Uśmiech wilka

""Św. Franciszek i wilk z Gubbio" - reż: Bogusława Jędrzejczak - Teatr Wielki w Poznaniu

Czy ktoś jeszcze pamięta tamto przedstawienie? Mało kto wtedy zwrócił na nie uwagę, bo też inny spektakl rozgrywał się na naszych oczach i byliśmy nie tylko jego publicznością, ale i uczestnikami. Była wiosna 1981 roku, kiedy Teatr Wybrzeże na swej kameralnej scenie przy sopockim Monciaku dał prapremierę "opery semantycznej" Stefana Themersona "Święty Franciszek i wilk z Gubbio". Cóż miałoby znaczyć "semantyczna"? Czyżby inne opery autor uważał za "asemantyczne"? Nie zapytałem go wówczas i do dziś żałuję. Może był to po prostu jeden z jego subtelnych żartów..

Reżyserował ówczesny dyrektor Teatru Ryszard Major, ale głównym motorem tego niecodziennego przedsięwzięcia był, jak się zdaje, kompozytor Andrzej Bieżan, który od strony muzycznej rzecz całą opracował i przygotował. Bieżan, którego obecnością pośród nas cieszyliśmy się tak krótko (w grudniu 1983 roku zginął w wypadku samochodowym), też miał w sobie coś ze świętego Franciszka, mianowicie anielską cierpliwość: od stycznia do maja uczył śpiewać aktorów dramatycznych, czasem nawet nie czytających nut. Od strony technicznej rezultat okazał się niemal perfekcyjny, ale utwór budził uczucia ambiwalentne - nieważkość i absurdalny a zarazem elegancki humor tej przypowieści nie przystawały w żadnym stopniu do tego, co działo się wówczas wokół nas i w naszych głowach.

Stefan Themerson, legenda przedwojennej polskiej awangardy filmowej ("Europa" według poematu Anatola Sterna i "Żywot człowieka poczciwego" z muzyką Stefana Kisielewskiego), autor książek dla dzieci zaczytywanych przez dorosłych ("Przygody Pędrka Wyrzutka", "Pan Tom buduje dom") oraz filozoficznych powieści podszytych surrealizmem i groteską ("Wykład Profesora mama", "Kardynał Półattio", Tom Harris, Generał Piesc i in.) jeden raz tylko wystąpił w roli kompozytora - za to od razu operowego. Powiadano, że służył mu radą jeden z naszych emigracyjnych kompozytorów - może był to Michał Spisak, autor kantaty "Pędrek Wyrzutek"?

Trzeba od razu powiedzieć, że to, co zawierają nuty w partyturze Themersona (partytura - określenie na wyrost), nie jest żadnym objawieniem i nie ma większego znaczenia ani dla muzyki polskiej, ani też światowej. Niepozbawiona swoistego wdzięku, inteligencji i zmysłu konstrukcyjnego, jest to mimo wszystko muzyka dyletanta. Dodajmy jednak: dobrze osłuchanego w muzyce współczesnej środka XX stulecia. Dźwiękowa realizacja utworu wymaga opracowania, zwłaszcza instrumentalnego, ponieważ partytura prócz licznych tekstów, rysunków i komentarzy zawiera przede wszystkim linie głosów wokalnych, czasami tylko - z fortepianowym akompaniamentem. Tym jednak, co sprawia, że "Kotlety św. Franciszka" trzeba uznać za ciekawą propozycję artystyczną, jest moim zdaniem nie tyle rezultat dźwiękowy (z szacunkiem dla dotychczasowych i przyszłych autorów opracowań), ile sama partytura, pełna zadziwiających muzycznych grafik Stefana i uroczych, dowcipnych rysunków jego żony Franciszki. Miałem szczęście spotkać tę legendarną parę twórców (od roku 1939 osiadłych w Londynie) właśnie przy okazji wspomnianej na początku prapremiery. Autor "Kotletów św. Franciszka" podarował mi wówczas partyturę (wydaną przez oficynę Themersonów Gaberbocchus Press), opatrując ją własnoręczną dedykacją. Niestety, przed laty pożyczyłem ją komuś, i dotychczas nie odzyskałem.

Utwór jest przewrotną trawestacją legendy z "Kwiatków św. Franciszka", o okrutnym wilku, którego Franciszek przykładem swej świętości nakłonił do porzucenia barbarzyńskiego nawyku porywania owieczek tudzież ludzi w okolicy miasteczka Gubbio. U Themersona Wilk jednak nie potrafi wyrzec się swej wilczej natury, tylko stara się ją maskować, zakładając wespół z Franciszkiem fabrykę konserw, której sztandarowym produktem są jagnięce kotlety sprzedawane pod marką św. Franciszka. Owce są więc nadal zabijane, tyle że "humanitarnie", interes kwitnie, Franciszek nadal zaś cierpi z powodu niespójności świata, w którym porządku naturalnego nie da się pogodzić z moralnym.

Przedstawienie poznańskiej Opery Kieszonkowej, wystawione na małej scence w Sali Wojciecha Drabowicza (dawnej Palarni) reżyserował Piotr Bogusław Jędrzejczak, pod względem muzycznym zaś przygotował Krzysztof Słowiński, który jest też autorem nowego opracowania partytury. Rozpisał ją na osiem instrumentów, a więc obsadę dwa razy większą w porównaniu z wersją Bieżana (ciekawe, czy ta gdzieś się zachowała). Muzyka brzmi nie zanadto oryginalnie (bo i nie o to chodziło), ale stylowo - taka sobie obiegowa nowoczesność lat sześćdziesiątych XX wieku. Dwa akty opery poprzedzone nagranymi odgłosami wielkiego miasta i projekcjami rysunków Franciszki Themerson, migającymi w estetyce teledysku, toczą się wartko i błyskotliwie, w czym istotny udział ma obsada, bardzo dobra pod względem wokalnym i aktorskim. Krzysztof Słowiński nie zaznał problemów, z jakimi trzydzieści lat wcześniej borykał się Andrzej Bieżan; mógł wybierać z grona doskonałych solistów opery "pod Pegazem" i bez wątpienia dokonał właściwego wyboru. Wśród solistów rej wodzi młody bas Patryk Rymanowski, w pierwszym akcie jako zatroskany Ojciec, w drugim jako Wilk, pełen elegancji w zachowaniu i stroju (czarny frak z czerwonym żabotem, symbolizującym jego krwiożerczą naturę), z niepozbawionym "wilczego" wdzięku uśmiechem. Drugi z protagonistów, demonstrując niechęć św. Franciszka do dóbr doczesnych, przez znaczną część spektaklu paraduje w samych bokserkach, przez resztę zaś - dodatkowo w podkoszulce; w tę postać młodzieńca, przeżywającego ambiwalentne uczucia wobec "pękniętego" świata zewnętrznego wcielił się pięknie brzmiący tenor Piotr Friebe. Rolę Matki przekonująco kreowała Roma Jakubowska-Handke. Cała obsada spektaklu, licząca osiem osób, reprezentowała doświadczenie sceniczne i dobry poziom wokalny, co przydało się zwłaszcza w scenach zespołowych.

Opera Themersona jako rarytas i osobliwość, może nawet dziwactwo, nie jest materiałem dla każdej sceny muzycznej. Znakomicie jednak wpisuje się w program Opery Kieszonkowej, której przedmiotem działania mają być nie tylko opery kameralne, ale też różnorodne drobiazgi muzyczno-teatralne, dzieła niekompletne, porzucone, niedokończone, szkice czy fragmenty. A więc czemu nie "opera semantyczna" - cokolwiek miałoby to znaczyć.

Olgierd Pisarenko
Ruch Muzyczny
1 lipca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia