Urok ludzi przegranych
"Kotka na rozpalonym, blaszanym dachu" - Teatr im. Jaracza w ŁodziSzczęście nie jest możliwe do osiągnięcia. Ciągła za nim pogoń skazuje na wieczne niespełnienie. Gdybyśmy chociaż mogli żyć sami ze sobą. Jednak, jak pisał Tennessee Williams, wolimy raczej słyszeć tajone łkania najbliższych, niż echo własnego głosu w pustym domu. Wszystko byle tylko utrzymać fikcję, iż w życiu nie jesteśmy więźniami.
"Kotka na rozgrzanym, blaszanym dachu" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze im. Jaracza w Łodzi nie zawodzi oczekiwań, łącząc w nienarzucającej się formie intensywność i klarowność przekazu.
Od trzech lat za plecami śmiertelnie chorego ojca (Andrzej Wichrowski) rodzina toczy cichą wojnę o podział i kontrolę nad majątkiem. Co do jednego można mieć pewność - plantacja warta jest każdego kłamstwa. Stąd gra pozorów, pranie cudzych brudów, wzajemne rozdrapywanie ran. W tym samym czasie rozkładowi ulega małżeństwo najmłodszego spadkobiercy, Bricka (Kamil Maćkowiak), futbolisty ze złamaną karierą, rozgoryczonego komentatora sportowego i Maggie (Iwona Karlicka), ambitnej dziewczyny z nizin społecznych. "Brudzisz to", mówi on ze wstrętem do żony, gdy przywołuje ona wspomnienia o przyjacielu z drużyny, za którego śmierć Brick pospołu obwinia ją i siebie. W konflikcie między małżonkami wieczna męska niedojrzałość ściera się z zimnym kobiecym pragmatyzmem. Przez cienką ścianę ich pokój sąsiaduje z pokojem wścibskiego pierworodnego Goopera (Mariusz Słupiński) i jego żony Mei (Izabela Noszczyk). Kobieta sprowadzona do roli klaczy rozpłodowej, pomaga Gooperowi w odreagowaniu frustracji. Liczne potomstwo o "psich imionach" to z kolei atut w gonitwie po ojcowiznę.
Swoją intensywność zyskuje "Kotka..." dzięki doskonale wybrzmiewającym dialogom i kunsztownie obliczonym pauzom, których roli Bogajewska nie przewartościowuje. To pozostałe elementy są wyciszone, sięga po nie w celu wyraźniejszego wydobycia akcentów.
Paraliżująco działa scena, gdy Maggie ze skowytem wgryza się w kawałek melona, by zaraz pieścić go i prowokować Bricka. Gdy napełnia on szklankę, postawioną między nogami, to tak naprawdę wypróżnia się na świat, którego zakłamaniem bezradnie się brzydzi. Zwłaszcza, gdy Milena Lisiecka imituje grymasy i płacz kołysanego w wózku bobasa, gdy w przerwie między aktami ustawia na scenie rekwizyty, spektakl zyskuje odrealnioną poetykę. Cenne w inscenizacji Bogajewskiej jest komponowanie spektaklu na przecięciu cech klasycznego teatr psychologicznych napięć i subtelnych odchyleń ku grotesce. Widać to doskonale w reżyserii całych scen i w pojedynczych kreacjach aktorskich.
Ewa Wichrowska jako dystyngowana żona daleka jest od karykaturalnych "przegięć", nawet gdy na teleturniejową modłę odśpiewuje mężowi życzenia, czy z egzaltacją opowiada o trudach ostaniach lat. Podobnie Iwona Karlicka, która w
spektaklach dyplomowych PWSFTviT dowiodła szczególnych predyspozycji do ról kobiet rozchwianych i niezrównoważonych. Im więcej alkoholu wlewa w siebie Brick, tym ciekawiej Maćkowiak buduje swoją postać. Po dwakroć uśmiercanego ojca, dzielonego jak połeć świniaka na kawałki za życia, wspaniale gra Andrzej Wichrowski. Symboliczna scena, w której odchodzi obejrzeć z tarasu swoje imperium oraz pełna miłości kłótnia przy stole z popijającym synem to aktorskie perełki, które zapadają w pamięć. Gooper Słupińskiego to z kolei lalusiowata kanalia o manierach swingowego fordansera, maskująca urażoną dumę.