Uniwersalna Historia
Garnitur współczesny, kapelusz z epoki poprzedniej„Przyszedł mężczyzna do kobiety czyli pewnego razu w Łodzi" to sztuka o ucieczce przed samotnością, o poszukiwaniu ideałów i ich braku, o budowaniu relacji międzyludzkich. Na scenie tylko dwójka aktorów i masa emocji.
Komedia rosyjskiego dramaturga, Siemiona Złotnikowa, opowiada historię Diny (Izabela Noszczyk) i Wiktora (Dariusz Taraszkiewicz) – dwójki samotnych ludzi po przejściach, którzy marzą o nowym starcie w życiu. Mając głęboką nadzieję na to, że los da im drugą szansę umawiają się na randkę w ciemno, ale ich pierwsze spotkanie nie należy do najbardziej udanych. On przychodzi pół godziny za wcześnie, ona wytyka mu wszystko co odbiega w nim od ideału. Mimo to oboje są na tyle zmotywowani do znalezienia bratniej duszy, że postanawiają zacząć randkę od nowa, po piętnastominutowej przerwie.
Sztuka ta doczekała się w Polsce już kilku realizacji, w tym także dla Teatru Telewizji. Żadnej z nich nie widziałam, więc nie mogę powiedzieć jak wersja łódzka wypada na ich tle, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że dawno nie widziałam spektaklu tak dobrze przemyślanego i konsekwentnie zrealizowanego. Teatr Scena Poczekalnia łączy prawdziwych pasjonatów i właśnie to w tym przedstawieniu widać, szczególnie w postaci granej przez Izabelę Noszczyk, która, notabene, jest też współzałożycielką teatru. Wszystko jest dopracowane, wszystko na najwyższym poziomie. Izabela Noszczyk i Dariusz Taraszkiewicz radzą sobie znakomicie – na scenie nie mają ani chwili wytchnienia, ale i my, widzowie, takiej chwili wytchnienia nie mamy, bo elektryzująca relacja między Diną i Wiktorem skupia naszą uwagę przez całe siedemdziesiąt pięć minut. Ogromne brawa dla aktorów.
Na stronie Teatru Scena Poczekalnia możemy przeczytać, że ich spektakle to „synteza aktora, słowa, ruchu, rekwizytu, przestrzeni i muzyki" - to szczera prawda. Wszystkie te elementy ze sobą współgrają tworząc spójny obraz, który podkreśla to co w tej historii najważniejsze – jej uniwersalność. Bo czy samotność, poszukiwanie miłości i bliskości nie dotyczy każdego z nas? Czy budowanie autentycznej relacji z drugim człowiekiem nie opiera się zawsze na tym samym niezależnie od czasu i miejsca? Wszystko w tym przedstawieniu stara się to podkreślić. Agnieszka Warcholińska – Nowak, która odpowiadała za kostiumy, ubrała bohaterów sztuki w stroje mocno kontrastujące, a przy tym nie pozwalające umiejscowić akcji w żadnym konkretnym czasie. Wiktor ma na sobie modny, zupełnie współczesny garnitur, natomiast Dina ubrana jest w suknie i kapelusz z poprzedniej epoki. Ten sam zabieg zastosował w opracowaniu muzycznym Damian Neogenn – Lindner. Dina proponuje taniec do melodii walca, a Wiktor do piosenki nam współczesnej. Scenografia Sebastiana Nowickiego opiera się na tej samej zasadzie – ponieważ akcja dzieje się w mieszkaniu Diny to większość przedmiotów, na czele z gramofonem, możemy spokojnie nazwać antykami. Dla kontrastu – Wiktor nosi przy sobie telefon komórkowy. Wszystko idealnie do siebie pasuje. Jedyną rzeczą do jakiej pragnę się przyczepić jest umiejscowienie akcji w Łodzi. Niczemu to nie służy, nie jest absolutnie istotne w kontekście całej opowieści, a jedynie umniejsza uniwersalność historii, która mogłaby zdarzyć się przecież w każdym innym miejscu. Co prawda łódzkie akcenty nie są nachalne, ale mimo wszystko, według mnie, miejsce akcji mogłoby pozostać niedopowiedziane.
„Przyszedł mężczyzna do kobiety czyli pewnego razu w Łodzi" to wyśmienita zabawa, ale w pewnym sensie zabawa z gorzką nutą, która zmusza do refleksji. Mimo komediowego wydźwięku spektaklu poruszane w nim problemy są bardzo poważne i dotykają najgłębszego ludzkiego lęku – lęku przed samotnością.
Przedstawienie udowadnia, że to czego chcemy nie zawsze jest tym czego potrzebujemy, że wyśniony ideał nie istnieje, a każda relacja międzyludzka nierozerwalnie wiąże się z kompromisem.