Uniwersytecki dramat Andrzeja Seweryna
"Dowód" Teatr Polonia w Warszawie"Dowód" Davida Auburna wpisuje się w cykl sztuk, które rozgrywają się w środowisku amerykańskich naukowców, zwykle w kampusach uniwersyteckich. Tym razem bohaterem jest wybitny matematyk, który cierpi na chorobę psychiczną.
Kolejny raz możemy się przekonać, że matematyka - zabrzmi to banalnie - jest królową nauk, a na dodatek, wyjaśnia i porządkuje świat. Bywa jednak, że to porządkowanie nazywa się destrukcją.
W "Dowodzie" mamy tego przykład. Najpierw zniszczyła życie Roberta (Andrzej Seweryn), a później jego córce Catherine (Maria Seweryn). Bynajmniej nie jest to jednak sztuka o matematyce. Ważniejsze są tu relacje międzyludzkie: ojciec -córka oraz psychologiczne: geniusz - szaleństwo.
Sztuka Auburna jest precyzyjnie napisana i wymaga od aktorów niebywałej dyscypliny. Niestety, Andrzej Seweryn jako reżyser poszedł krok za daleko w odrealnianiu konfliktu dramaturgicznego. Pauzy, zaciemnienia, pojawianie się w półcieniach na scenie zmarłego już Roberta bynajmniej nie metafo-ryzują świata, a tylko spowalniają akcję, osłabiają napięcia. Ma to także swoje konsekwencje w prowadzeniu aktorów. Bohaterką, wokół której toczy się akcja, jest Catherine. Maria Seweryn to aktorka ekspresyjna. Ale widać, reżyserowi było za mało i dodała ona trochę ekspresji. Dodała jej za dużo i wyszła nadekspresja. Są momenty, kiedy się wycisza i wtedy jej postać staje się wiarygodna, ujawnia się dotknięcie i geniuszem, i szaleństwem. Podobnie jest z jej siostrą Claire, w którą wciela się Joanna Trzepiecińska. Świetnie skrojona postać, poza tymi chwilami, kiedy aktorka szarżuje emocjami. Zupełnie niepotrzebnie. A sam mistrz Seweryn? Chyba nie najlepiej czuje się w roli kleryka, nawet szalonego.
A próba zrzucenia z dachu buta miotłą nie była oznaką choroby, tylko zwyczajnie śmieszna, co odpowiednio skwitowała publiczność.