Uwierzyć w siebie
„Nie książka zdobi człowieka" - aut. Seymour Blicker - reż. Giovanny Castellanos - Teatr Kwadrat w WarszawieBrak wiary w siebie jest częstym powodem niemocy, tłumienia ambicji i potencjału, które drzemią w człowieku. Bo jeśli my sami w siebie nie uwierzymy, to kto nam przetłumaczy, iż jesteśmy coś warci? To zagadnienie podejmuje komedia o charakterze farsy pt. „Nie książka zdobi człowieka" w reżyserii śp. Giovannyego Castellanosa, grana na deskach Teatru Kwadrat.
Sztuka została napisana przez kanadyjskiego dramaturga Seymoura Blickera w 1987 roku. Akcja rozgrywa się w nowojorskim hotelu, w którym zameldował się Sherman Mayfair (Andrzej Nejman), który właśnie wydał swoją debiutancką książkę. Czekają go rauty, wywiady, występy w telewizji, jednak paraliżujący brak wiary w siebie powoduje, iż namawia on swojego przyjaciela Matta (Paweł Małaszyński), aby to on podał się za autora książki i dzięki swojej charyzmie oczarował krytyków. Ten, wchodząc w świat nowojorskich literatów poznaje przepiękną Maggie Sweet (Olga Kalicka) i bez pamięci się w niej zakochuje. Sprawa zaczyna się mocno komplikować, a nie pomaga fakt, iż do Nowego Jorku przybywa narzeczona Shermana, Nancy (Elżbieta Romanowska). Całej sprawie przygląda się pokojówka (Lucyna Malec), która nie stroni od sarkazmu i mocnych trunków.
Na scenie Andrzej Nejman i Paweł Małaszyński stworzyli przebojowy duet komediowy. Postaci przez nich wykreowane to mocne przeciwieństwa pod względem charakteru, temperamentu, postawy życiowej. To powoduje, iż relacja, którą tworzą zajmuje widza i wywołuje szczery uśmiech na jego twarzy. Ich dyskusje, sprzeczki, próby wybrnięcia z sytuacji, w jakiej się obydwaj znaleźli, można by oglądać bez końca, jednak przerywa je pojawienie się Maggie Sweet. Zagrana przez Olgę Kalicką postać dosłownie przejmuje władzę nad sceną, hipnotyzując przy tym widownię. Aktorka jest przy w tym wszystkim bardzo przekonywująca, umiejętnie balansując na krawędzi karykatury i wiarygodności, oczywiście na miarę komedii. Podobne słowa pochwały należą się również kreacji Elżbiety Romanowskiej. Ogólnie postaci kobiece nadają akcji dynamiki oraz swoistej „żywotności".
Niestety, w moim odczuciu za mało pola do aktorskiego popisu w roli pokojówki miała Lucyna Malec, która zresztą bezbłędnie wcieliła się w tę postać. Aktorstwo zatem stoi na najwyższym poziomie. Jego sprzymierzeńcem jest wyjątkowo nastrojowa oprawa. Pokój nowojorskiego hotelu, w którym rozgrywa się akcja, wydaje się być bardzo ekskluzywny, wyłożony marmurem i zdobiony freskami w stylu włoskim, XV – wiecznego renesansu.
Dodajmy do tego skromną, acz naprawdę imponującą od strony technicznej oprawę dźwiękową. Ogólnie wyposażenie, wystrój pomieszczenia, a także efekty dźwiękowe przybliżają widza do klimatu hotelu, ulokowanego w drapaczu chmur, gdzieś pośród wielkomiejskiego zgiełku. Warto także klika słów poświęcić przekładowi, którego autorem jest Bogusław Pilsz – Góral.
Polska może poszczycić się tłumaczeniami zagranicznych scenariuszy, wykonanymi rzetelnie, z inwencją, czy to w telewizji, na dużym ekranie, czy też na deskach teatru. Tym razem nie było inaczej. Cieszy fakt, iż niektóre gagi zostały przeniesione na polski grunt, mało tego, nie odbiegały one swoim poziomem od innych żartów. Niech to, jakie to było przedstawienie opisze reakcja widowni, która wstała i gromkimi brawami pożegnała aktorów.
Ja również wstałem, aby podziękować za wspaniały wieczór, kiedy mogłem choć na chwilę zapomnieć o wszystkim i zanurzyć się w perypetie Schermana i Matta, nieco ekstrawaganckiej dwójki przyjaciół. Zdaję sobie sprawę, iż mało jest „krytyki" w tym tekście, ale proszę mi wybaczyć – bawiłem się świetnie.