Umieram piękniejsza, czyli teatralna opowieść o anoreksji

"Historia brzydoty" - reż. Anna Piotrowska - Wrocławski Teatr Pantomimy

Umberto Eco w "Historii brzydoty" nie stroni od rozważań nad pięknem, ale jego uwagę przykuwa przede wszystkim szpetota. Anna Piotrowska, reżyserka przedstawienia o tym samym tytule, podążyła śladem włoskiego myśliciela. Zwróciła uwagę, że postrzeganie świata, przedmiotów, ludzi jest płynne, że zmienia się w zależności od czasów i aspektów kulturowych. Spektakl, którego premiera odbyła się 7 lutego 2014 roku we Wrocławskim Teatrze Pantomimy, można odczytać jako bunt przeciwko współczesnemu ideałowi piękna. Podporządkowanie się obowiązującym kanonom, prowadzi nie tylko do zniekształcenia ciała, ale i osobowości. Strach przed dezaprobatą społeczną, nakazuje człowiekowi zrezygnować z bycia sobą, co w konsekwencji prowadzi go do samounicestwienia.

W powszechnym rozumieniu piękno jest tym, co się podoba, co zachwyca, co jest przez większość uznawane za nadzwyczajne. Powinno wiązać się z zachowaniem stosowności, użyteczności, umiaru, harmonii, barw, dźwięków i proporcji. Można mówić o pięknie duchowym i cielesnym, obiektywnym i subiektywnym. Zawsze jednak sprowadza się do swoistej doskonałości. Mianem brzydoty określa się natomiast to, co złe, zepsute, chorobliwe, niesymetryczne, dysharmonijne, co nie mieści się w kanonie piękna. Rozumienie pojęcia brzydoty łączyło się na ogół z rozumieniem pojęcia piękna. Kryteria uzależnione były od czasów, w których je ustanawiano. Wydaje się, że piękno i brzydota są kategoriami estetycznymi wzajemnie się uzupełniającymi. Wystarczy zdefiniować jedną, aby wyjaśnić znaczenie drugiej. Brzydota jednak, jako przeciwieństwo piękna, była i jest traktowana marginalnie. Przyczyny należy szukać w mentalności społeczeństwa, podążającego w kierunku widowiskowych i akceptowalnych społecznie wzorców.

Umberto Eco w "Historii brzydoty" nie stroni od rozważań nad pięknem, ale jego uwagę przykuwa przede wszystkim szpetota. Anna Piotrowska, reżyserka przedstawienia o tym samym tytule, podążyła śladem włoskiego myśliciela. Zwróciła uwagę, że postrzeganie świata, przedmiotów, ludzi jest płynne, że zmienia się w zależności od czasów i aspektów kulturowych. Spektakl, którego premiera odbyła się 7 lutego 2014 roku we Wrocławskim Teatrze Pantomimy, można odczytać jako bunt przeciwko współczesnemu ideałowi piękna. Podporządkowanie się obowiązującym kanonom, prowadzi nie tylko do zniekształcenia ciała, ale i osobowości. Strach przed dezaprobatą społeczną, nakazuje człowiekowi zrezygnować z bycia sobą, co w konsekwencji prowadzi go do samounicestwienia. Choć brzydota zaprezentowana przez Umberto Eco ma charakter wielowymiarowy, Piotrowska wydobyła z niej coś najbrzydszego: anoreksję. Ukazała, bardzo symbolicznie, że dążenie do piękna, zamienia się w pewnym momencie w dążenie do brzydoty. I choć tej kategorii często przypisuje się funkcję komiczną, widzowie nie mieli powodu do śmiechu. Nie taki przecież był cel reżyserki. Schumacherowskie "Małe jest piękne" można byłoby w tym przypadku uznać za niestosowną, ale sensowną ironię.

"Piękno" Piotrowskiej, będące w rzeczywistości brzydotą, ma swoją boginię, Anę, żerującą na współczesnym kanonie piękna, na naiwności kobiet, wykorzystującą pragnienia i słabości, prowadzącą do anoreksji i do śmierci. "A którzy czekali błyskawic i gromów, są zawiedzeni"- owa destrukcyjna siła nie wstrząsnęła publicznością. Może dlatego, że nie została właściwie upersonifikowana. Zamiast wchodzić w ciała poszczególnych bohaterek, mogła stać się odrębną postacią. Na scenie pojawia się pięć młodych kobiet chorych na anoreksję: Anaza (Izabela Cześniewicz), Anasza (Agnieszka Dziewa), Anaria (Maria Grzegorowska), Anagi (Agnieszka Kulińska), Anakha (Monika Rostecka). Ich imiona nie są przypadkowe. Aktorki przyjmują dwoiste postaci: "ucieleśnienie anoreksji" i "ofiarę anoreksji". Co ważne, reżyserka postawiła sobie wyższy cel niż ukazanie istoty anoreksji. Nie tworzy historii kobiet zmagających się z chorobą. Szuka odpowiedzi na pytania: Kim jest Anoreksja (bo tak na imię tej brzydocie)? Jakimi prawami się rządzi? W czym tkwi jej siła? Nie udało jej się rozwiązać tych problemów. Na scenie widz mógł jedynie zaobserwować zachowania, które widział w telewizji, o których czytał w prasie lub słyszał od innych ludzi. Reżyserka podjęła problem bardzo istotny, ale i bardzo trudny do zobrazowania. Bohaterki oddały swe ciała we władanie Any- bogini anoreksji, symetrii, wagi, ciała, rozmiarów, jedzenia, liczenia, dotyku, kości, zanikania. Skazały się jednocześnie na porażkę. Przegrały walkę o piękno wymyślone przez innych, piękno, którym się bezgranicznie zachłysnęły. "Zbyt piękne odsłania pustkę"- mawiał S. I. Witkiewicz. Pragnienia bohaterek powinny utwierdzić widzów w tym przekonaniu.

Młode kobiety zdradziły ducha z materią (łączącą się w tym przypadku z wyimaginowaną urodą) tak, jak niegdyś Henryk "Nie-boskiej komedii" zdradził Marię z Dziewicą (wyimaginowanym uosobieniem miłości). Anoreksja spowodowała, że kobiety zaczęły rezygnować z przyjemności jedzenia, że narzuciły sobie wewnętrzną dyscyplinę. Ascetkami będzie można nazywać je tylko wtedy, jeśli widz przekona się, że ich umartwienie miało rzeczywiście na celu zdobycie przychylności Any. A to budzi wątpliwości. Widzowie nie mogą jednoznacznie stwierdzić, komu tak naprawdę młode kobiety poświęciły swoje życie: sobie czy bogini. Nietrudno posądzić je o egoizm. Cierpią i pokutują nie za wyznawanie wyższych wartości, ale w imię bezmyślności. Łamały jednak zasady. Towarzyszyły im napady objadania się. Z opowieści wyłania się również zupełnie inny problem- żarłoczność psychiczna. Reżyserka zadbała, by publiczność miała świadomość, że historia opowiedziana przez bohaterki dotyczy wszystkich widzów, a nawet wszystkich ludzi. Aktorki zaczęły odgrywać swoje role wraz z wypełnianiem się widowni, której przez chwilę były częścią, tworzyły ogół. Ujawniały się kolejno, zabierały swoje krzesło (bardzo ważny rekwizyt) i wychodziły na scenę, włączając się do akcji spektaklu. Scenografia, którą przygotowała reżyserka, oddała nastrój fabuły. Scena, bardzo surowa, ciemna, swoją tajemniczością wzbudzała niepokój, ale nie grozę, choć prezentowany problem powinien ją wyzwolić. Pełniła rolę gabinetumedycznego, salki gimnastycznej, dyskoteki, w końcu- wspólnej i osobistej przestrzeni każdej z bohaterek. Znajdowała się na niej waga- wyznacznik piękna młodych kobiet, bezlitosny sędzia. W pewnym momencie dało się dostrzec w niej krzyż. Bohaterki zdawały się klęczeć przed nią, a nawet modlić. Stały się męczennicami. Umarły na niej dla swojego brzydkiego piękna. Aktorki, w perfekcyjnie dobranych kostiumach, czarowały ekspresją ruchu i opowiadały historię ciałem, odwzorowywały rzeczywistość, stwarzały iluzję za pomocą swoich ciał, starały się zmuszać do refleksji, choć ta ostateczna nie przyszła. A nawet jeśli, nie była zaskakująca, bo bardzo przewidywalna. Trudno kwestionować predyspozycje artystyczne poszczególnych aktorek.

Rolą Anny Piotrowskiej było również opracowanie choreografii. Układy ruchowe mogły się podobać, ale powtarzanie poszczególnych sekwencji choreograficznych było monotonne (nie dało się zauważyć ulatującego tchu), prowadzące do znużenia. Momenty trwania odciągały od fabuły. Pomimo tego udało się Piotrowskiej stworzyć dobrze rozwiniętą dramaturgicznie inscenizację, której towarzyszyła perfekcyjna oprawa muzyczna dobrana przez Michała Mackiewicza. Co ważne, muzyka nie jest uzupełnieniem spektaklu, a jego istotnym elementem. Przewierca mózg. "Pięknem jest to, co konieczne i co- (…) jest posłuszne dobru" (Simone Weil). Spektakl Anny Piotrowskiej jest konieczny, to jeden z pierwszych teatralnych głosów przeciwko samounicestwieniu kobiet dążących do sprostania gustom społeczeństwa, to rzecz o anoreksji nieposłusznej dobru.

Grzegorz Ćwiertniewicz
Dziennik Teatralny Wrocław
12 lutego 2014
Portrety
Anna Piotrowska

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...