Uwięzieni w telebimie
20. Alternatywne Spotkania Teatralne "Klamra"Spektakl "Osadzeni. Młyńska 1" Teatru Ósmego Dnia, który zainaugurował XX edycję KLAMRY, to twardy orzech do zgryzienia. Bo jak oceniać wartość artystyczną projektu społeczno-artystycznego z udziałem autentycznych więźniów? Jako projekt społeczny czy artystyczny? A jeśli jako ten drugi, to jak oceniać obraz odarty z teatralnej kreacji?
Ośmioro różnych skazanych, osiem różnych historii, osiem różnych tragedii. Różnych, ale mających wspólny mianownik: zbrodnię. Mniejszą lub większą. Przedstawienie rozgrywa się w dwóch planach: na scenie, gdzie aktorzy opowiadają historie autentycznych osadzonych oraz na telebimie, na którym więźniowie recytują "Elegie duinejskie" R. M. Rilkego. Aktorzy i więźniowie. Więźniowie i aktorzy. Aktorzy w roli więźniów, więźniowie w roli aktorów. Aktorzy nie do końca jednak zamieniają się rolami z więźniami, opowiadają tylko ich historie, a właściwie są tylko ich głosem, kanałem, za pomocą którego dociera do nas tragedia osadzonych. Nie starają się za wszelką cenę wejść w rolę więźniów, nie silą się na imitowanie więziennego języka, ani też na żadną inną formę urozmaicania środkami artystycznymi przywoływanych historii. Starają się beznamiętnie referować dramatyczne opowieści. Są przezroczyści. Historie przepływają przez nich i przez ich usta tak, jakby przywieźli nam te opowieści tylko po to, żebyśmy je usłyszeli i sami zadecydowali, co z nimi zrobić. Więźniowie dali aktorom swoje historie, a aktorzy dali więźniom swój teatralny język, a właściwie język poezji. Osadzeni - niczym aktorzy na scenie - deklamują Rilkego. Nie udają, że są dobrymi aktorami: recytują wiersze jednego z największych poetów nieudolnie, ale z wielkim namaszczeniem i wzruszeniem. Nie wiemy do końca, czy ich wzruszenie jest wywołane tym, że odnaleźli w wersach Rilkego siebie i swoją historię, czy są tak poruszeni samą poezją. Ascetyczna sceneria, po której - niczym po spacerniaku - poruszają się aktorzy, sprawia, że jesteśmy skupieni tylko na słowach. Słyszymy o tym, kim osadzeni byli wcześniej, słyszymy o ich zbrodniach. "Banalność" ich historii (schemat: patologiczne środowisko - zbrodnia - więzienie) przeciwstawiona zostaje wzniosłym słowom wielkiego poety. Nieprzypadkowo dobrano do tego wiersze Rilkego, w którego poezji nieustannie pojawia się motyw człowieka uwięzionego, także we własnej egzystencji, przez sam przymus istnienia. Jednorazowego istnienia. W finale słyszymy: "Raz tylko,/ wszystko tylko jeden raz jeden. Raz i nic więcej. My także/ raz tylko. Niepowrotnie. Lecz to/ raz tylko istnieć, jeśli nawet raz tylko:/ istnieć na Ziemi, wydaje się nieodwołalne".
Spektakl - w założeniu - nie ocenia, obywa się bez moralizatorstwa i ma pokazywać nagie człowieczeństwo. Osadzeni się nie usprawiedliwiają. Nie usprawiedliwiają ich też opowiadający o nich aktorzy. Zderzenie chłodnej recytacji biogramów więźniów z emocjonalnością bijąca z telebimu robi rzeczywiście piorunujące wrażenie. Podobnie jak widok uwięzionych - i w więzieniu, i w telebimie - którzy poruszają się po jednym torze, jak po więziennym spacerniaku. To pokazuje, że osadzeni, choć tak blisko nas, są wyraźnie od nas odseparowani. I odwrotnie: choć odseparowani, tak bliscy w cierpieniach i pragnieniach, decydujących o człowieczeństwie.
Twórcy "Osadzonych" chcieli pokazać, że granica między dobrem i złem jest tak cienka, że przesunięcie jej o milimetr ustawia człowieka po drugiej stronie barykady. Starają się nie oceniać, maksymalnie obiektywnie przedstawić historie osadzonych, resztę pozostawiając widzowi. Czy jednak to wycofanie się z ocen nie jest jednak pozorne? Czy nie kryje się w tym delikatna sugestia, czyją stronę mamy wziąć? Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni - słyszymy. Dotyczy to także krytyka teatralnego?