Układy i układanki: Dzieci to psychopaci

Gdybym nie zaczął pisać, zostałbym psychopatą

Szukając fragmentów potrzebnych mi do układanki i grzebiąc w tym celu we wspomnieniach z dzieciństwa, zacząłem natykać się na dowody potwierdzające to straszne przypuszczenie, że gdybym nie zaczął pisać, zostałbym psychopatą. Jednak gdy skonfrontowałem moje zapiski na ten temat z innymi byłymi dziećmi, okazało się, że są to doświadczenia bardziej powszechne, niż myślałem.

Często, kiedy nie mogę zasnąć, a rodzice oglądają film w telewizji, leżę i wyobrażam sobie, że wszyscy nie żyją. Nagle coś się stało takiego, że ludzie zginęli. Jak w Pompejach, tylko totalnie globalnie. Nie zdążyli uciec. Dopadło ich tam, gdzie stali, siedzieli, czy nie wiem, co robili. Dopiero się dowiem. Bo teraz będę chodził i zwiedzał. Bo ja jedyny akurat przeżyłem, bo okazało się, że mam coś w ślinie, co mnie uodparnia. Najpierw oczywiście jest mi trochę nieswojo. Przed telewizorem siedzą trupy rodziców. To jest bardzo przykre. Wychodzę, bo nic się nie da zrobić, a szkoda tak stać. Zwiedzam wszystkie mieszkania koło nas. Potem te dalsze domy i dalsze ulice. Mogę wszędzie wchodzić, wszystkiego dotykać. I okazuje się, że oni się nie rozkładają. Bo ta substancja, która spadła na Ziemię i ich momentalnie zabiła, zawiera w sobie przypadkiem różne benzoesany sodu, kwarcyny potasu i inne E, które pochodzą z rozkładających się na orbicie milionów elektrośmieci. W dodatku wszystkie drzwi i drzwiczki są otwarte, bo kwarcyny przeżarły zamki. Szperam po szafkach, czytam stare listy, oglądam sekrety, pamiętniczki, figurki na telewizorach, wącham poduszki. Trochę ich przestawiam, sadzam koło okna. Zupełnie bezkarnie dotykam ich włosów, ust, policzków, dłoni. Nie potrzebuję nic więcej. Codziennie gdzie indziej. Wciąż w drodze. Dopóki starczy sklepów i zapasów. Odwiedzam miejsca, do których nigdy nie chciałoby mi się zajrzeć tak normalnie, jak jakieś biura czy zarządy. A teraz, kiedy można chodzić sobie między nimi, zaglądać w kieszenie, czytać esemesy, to bardzo przyjemne.

Wiem, gdzie jeszcze pracują lodówki i gdzie jeszcze jest prąd. Wiem, gdzie są magazyny, które nie potrzebują lodówek i prądu. Oznaczam te miejsca, ale idę dalej, bo wiem też, że nie jestem sam. Mignęła mi na ekranach internetowych kamer w komputerowym sklepie. I wiem, że wcześniej czy później spotkam ją, idącą z naprzeciwka, między sklepami, między wystawami, między rzędami rdzewiejących aut, czujną tak jak ja, bo dzikie zwierzęta i szczury są coraz zuchwalsze. I naprawdę będzie lepiej, naprawdę raźniej, naprawdę, ale to naprawdę szczerze się ucieszy, kiedy mnie zobaczy, jak jeszcze nigdy żadna kobieta nie ucieszyła się na mój widok. I świat stanie się lepszy.

- - - - - -

To jest płot oddzielający szkołę od świata. Metalowe, pomalowane na zielono pręty wbite są w betonową podstawę. W tym betonie zagnieździły się mrówki. Zrobiono go niechlujnie. Pęka i jest dziurawy. W tych dziurach mieszkają mrówki. Pomyślałem, że pewnie tam w środku mają długie betonowe korytarze ze zsypami i wyjściami ewakuacyjnymi. Maszerują żwawo tam i z powrotem w kilku kierunkach. Nie widzą mnie. Słyszą pewnie, jak nadchodzę, czują. Niepokoją się, że stoję. Że zatrzymałem się przy ich głównym wejściu do środka betonu. Ale nie ogarniają mnie w całości. Patrzę, jak najodważniejsze wchodzą mi na buty, sprawdzają, dotykają. Tupnąłem, żeby je strząsnąć. Tupnąłem jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Z każdej strony po trochu. Zaroiło się. Zaczęły prosić, żebym przestał, a jednocześnie kombinują ofensywę. Nie proszą mnie. Jestem dla nich żywiołem, huraganem, tajfunem, trzęsieniem ziemi, pradawną siłą z zewnątrz. Proszą swoich bogów, żebym przestał i odszedł. A jednocześnie część z nich próbuje mnie osaczyć, wypchnąć, odgonić. A ja nie odchodzę.

– Nie ma waszych bogów! Widzicie! A ja jestem!

Zupełnie bez wstydu, i bez oglądania się, czy ktoś patrzy, rozdeptuję je, rozcieram na betonie, który się robi czarny od śmierci. Nie mają szans. Ale nie przestają. Wciąż wychodzą nowe – modlić się i walczyć na tym rosnącym stosie trupów. Wszystkie ścieżki, którymi transportują żywność i materiały do wewnątrz betonu, są już pełne martwych, czarnych ciał. Zupełnie bezbronne, a jednak idą na zatracenie, niezmordowanie i ślepo, jedne po drugich, bez końca. Kolejne wysyłane w bój ciała kleją się do podeszew moich butów. Czuję euforię.

Wiem, że to nieprawda, że są szczęśliwe. Wiem, że nie śpią. Wiem, że śpi tylko arystokracja zagrzebana w głębinach betonu. A robotnicy i żołnierze zapadają w mikrosny na ułamki sekund, odurzane cały czas narkotykami, i dlatego nieustające nieprzytomnie w pracy i w ataku. I dlatego idą tak ślepo i bezmyślnie na śmierć przez wdeptanie. Daję im tę śmierć. Daję im ten wieczny odpoczynek hojnie i bezinteresownie. Jestem gniewem, zemstą oraz ukojeniem I robiłbym to dalej, robiłbym to bez końca, odurzony zwłokami i zapachem krwi, gdyby nie dzwonek na lekcję.

– Do zobaczenia! – uśmiecham się do ocalałych. Ale nie rozumieją nic. Zupełnie nic.

Artur Pałyga
Teatr Pismo
3 kwietnia 2020

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...