Ulubione przedstawienie płockiej publiczności

rozmowa z Janem Jakubem Należytym

Za każdym razem niemal stuprocentowa frekwencja - teatralny spektakl "Miłość... i więcej nic" Jana Jakuba Należytego spodobał się publiczności. - Płocka się nie bałem. Ale też nie spodziewałem się takiego przyjęcia - przyznaje w rozmowie z "Gazetą"

Spektakl "Miłość... i więcej nic" miał premierę na początku października ubiegłego roku. Od tamtej pory teatr wystawiał go 16 razy, za każdym razem widownia sceny kameralnej wypełniona była niemal po brzegi. W sumie obejrzało go prawie 1,4 tys. osób.

To jak dotąd jeden z największych sukcesów frekwencyjnych tego sezonu. Kiedy farmaceuci, spółdzielcy, czy jakakolwiek instytucja chce uświetnić jubileusze czy firmowe święta spektaklem teatralnym - prosi właśnie o "Miłość".

Przedstawienie specjalnie na scenę kameralną naszego teatru przygotował Jan Jakub Należyty, warszawski piosenkarz, reżyser, tłumacz, ceniony interpretator piosenki francuskiej.

Jeszcze przed premierą mówił "Gazecie", że jego praca w Płocku to owoc długoletniej znajomości z dyrektorem płockiego teatru Markiem Mokrowieckim.

Należyty zrobił podobny spektakl w Białymstoku, dyrektor poprosił o "coś w tym stylu" dla Płocka. "Coś w tym stylu" - ale nie to samo. "Miłość" to rodzaj recitalu, najpiękniejsze francuskie piosenki (choć nie tylko) przeplatane opowieściami, anegdotami, wspomnieniami o Jacque\'u Brelu czy Georgesie Brassensie.

Czwórce wokalistów na scenie towarzyszy zespół. Na żywo grają: na pianinie Dorota Wasilewska (autorka aranżacji i kierownik muzyczny spektaklu), na kontrabasie Paweł Goleń, a na akordeonie - Sławomir Ratajczyk.

ROZMOWA Z JANEM JAKUBEM NALEŻYTYM

Milena Orłowska: Kiedy zaproponowano panu realizację spektaklu w Płockim teatrze, nie poczuł pan lekkiej obawy? Nie dotarły do pana słuchy, że nasza publiczność jest trudna, ciężko ją wyrwać z kanapy i zwabić do teatru?

Jan Jakub Należyty: Słuchy do mnie nie dotarły i w ogóle nie myślałem o tym w tych kategoriach. Pracę w Płocku potraktowałem jako kolejne wyzwanie artystyczne. W takim przypadku nie ma sensu zastanawiać się: ludzie przyjdą czy nie. Tylko robić swoje, najlepiej, jak się potrafi. Poza tym miałem pewną przewagę, nieco podobne przedstawienie, pod tytułem "Gigi L\'Amoroso" zrobiłem w teatrze w Białymstoku. Przyjęło się świetnie. Dlaczego w Płocku miałoby być inaczej? Tym bardziej że zmieniliśmy formułę, nadaliśmy spektaklowi bardziej luźny, recitalowy charakter. Naszą tajną bronią są także trzy świetne płockie aktorki - Magdalena Tomaszewska, Magdalena Bogdan i Hanna Chojnacka.

Więc spodziewał pan się sukcesu?

- Skąd. Zawsze lepiej nie spodziewać się, a potem miło się zaskoczyć.

Płocki teatr nie ma drapieżnej polityki reklamowej. Zazwyczaj ludzie przychodzą na przedstawienie, bo je im ktoś polecił. Co pana zdaniem mówi pan Kowalski do pani Malinowskiej, gdy radzi jej iść na "Miłość i więcej nic"? 

- Mówi: idź, bo posłuchasz tam piosenek melodyjnych, tych z czasów naszej młodości, komunikatywnych, o uczuciach, które są nam najbliższe. W dodatku to piosenka francuska, a więc taka, która nie starzeje się. Możesz zabrać na nie osobę, którą kochasz, spojrzeć jej w oczy, uścisnąć jej rękę. Jeśli narozrabiałeś - powiedzieć "przepraszam". Idź, bo posłuchasz czegoś innego niż sieczka, którą atakują nas komercyjne stacje radiowe. W końcu idź - bo zobaczysz, jak wspaniale śpiewają piosenki trzy płockie aktorki i jak całkiem nieźle radzi sobie z nimi zawsze skromny Jan Jakub Należyty.

Pana przedstawienie nie ma sztywnej formy, piosenki przeplatane są pana opowieściami, mówi pan wprost do publiczności, wygląda to jak rozmowa. Myślę, że dlatego jest za każdym razem inne. Zdarzyło się kiedyś, że ktoś z publiczności odpowiedział?

- Nie, jeszcze nikt do mnie nie zagadał. Ale faktycznie, spektakl ma za każdym razem inny charakter, mówię zawsze o tym samym, ale za każdym razem w inny sposób. Publiczność jest raz bardziej stonowana, innym razem wspaniale spontaniczna. Wszystko zależy od dnia, nastroju, właśnie od odbioru. Dla mnie to także niezwykłe doświadczenie, taki niezwykle bliski kontakt z publicznością, w "Gigi L\'Amoroso" nie mogę sobie na to pozwolić. Tamto przedstawienie ma sztywną formę, dopiero na zakończenie mówię dwa, trzy zdania od siebie. Bywa, że zdarzają mi się wpadki, podczas przedstawienia sylwestrowego np. zaprosiłem publiczność do płockiego teatru imienia... Józefa Szaniawskiego! Jerzy poplątał mi się z Józefem, zapewne skojarzyło mi się z Piłsudskim. Ale takie rzeczy też podobają się publiczności, która zawsze lubi złapać tego na scenie na jakimś lapsusie.

Nie myślał pan może o innym projekcie, który mógłby zrealizować pan w Płocku?

- Całkiem niedawno przyszła mi do głowy taka myśl. Gdyby się udało, myślę, że mogłoby się to spotkać z równie ciepłym przyjęciem publiczności. Więcej nie powiem, bo to dopiero myśl w mojej głowie.

Rozmawiała Milena Orłowska
Gazeta Wyborcza Płock
30 stycznia 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia