W 60-tą rocznicę śmierci

Wspomnienie Aleksandra Zelwerowicza

W czerwcu minęła 60 rocznica śmierci Aleksandra Zelwerowicza. Mistrza sceny polskiej. Wielkiego aktora, reżysera, pedagoga i reformatora.

To On przed wojną stworzył uczelnię kształcącą aktorów i reżyserów. Słynny PIST, czyli Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej. Po wojnie przekształcony w Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. A po śmierci Mistrza w roku 1955 nazwaną Jego imieniem. Dziś jest to Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza. Przedwojenni wychowankowie Wielkiego Zelwera to najwybitniejsi aktorzy sceny polskiej ubiegłego stulecia z Ireną Eichlerówną, Zofią Małynicz, Zofią Niwińską, Elżbietą Barszczewską, Jadwigą Kurylukówną, Lidią Wysocką, Janem Kreczmarem, Mieczysławem Mileckim, Marianem Wyrzykowskim, Jackiem Woszczerowiczem, Ireną Kwiatkowską, Danutą Szaflarską, Jerzym Duszyńskim i Hanką Bielicką na czele. Powojenni Jego uczniowie to między innymi Alicja Pawlicka, Tomasz Zaliwski, Mieczysław Gajda, Jan Kobuszewski, Zbigniew Zapasiewicz i wielu innych. Urodził się w Lublinie 14 sierpnia 1877 roku. Jego ojciec za udział w Powstaniu Styczniowym wywieziony został wraz z całą rodziną na Syberię, na przymusowe, czteroletnie roboty w kopalni. Wycieńczony fizyczną pracą przedwcześnie zmarł. Po jego śmierci młody Zelwerowicz wraz z matką powrócił do Warszawy. Marzył o aktorstwie, ale matka nie chciała o tym słyszeć. Zgodnie z jej wolą ukończył Szkolę Handlową im. Kronnenberga w Warszawie i dwuletnie studia w Genewie. Wciąż jednak marzył o teatrze. W końcu dopiął swego. Ukończył Szkołę Dramatyczną w Warszawie i zaczął występować w teatrach Krakowa i Łodzi. Dwukrotnie był dyrektorem teatrów. W Łodzi i w Wilnie. W roku 1913 związał się z dyr. Arnoldem Szyfmanem i jego nowo otwartym Teatrem Polskim w Warszawie. Zagrał w swoim życiu ponad 800 ról. Wśród nich Senatora w "Dziadach", Majora i Rzecznickiego w "Fantazym", Księcia Konstantego w " Nocy listopadowej" i Samuela w "Sędziach", Kapelana w "Damach i huzarach", Cześnika w "Zemście" i Szambelana Jowialskiego w "Panu Jowialskim" Aleksandra Fredry. A także liczne role w sztukach Szekspira, Moliera, Beaumarchais, Shawa, Fryderyka Schillera, Goldoniego, Oscara Wilde'a, Dickensa, Gorkiego, Czechowa, Dostojewskiego, Gogola i Lwa Tołstoja. Jako reżyser wprowadził po raz pierwszy na scenę w roku 1909 "Klątwę" Stanisława Wyspiańskiego, a w roku 1911 "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego.

Nie byłem uczniem Wielkiego Zelwera, ale miałem szczęście znać Go osobiście i przebywać w Jego towarzystwie. Poznałem Go w roku 1946 w Teatrze Polskim, kiedy znalazłem się jako początkujący aktor w tym szacownym zespole najznakomitszych artystów, zaangażowany przez dyr. Arnolda Szyfmana. Nie grałem też z Nim w żadnej sztuce, ale obdarzył mnie od pierwszej chwili, kiedy się Mu przedstawiłem, wielką sympatią. Interesował się moim rozwojem i zapraszał często do siebie na pogawędkę. Mieszkał w Domu Aktora przy Al. Szucha 11 przydzielonym przez władze miasta Teatrowi Polskiemu. W jego pokoju nad łóżkiem wisiał portret marszałka Józefa Piłsudskiego. Opowiadał mi dużo o dawnym teatrze i o aktorach. Spędziłem też z Nim i jego ostatnią żoną Marią urlop w Świeradowie Zdroju na Ziemiach Odzyskanych. Był już cierpiący. Miał problemy z chodzeniem, ale nie narzekał. Wszystko obracał w żart i uśmiechał się. Na pożegnanie poklepywał mnie po ramieniu i mówił "do następnego spotkania". Czułem się wtedy szczęśliwy i dowartościowany. Były to czasy, kiedy liczyły się autorytety, a w teatrze panowała hierarchia. Każdy znał swoje miejsce. Młodzi szanowali starszych a starsi dbali o młodych i opiekowali się nimi. Zaszczytem było, kiedy starszy kolega podawał młodszemu rękę. Dziś brzmi to pompatycznie i niewiarygodnie. Ale tak było w tamtych, odległych i pięknych czasach.

Wielokrotnie miałem okazję podziwiać Aleksandra Zelwerowicza na scenie. Przed wojną, ze szkołą na abonamentowych przestawieniach jako Pana Pickwicka w scenicznej przeróbce powieści Karola Dickensa "Klub Pickwicka" i jako Porfirego w "Zbrodni i karze" Dostojewskiego w Teatrze Polskim. W każdej z tych ról zmieniał się nie do poznania. Nie tylko zewnętrznie, za pomocą charakteryzacji, ale także wewnętrznie. Po wojnie w Łodzi, w Teatrze Wojska Polskiego grał genialnie Żebraka w "Elektrze" Giraudoux. W przepięknej scenografii Teresy Roszkowskiej i reżyserii Edmunda Wiercińskiego. Do dziś mam Go przed oczami i słyszę Jego charakterystyczny glos pełen godności. Nadający postaci Żebraka dostojeństwo i boskość. W sztuce Żebrak nie bierze udziału w akcji, tylko komentuje zdarzenia dziejące się na scenie. Na to wybitne przedstawienie ciągnęły do Łodzi tłumy z całej Polski. Ale "Elektrę" na polecenie władz partyjnych zdjęto z afisza po 44 przedstawieniach.Uznając przesłanie sztuki za fałszywe ideologicznie. W Warszawie widziałem Zelwera w kilku innych znakomitych rolach. Inspektora w angielskiej sztuce Prestleya "Pan inspektor przyszedł", Majora w "Fantazym" Juliusza Słowackiego, a przede wszystkim jako rewelacyjnego Szambelana Jowialskiego w "Panu Jowialskim" Aleksandra Fredry. Jego monolog z klatką był majstersztykiem najwyższej klasy. Nigdy potem nie widziałem tak rewelacyjnie zagranej roli Szambelana. A widziałem "Pana Jowialskiego" wielokrotnie. Ostatnią Jego rolą był Jaskrowicz w niedokończonej sztuce Stefana Żeromskiego "Grzech". Z dopisanym trzecim aktem przez Leona Kruczkowskiego w Teatrze Kameralnym przy ul. Foksal. Bardzo już chory i cierpiący, poruszał się z trudnością przy pomocy laski, tworząc tragiczną postać starego człowieka. Partnerowali Mu młodzi, wybijający się wówczas aktorzy Hanka Skarżanka i Władek Sheybal.

Zajmował się też pisaniem. Miał świetne pióro. Posługiwał się pięknym, staropolskim językiem. Część jego korespondencji ocalała i ukazała się w druku, a "Gawędy starego komedianta" są urzekające. Czyta się je jednym tchem.

Grywał też w polskich filmach. Niemych i dźwiękowych. Niemych nie widziałem, a te dźwiękowe, przedwojenne z lat trzydziestych ubiegłego stulecia to "Pałac na kółkach", "Księżna Łowicka", "Dzieje grzechu", "Dwie Joasie.", "Wrzos", "Trzy serca," Doktór Murek" i "Żona nie żona ". Jedyny film, jaki nakręcił po wojnie w roku 1946, to "Dwie godziny" w reżyserii Stanisława Wohla i Józefa Wyszomirskiego. Na ekrany wszedł ze względów cenzuralnych dwa lata po Jego śmierci , w roku 1957.

Zmarł 18 czerwca 1955 roku. Jego nazwisko zapisała historia złotymi zgłoskami.

Witold Sadowy
Materiał nadesłany
21 sierpnia 2015

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia