Uroczy "Dybuk" w TPB

"Dybuk" - reż. Anna Smolar - Teatr Polski w Bydgoszczy

"Dybuk" w reżyserii Anny Smolar był ostatnią premierą 2015 w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Czy było to udane zakończenie roku? Odpowiem dyplomatycznie: i tak, i nie. No, ale zacznijmy od początku...

Scena pierwsza: kurtyna idzie w górę... A nie, nie idzie jednak. Usterka jakaś, awaria? No nic, trzeba sobie jakoś radzić. Na scenie pojawia się Hanna Maciąg w bardzo przekonującej roli gimnazjalistki, by wprowadzić nas w kulisy spektaklu. Kurtyna wciąż wisi zwieszona i niewzruszona, więc aktorzy (grający aktorów i gimnazjalistów) stają przed nią. Poznajemy trójkę gimnazjalistów (wspomniana Hanna Maciąg, Jan Sobolewski oraz wcielająca się w rolę reżyserki - Marysi - Irena Melcer) i ich nauczycieli, którzy z powodu braków personalnych również wcielają się w role aktorów (świetna Małgorzata Witkowska i Mirosław Guzowski). Nagle na scenie pojawiają się też duchy (tu chyba najbardziej wyraziste w całym spektaklu role Macieja Pesty i Soni Roszczuk) - brawa dla tych z Państwa, którzy zobaczą ich od razu. Aktorzy (zarówno ci mało-, jak i pełnoletni) przepychają się przy stojącym na scenie mikrofonie i wyjaśniają, że oto będziemy świadkami tworzenia spektaklu. Tym spektaklem będzie Dybuk, wybrany przez ich niedawno, a tragicznie zmarłego kolegę. Nie bardzo wiedzą, jak się do tego zabrać, ale postanowili złożyć ten swoisty hołd Grzesiowi (świetna rola Michała Wanio, który parokrotnie pojawi się na scenie jako duch Grzesia). Kolejne sceny są konsekwencją tej pierwszej. Widzimy więc zmagania młodych aktorów z rolą, wpadki scenograficzne i reżyserskie, widzimy też retrospekcje, z których dowiadujemy się, co dokładnie doprowadziło do owej tragicznej śmierci Grzesia

Prawda, że brzmi to, jakby było dalekie od klasycznego "Dybuka"? Niestety, takie właśnie jest. Piszę "niestety", bowiem idąc na grudniową premierę do TPB, liczyłem na to, że doświadczę jednak ciut więcej tego mistycyzmu, którego oczekiwałem po oryginale. Owszem, dotarły do mnie informacje o tym, że ten spektakl został "napisany na nowo" przez i w pewnym sensie dla młodych, ale nie myślałem, że te zmiany były tak daleko posunięte. Tak naprawdę cały, oczekiwany przeze mnie, mistycyzm sprowadza się do znakomitych ról Macieja Pesty (jako tego klasycznego dybuka - ducha wstępującego w ciało jego ukochanej) i Soni Roszczuk (ukochanej właśnie). Ich obecność na scenie przepełniona jest pewną magią, tajemnicą, śmiercią. Reszta postaci jest na wskroś współczesna. Gimnazjaliści gnębią swojego kolegę, nauczyciele nie mogą pogodzić się z jego śmiercią, z tym, że nie dostrzegli problemu w porę. Do tego gdzieś w tle (metaforycznie i dosłownie) mamy historię wspomnianej ukochanej - Lei - i Chanana, przeznaczonych sobie przez przysięgi ojców, których rozdziela tajemnicza śmierć tego ostatniego, a który, mimo wyjścia z własnego ciała (co jest raczej normalne po śmierci), nie godzi się na ślub Lei z synem Nachmana - również wybranym przez jej ojca (tu znów Mirosław Guzowaty). Wchodzi więc w ciało ukochanej, by nie dopuścić do ślubu. Na pierwszym planie mamy jednak historię Grzesia, który popełnił samobójstwo, bo nie radził sobie z prześladowaniami rówieśników. I tak przez cały spektakl - klasyka miesza się ze współczesnością i choć temat nie jest błahy, to przyprawiony jest sporą dawką żartu, dobrego humoru. No właśnie, czy dobrego? To już nie mi oceniać (za Państwa), z mej perspektywy jednak dość przeciętnego. Owszem, są momenty (nawet liczne, chociażby ten, w którym Jan Sobolewski prezentuje piosenki żydowskie, które śpiewał na egzaminach w szkole teatralnej), w których uśmiechnąłem się pod nosem, jednak nie były to gagi czy sytuacje zwalające z nóg. Ja wiem, spodziewałem się czegoś innego, stąd pewnie moje rozczarowanie. Ja wiem, że gimnazjaliści i uczniowie szkół ponadgimnazjalnych zapewne zaśmiewać się będą wniebogłosy (to do nich jest chyba głównie skierowany ten spektakl), mnie to jednak nie poruszyło aż tak. Owszem, nie można Dybukowi Anny Smolar odmówić uroku, ale to wszystko. Nie zwala z nóg, nie odmienia świata i raczej nie skłania do głębszych refleksji. Żeby jednak nie być takim marudą do końca, dodam, że jest to spektakl świetnie zagrany, ma znakomitą scenografię (ogromne brawa dla Anny Met) oraz muzykę genialnie dopełniająca całość, za którą odpowiedzialna jest Natalia Fiedorczuk, znana z projektu Nathalie And The Loners. Ciekawym jest również zabieg przenikania się fabuły z rzeczywistością, wspomnianej klasyki ze współczesnością. I tyle. A może aż?

Kuba Ignasiak
www.bik.bydgoszcz.pl
28 stycznia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...