Umowa, czyli ... wiele hałasu o nic

"Umowa, czyli Łajdak ukarany", Teatr Narodowy w Warszawie

Najnowsza premiera Teatru Narodowego, a zwłaszcza zagraniczne nazwisko reżysera, który już raz bardzo pozytywnie zaskoczył warszawską publiczność, przyciągnęły do teatru tłumy widzów, w tym wiele znanych twarzy. Niestety, premiery tej nie można zaliczyć do udanych.

Sztuka „Umowa, czyli łajdak ukarany” demaskuje skostniały warsztat pracy francuskiego reżysera. Pokazuje, że Jacques Lassalle próbuje wcisnąć nowy utwór w wypracowany niegdyś schemat. Dzisiejszego wieczoru z wielu względów ciekawy filologicznie tekst Marivaux ewidentnie stracił na interpretacji reżysera.

Zapraszając Jacquesa Lassalla po raz kolejny do współpracy, dyrekcja Teatru Narodowego miała zapewne na uwadze trwający do tej pory sukces „Tartuffe’a” wyreżyserowanego przez tegoż reżysera. Sztuka ta jest jednym z frekwencyjnych hitów Teatru Narodowego. W przypadku „Umowy...” sukces ten będzie niestety ciężki do powtórzenia.  

Już sam początek spektaklu nie zachwyca. Ogromna przestrzeń okna scenicznego zabudowana jest ścianą przypominającą kurtynę ogniową. Pierwsze sceny rozgrywają się właśnie na proscenium, przy udziale dziwnych rekwizytów, takich jak reflektor na statywie i skrzynie, sprawiające wrażenie, jakby ekipa techniczna zapomniała je uprzątnąć na zaplecze. Ten obrazek, dopełniony o aktorski duet Radziwiłowicz-Łapiński (schowany w za dużych kostiumach) to jednak za mało, żeby przyciągnąć uwagę widza, zwłaszcza, że sam tekst w początkowej fazie nie pełni funkcji haczyka z przynętą.

Po podniesieniu kurtyny sytuacja nie zmienia się diametralnie. Scenografię tworzą drzewa namalowane na ogromnych płachtach z pleksi. Takie rozwiązanie, może dobre dla teatru telewizji, sceny kameralnej czy studyjnej przestrzeni, wygląda raczej wątpliwie na scenie im. Bogusławskiego. Aktorzy gubią się na ogromnej powierzchni, brak jest jakiejkolwiek logiki w ich ruchach, całość sprawia wrażenie, jakby publiczność przyłapała aktorów podczas prób, a minimalizm środków wyrazu raczej irytuje niż intryguje. 

Mimo wspomnianej już filologicznej sympatii dla tekstu Marivaux trzeba szczerze przyznać, że nie jest to arcydzieło sceniczne i opracowanie takiego utworu na scenę wymaga pewnych ingerencji reżyserskich w tekst – znaczniejsze skróty wydają się niezbędne. Lassalle, który, rezygnując z takich zabiegów zbudował swoją markę, stał się własną ofiarą. Nie sztuką jest zostawić prawie cały tekst z nadzieją, że jakoś to będzie, liczy się raczej takie opracowanie, które uchwyci istotę i sens, nie zabije ducha dramatu i uchroni spektakl od przeciętności. Premiera zaprezentowana w Teatrze Narodowym to niestety wiele hałasu o nic...

Konrad Szpindler
Dziennik Teatralny Warszawa
14 marca 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia