Vollenweider na finał

Ostatni dzień Brave Festivalu

Ostatni dzień Brave Festivalu. Wystąpi Andreas Vollenweider - najpopularniejszy harfista świata, ikona muzyki new age i bodaj najbardziej nieoczekiwany gość wrocławskiej imprezy

Andreas Vollenweider cztery lata temu zagrał na wrocławskim Rynku .
Nieoczekiwany, bo Vollenweidera zaproszono do Wrocławia, a on szczęśliwie to zaproszenie przyjął, dosłownie w ostatniej chwili, w zastępstwie artystów z Algierii, którzy do nas przyjechać nie mogli. Nieoczekiwany także dlatego, że jego muzyka - uładzona, spokojna, szyta jakby na miarę zmęczonych codzienną krzątaniną mieszkańców wielkich europejskich miast - mocno kontrastuje z rdzenną, często rytualną muzyką wykonawców prezentujących się na Brave Festivalu. 

Vollenweider jest jedną z największych gwiazd nurtu new age, wśród koneserów niecieszącego się dobrą reputacją: chodzi wszak o muzykę, która czerpie z dziesiątków etnicznych źródeł, ale w efekcie wydaje się jednobrzmiacą, uspokajającą papką. Produkcje muzycznych mistrzów new age podszyte bywają pseudofilozoficzną głębią, towarzyszą im zaklęcia o pokoju, spokoju, miłości, odprężeniu i sam Vollenweider, będąc jednym z koryfeuszy tego nurtu, robi niewiele, by walczyć z przypiętą mu łatką usypiacza. Może dlatego, że świetnie zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest ten osąd niesprawiedliwy, i po prostu nie zawraca sobie nim głowy.

Ma do tego prawo - bo nawet jeśli jego ostatnie produkcje nie wydają się zbyt odkrywcze i przebojowe, to wrażenie, jaki 30 lat temu wywołały jego rewolucyjne nagrania, ciągle jest potężne. Był - i ciągle jest - Vollenweider "cichym rewolucjonistą", który pokazał, że harmonijne połączenie odległych muzycznych światów jest możliwe bez popadania w pretensjonalność i sztuczność.

Pierwsza ważna płyta Vollenweidera ukazała się w 1980 roku. Na "Behind the Gardens (... Behind the Wall - Under the Tree...)" zdefiniował swój styl, który aż do dzisiaj tak naprawdę tylko urozmaica i udoskonala: nie będąc wybitnym wirtuozem postawił na mocny rytm, bardzo wyrazistą melodię, chwytliwe akordy skonstruowanej przez siebie harfy elektroakustycznej. Instrumentalne piosenki, w których rolę refrenu przejęły przejmujące wokalizy, okazały się sensacją w czasach, gdy światowy show-biznes był polem walki między ostrym rockiem, coraz bardziej ambitnym popem i dożywającym już ostatnich chwil disco. Muzyka Vollenweidera z tamtych lat nie miała w sobie nic z newage\'owskiej miałkości - była pełna energii, a jednocześnie kontemplacyjna. No i brzmiała tak, jak nie brzmiał nikt inny. Vollenweider szedł za ciosem. Po kilku albumach - m.in. klasycznych dziś "Caverna Magica" i "Dancing with the Lion" - był już światową gwiazdą. Na początku lat 90. mógł sobie pozwolić na stylistyczny zwrot i... budżetowe szaleństwa przy produkcji kolejnych płyt. Na "Book of the Roses" połączył swoje firmowe brzmienie z pełnymi rozmachu aranżacjami na orkiestrę symfoniczną, flamenco i muzyką etniczną z kilku kontynentów. A chwilę później - jakby chciał dać odpocząć słuchaczom po tej chwilami mrocznej i patetycznej przygodzie - wydał płytę "Eolian Minstrel", będącą zbiorem piosenek napisanych i nagranych wspólnie z wokalistką Elizą Gilkyson. 

Vollenweider dał też wreszcie odpocząć sobie. Oddał się celebracji życia domowego, zajął się pisaniem, uprawą ogrodu. Od połowy lat 90. radykalnie zwolnił tempo życia i pracy. Nowe płyty nagrywa co kilka lat, zupełnie nie poddając się presji rynku i niespecjalnie przejmując się minimalnym zainteresowaniem krytyków. Ma na świecie wierną rzeszę fanów, a koncertuje na tyle często, by nie martwić się o środki do życia. Dla kogoś, kto tak jak Vollenweider przywiązuje wielką wagę do tego, by przeżyć swoje życie w duchowej równowadze, to sytuacja idealna, choć z punktu widzenia współczesnego show-biznesu 56-letni dziś Szwajcar jest właściwie artystycznym rentierem. 

Najnowszy album artysty, opublikowany poza siecią światowych gigantów fonografii, nosi wszystko mówiący tytuł "Air" i pod względem stylistycznym jest powrotem do początków muzycznej kariery harfisty. To zbiór spokojnych, nieskomplikowanych kompozycji nagranych z udziałem niedużego zespołu, jakby od niechcenia i jakby wyłącznie dla własnej przyjemności, w przerwie między innymi zajęciami, równie przyjemnymi. Wrocław - już po raz trzeci w karierze muzyka - znalazł się na trasie promującej tę płytę. Nie ma powodów, by sądzić, że sobotni koncert będzie mniej urzekający od tego, który Vollenweider zagrał cztery lata temu na wrocławskim Rynku dla kilkunastu tysięcy słuchaczy.

Dziś na Brave Festival

Galeria Design 

* godz. 10 - wystawa fotografii Kim Soo-nama poświęconych koreańskiemu szamanizmowi; wstęp wolny 

Ossolineum 

* godz. 11 - "Wszystkie modlitwy Rzeczypospolitej". Starodruki i rękopisy świętych ksiąg ze zbiorów Ossolineum; wstęp wolny 

Ulica Świdnicka 

* godz. 11.30 - rytualne zniszczenie mandali usypanej przez mnichów z północnoindyjskiego klasztoru Sierab Ling

Mleczarnia 

* godz. 11 - warsztaty dla dzieci prowadzą wychowawcy z przedszkola Urwisek; wstęp wolny 

* godz. 16 - spotkanie z mnichami z klasztoru Sierab Ling

* godz. 21 - koncert Filipa Surowiaka; wstęp wolny

Teatr Współczesny 

* godz. 19 - koncert Andreasa Vollenweidera; bilety 30 zł

Adam Domagała
Gazeta Wrocław
11 lipca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia