Urok potężnych duetów

"Łucja z Lammermooru" - reż. Anette Leistenschneider - Opera Wrocławska

Jakkolwiek historycy za przełomowe osiągnięcie w obfitym dorobku Gaetana Donizettiego - za pierwsze świadczące o jego wielkości - uznali wystawioną w 1830 roku w mediolańskim Teatro Carcano Annę Bolenę, to jednak najświetniejszym jego arcydziełem stała się późniejsza o pięć lat "Łucja z Lammermooru".

Do dnia dzisiejszego nie zeszła z repertuaru czołowych teatrów, cieszyła się też wielkim powodzeniem w naszym kraju, poczynając od warszawskiej premiery w roku 1843, a dziarska melodia weselnego chóru z II aktu tej opery weszła nawet między lud, śpiewana ze zmienionym tekstem jako Marsz Mierosiawskiego. Jedyną przeszkodą w obecności tej opery na niektórych scenach bywa brak odpowiedniej klasy wykonawców zdolnych sprostać trudnościom spiętrzonym w solowych partiach.

Tym bardziej dziwić może fakt, że w Operze Wrocławskiej wystawiono "Łucję z Lammermooru" po II wojnie światowej tylko raz, w roku 1957 roku i po trzech latach przerwy wznowiono ten spektakl w roku 1962. Arcydzieło Donizettiego pozostawało więc nieobecne we Wrocławiu przez ponad pół wieku. Tym większą radość odczuwać musieli miłośnicy opery, kiedy wreszcie na wrocławskiej scenie pojawili się bohaterowie niezmiernie modnej w pierwszej połowie XIX stulecia romantyczno-tragicznej powieści Waltera Scotta, zręcznie przetworzonej przez Salvatora Cammarano na operowe libretto. Od strony muzyczno-wokalnej przedstawienie to w wielu punktach zasługiwało na szczere uznanie. Tomasz Szreder prowadził je pewną ręką. Bardzo ładnie grała pod jego batutą orkiestra Opery Wrocławskiej (także waltornie, którym powierzył tu kompozytor dość eksponowane partie); pięknie śpiewał chór przygotowany przez Annę Grabowską-Borys.

W oglądanym przeze mnie, drugim z kolei po premierze przedstawieniu Łucji z Lammermooru, tytułową partię kreowała Joanna Moskowicz, absolwentka łódzkiej Akademii Muzycznej w klasie Delfiny Ambroziak, laureatka ostatniego Konkursu Moniuszkowskiego w Warszawie. Nie waham się przyznać, że obserwowałem jej występ ze szczerą satysfakcją i z prawdziwym wzruszeniem. Młoda śpiewaczka podbijała widownię urodą pięknie prowadzonego głosu. Swobodnie pokonywała koloraturowe pasaże i ozdobniki, imponując łatwością atakowania najwyższych dźwięków skali, ale nadto umiała nasycić tę partię wewnętrznym ciepłem i sugestywną ekspresją. Jej godnym partnerem w roli złowrogiego brata Łucji okazał się baryton Jacek Jaskuła, ujmujący siłą i szlachetną barwą głosu oraz pełną niekłamanej pasji interpretacją. Trochę bezbarwnie na ich tle wypadł meksykański tenor Victor Campos-Leal jako nieszczęśliwy Edgar Ravenswood - ukochany Łucji, jakkolwiek ładnie partnerował obojgu w potężnych duetach. Raczej bladym kapelanem zamku Rajmundem był ukraiński artysta Makarij Pihura, śpiewający zdecydowanie barytonowym głosem partię pomyślaną na głęboki bas (może ktoś pamięta jeszcze płytowe nagranie Łucji, w którym u boku Marii Callas partię tę kreował wspaniale Bernard Ładysz?). Ale i on w duecie z Joanną Moskowicz zaprezentował się całkiem udanie. Dobre zestrojenie głosów w licznych duetach stanowiło szczególny walor wrocławskiego przedstawienia.

Nie można powiedzieć tego o inscenizacji niemieckiej reżyserki Anette Leistenschneider. Obok niektórych ładnych momentów raziły rozwiązania sztuczne, by nie rzec - dziwaczne. Także i w oprawie scenograficznej Pawła Dobrzyckiego, której głównym elementem były poruszające się w różnych kierunkach mury starych zamków, zabrakło kontrastów - jakże potrzebnych dla wsparcia zmiennych nastrojów kolejnych scen. Muzyka i piękny śpiew są w belcantowej operze najważniejsze - zatem przedstawienie Łucji z Lammermooru przyniosło odbiorcom wiele niezapomnianych wrażeń.

Józef Kański
Ruch Muzyczny
7 maja 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...