Villqist nie pęka
rozmowa z Ingmarem VillqistemNiepokoje intendenta prowincjonalnego teatru, czyli Villqist nie pęka. Ważne rzeczy dzieją się w Teatrze Miejskim w Gdyni już bezapelacyjnie i nieuchronnie
Oto odpowiedź Ingmara Villqista, dyrektora Teatru Miejskiego na nasze pytanie z dzisiejszej konferencji prasowej przed premierą „Beztlenowców”, w którym chcieliśmy poznać opinię tego uznanego twórcy na temat swoistego ostracyzmu, jaki stosuje wobec niego i jego teatru, część środowiska teatralnego i medialnego w Wielkim Mieście. Oto niebanalna wypowiedź autora i reżysera „Beztlenowców”:
Jak jeżdżę do pracy do Warszawy, Krakowa czy na Śląsk, to rozmawiam często i z wieloma przedstawicielami środowiska teatralnego i artystycznego, którzy dostrzegają to, co się u nas dzieje. Jedni się cieszą, inni zazdroszczą – to są wspaniałe dla naszego teatru opinie, ale te opinie są TAM. Co nam z takich opinii krakowskich, warszawskich czy nawet z Niemiec. Dlaczego tak jest ? Dlaczego te opinie są diametralnie inne od opinii STĄD ?
Każdy intendent, który pracuje w teatrze na obrzeżu, daleko od centrum musi sobie zadać pytanie: Czy on chce tam pracować i dlaczego chce tam pracować ? Po pierwszym sezonie, po tych wszystkich działaniach środowiska, niezauważeniach itd, to już mi weszło na ambicję. Teraz ten Teatr Miejski w Gdyni to już jestem ja. Tak samo jak moja twórczość, moje dramaty, jak moje sztuki, moje filmy. Jestem tak zdeterminowany, żeby odnieść ten sukces, i za jakąkolwiek cenę, że to się stanie. Ja to wiem. Prędzej czy później, ale się stanie. Jest tyle premier, tak znakomici reżyserzy, że odium środowiskowe, ogólnopolskie już się „nakręca”. Myślą sobie: O, siedzi tam sobie facet na końcu świata i widać, że nie pęka. I ja nie pęknę. I nikt i nic nie stanie mi na drodze: żadna opinia, żadna krytyka, żadna recenzja.
(...)
Bezpiecznie robi się teatr eklektyczny: jedna komedia, jedna farsa, jedna lektura szkolna i coś poważnego. To jest pomysł na teatr i można go prowadzić 50 lat. Inny, bardzo prosty pomysł: robimy w czasie roku 5 bardzo współczesnych, polskich tekstów, które robi pięciu najmłodszych reżyserów w Polsce. To natychmiast skupia zainteresowanie i czy to wyjdzie, czy nie wyjdzie - „coś” się dzieje. Ale „coś” to nie jest wartość artystyczna.
(...)
Jeżeli w naszym teatrze reżyseruje Piotr Cieplak, to trzeba być ślepym, głuchym i totalnie pełnym złej woli, by tego nie widzieć. Zaraz po nim będą wystawiać u nas Zbigniew Brzoza i Grażyna Kania. Trudno znaleźć argument racjonalny, by negować funkcjonowanie teatru (Miejskiego w Gdyni – przyp. Red.), więc znajduje się argument emocjonalny, pozamerytoryczny, z którym tutaj spotykałem się od początku wielokrotnie.Tylko że podejmując decyzję o pracy tutaj, zdawałem sobie sprawę od samego początku, że tak będzie. Przekraczając próg teatru wiedziałem, co mnie czeka i wszystko się po kolei sprawdza. Ale też przekraczając próg tego teatru, dokładnie wiedziałem w jakim kierunku zmierzam i jak ma się skończyć moja obecność tutaj. Ma się skończyć tym, że każdy ze środowiska teatralnego w Polsce powie tak: jest świetny Teatr Miejski w Gdyni, fajni ludzie robią tam różne, fajne rzeczy, jest paru znakomitych aktorów a dyrektor nie dał dupy i się nie wystraszył. Proste. Tak to będzie.
(...)
Nie ma nic bardziej żenującego, niż intendent, który narzeka, że nie ma tego, czy tamtego, a on nie jest w Nowym Jorku i nie nazywa się Warlikowski. I kwestia determinacji i siły psychicznej: nie można się dać wkręcić w taką sytuacje, że nagle będzie się robić to, czego będą oczekiwać inni, wszystko jedno kto. Trzeba iść swoją drogą, niestety ponosząc te potworne konsekwencje, które tylko i wyłącznie... budują siłę.