Viva opera
20. Bydgoski Festiwal OperowyPogoda bardziej sprzyjająca wypadom za miasto niż do opery, chociaż, kto w tym roku wybrał to drugie, chyba nie żałuje. Już po raz dwudziesty Bydgoszcz na kilkanaście dni staje się stolicą opery. Już po raz dwudziesty - jednemu człowiekowi, Maciejowi Figasowi, po prostu się chce. Komu wydaje się, że po tylu latach przygotowanie Bydgoskiego Festiwalu Operowego to "bułka z masłem", jest w błędzie
Z jednej strony impreza ma już swoją ustaloną markę, z drugiej jednak, nawet hojni sponsorzy oglądają każdą złotówkę dwa razy. Dobrze, że chociaż w tym roku ministerstwo kultury, marszałek i miasto stanęli na wysokości zadania i pieniądze się znalazły. A w poprzednich latach różnie przecież bywało.
Równie ważny jak pieniądze, jest repertuar. Kogo zaprosić, żeby zapełnić salę opery ludźmi. Czy kierować się własnym gustem czy raczej brać pod uwagę gust publiczności?
A jak na razie narzekać trudno. Zaczęli gospodarze. Tytuł znany, "Halka" [na zdjęciu] Stanisława Moniuszki, ale to nie znaczy, że łatwy do pokazania. Każdy z nas jakiś obraz historii o dzielnej, ale nieszczęśliwej góralce, przecież ma. Ta bydgoska może się podobać, zarówno miłośnikom tradycji, jak i tym, którzy pozwalają w operze trochę "namieszać".
Ciekawa, chociaż dla niektórych szokująca, mogła być interpretacja "Don Giovanniego", którą pokazali artyści z Łotwy. Bo, czy panowie biegający w dżinsach, a panie w bikini, pasują nam do XVIII-wiecznej scenerii? Ale Balladyna wjeżdżająca na scenę na motorze też kiedyś szokowała, a przedstawienie pamiętamy.
Najbardziej tajemniczy wydawał się występ hiszpańskich artystów z "Los Elementos". Duża to sztuka zaprezentować pieśni sprzed kilkuset lat, by publiczności nie zamęczyć i nie znudzić.
BFO dwa lata temu zyskał pełnoletność. Nie jest już jednak beztroskim młodzieńcem, ale fajnym chłopakiem z głową pełną pomysłów. Nasza więc w tym głowa, by cieszył się długim i pełnym przygód życiem.