „Mamusiu, czy MY wierzymy w zimę?” – spytał za młodu główny bohater. Oscylacja pomiędzy dominującym w spektaklu grubym humorem a równie grubymi pytaniami o tożsamość i o istotę bliskich relacji międzyludzkich nie stworzyła z pewnością scenicznego monolitu, ale przynajmniej interesujące przedstawienie, o posmaku nieco sentymentalnym dla tych, którzy od dawna znają literacki pierwowzór, a dla nowicjuszy – ożywcze i świeże.

Jarosław Klebaniuk
g-punkt.pl
29 listopada 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...