Urzędnicy też są ludźmi

"Fałszywa waga" - aut. Joseph Roth - Wydawnictwo Auteria

Historia jest w istocie niesamowicie prosta. Były żołnierz przemierzywszy krainy Cesartwa osiedla się w Złotogrodzie, by tam sprawować władzę cechmistrza. W galicyjskim sztetlu, gdzie panują srogie zimy, mroczne dni i oszukaństwo kramarzy, nie ma miejsca dla biednego, uczciwego urzędnika.

Miejsce z pogranicza, w nadchodzącym oddechu wojny, miejsce przekraczenia granic, również moralnych, błogosławione miejsce udanych ucieczek żołnierzy, przeklęte miejsce zesłania naszego bohatera. Tam właśnie nasz cechmisztrz Anzelm Eibenschutz doświadcza przeistoczenia.

Aktualność tej powieści jest zaskakująca. Tak właśnie: historia Eibenschutza-Everymana, który rozpoczyna swój nowe życie mając pewne miary, posiadając zdolność odczytywania wagi rzeczy i wydarzeń, który dla miłości porzuca wygodę rygoru i ładu wojskowego życia, pozostawiając za sobą ciepłe zimy i wczesne wiosny. Ileż łatwiejsze było koszarowe życie Eibenschutza... A jednak wtedy nie przeżyłby swojej wielkiej miłości, nie przypomniałby ciału pragnienia, nie uświadomił sercu efemeryczności uczuć i stanów ostatecznych, takich jak miłość. Zapewne nigdy nie dana byłaby mu epifania, gdyby nie tragiczna peregrynacja: ze świata równowagi do świata bez miar. Tak, dla Eibenschutza życie z pewnością było gdzie indziej – w Złotogrodzie właśnie. Na nieswojej ziemi, w nieswoim wyznaniu i nieswoich obyczajach, gdzie bezwględnej uczciwości i surowego odważania nie znano, dotknęła go samotność, opuściła miłość, wyśmiała zdrada.

U Rotha nie ma ambientu, pastelowych pejzaży, rozmytych szarości – pożądanie jest pożądaniem, trwoga trwogą, smutek smutkiem. Wszystko zdaje się jasnym i dziwnie wiadomym. Postacie zarysowane są nie wulagarnie grubą krechą – ale jakby fowistycznie, dynamicznie, barwnie, z rozpoznaniem kształtu, prawdziwie i literacko zarazem. Czerstwo, w czeskim słowa rozumieniu. Prozaiczność traci w wypadku Rotha pejoratywny wydźwięk. Nabiera ornamentalnego znaczenia. Toczy się historia, raz prędzej, raz wolniej, rytmem przemian w Złotogrodzie, od wiosny do zimy, a tekst tchnie tą przemianą złota w srebro, czuć mocno w głowie najpierw wiosenną nadzieję cechmistrza, potem jej brak zupełny. Czuć zagryzione szczęki Jadłowkera (nemesis głównego bohatera) w mrozie, na strychu, oczekującego zemsty i wiosny. Roth osiągnął język żywy,: literacko, uabsorbująco, poetycko prosty. Niebezpodstawne są słowa Micheala Hofmanna, iż „gdyby historia miała wybrać jakiś styl, z pewnością wybrałaby Rotha." Jakże nęcą bowiem te słowa. Jak ulatują w zgrabnych, rzeczowych zdaniach. Jak pętlą się w obrotach, w piruetach powtórzeń, repetycji, jak gdyby autor obracał je w palcach. I ja czytałabym listy rzeczy do prania Rotha, gdyby tylko był dostępne! I pomyśleć, że zarówno Roth, jak i Sienkiewicz pisali „odcinkowo"!

Czytanie „Fałszywej wagi" w odcinkach musiałoby być zresztą ciekawym doświadczeniem. W pewnym sensie przywilej posiadania całej książki (choć pięknie wydanej) wytrąca z lektury słodycz oczekiwania. Niezwykle musiały te świetnie skrojone, lotne zdania łapać czytelników, a losy cechmistrza Eibenschutza ciągnąć za sobą przez śniegi i lasy do małego miasteczka. Obrazy mam wciąż przed oczami, jak dziecko: powóz, konia, pojawiające się i rosnące miarowo wraz przyspieszeniem serca światełko karczmy, gęstniejący, materializujący w cieniach lasu cień karczmy, odgłosy. Fala ciepła, zapach miodu, dzwoneczki Eufemii. Eufemia i jej dzwoneczki – jej powab, kroki, kostki na schodach – a oczy jak kamera – w miarę jak schodzi w dół, przesuwają się po fałdach spódnicy, po ciele, ku górze, ku szyi, włosom, oczom. Już, z miejsca, chce się mieć taką Eufemię, chcę się mieć tę Eufemią, ją właśnie i ją tylko! Nie można, Panie Roth, „bezkarnie opowiadać historii". A w tę historię o gasnącej miłości w małżeństwie i wiercącym w głowie biednego Eibenschutza, niezrozumiałym z początku, pożądniu cudzej kobiety, cyganki Eufemii – wpadamy jak w Złotogrodzkie śniegi; w ten uromantyzowany dziciństwem autora krajobraz - jak w drugą Anatewkę. Oczy wędrują po tym arrasie, składają odcinki jak drobne, ręcznie malowane puzelki. My wiemy jak to się skończy – widzieliśmy Pod Błekitnym Aniołem. My tę historię znamy i bez tego.

Nie sposób pominąć w opowieści zarazę. Od razu czytelnika uderza cholera, sam już czuje się jak bohater powieści. Roth odżegnywał się od nowej rzeczowości, a jednak coś w tej zarazie i w jej tajemniczym powiązaniu z zimą, coś w mrozie, który ścina śmierć jak wodę, jest... czarownego. Śmierć jest zresztą ciekawym motorem zdarzeń. Za umarlaka podaje się Jadłowker, a tenże umarlak – umrzywszy po raz wtóry – wraca niejako po swoją tożsamość i Jadłowkera odkrywa. Jadłower morduje, wraz z mordem kończy się Śmierć (cóż za niesmaowicie zgrabny paradoks!), odchodzi cholera, a lody na Strumince pękają i życie na powrót normalnieje w Złotogrodzie.

Czytelnik pozostaje wprawdzie z własną zarazą, ale z jakim przeżyciem.

Matylda Elson
Dziennik Teatralny Warszawa
30 marca 2021
Książki
Fałszywa waga
Portrety
Joseph Roth

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...