W atelier Guślarza
"Dziady" - reż. Krzysztof Babicki - Teatr Miejski w GdyniPodstawowy pomysł reżyserski Babickiego polega na tym, by zarówno Gustaw-Konrad, jak i Guślarz-Ksiądz Piotr byli dojrzałymi mężczyznami w sile wieku, a Senator Nowosilcow - młodym, żądnym władzy karierowiczem.
Sztalugi, półmrok, a obok drewnianego łóżka on - Guślarz w twórczym zapamiętaniu, kreślący na płótnie koleje losu. W pracowni malarskiej stara się odmalować losy Polski, choć nijak nie może pozbyć się ciemnych, ponurych barw. Profeta, artysta, przewodnik prostych ludzi. Człowiek, który widzi więcej od innych i stara się to zapisać w obrazach. Nie widzimy ich, choć nie wypuszcza pędzla z ręki - to jego batuta, gdy przewodzi gromadzie podczas obrzędu dziadów, czasem oręż, gdy stara się walczyć z demonami. Tę właśnie postać wybrał Krzysztof Babicki jako przewodnika dla swoich Dziadów, które okazują się sumienną powtórką z lektury Adama Mickiewicza, bo reżyser zawarł staranny wyciąg z wszystkich części. Guślarz w tym zamyśle łączy się oczywiście z postacią Oleszkiewicza z Ustępu do III części. To z jednej strony malarz, ale "właściwiej nazwać go guślarzem, / bo dawno od farb i pędzla odwyknął, / Bibliję tylko i kabałę bada / i mówią nawet, że z duchami gada". Z drugiej strony, wbrew słowom Mickiewicza, pozostaje artystą, który usiłuje niczym architekt Mickiewiczowskiego świata, odmalować w nim wszystkie półcienie. Maluje je w planie żywym przed oczami widzów.
Ta wyrazista rama spektaklu Teatru Miejskiego w Gdyni powraca wielokrotnie. Malarz-Guślarz zaś ewoluuje do postaci Księdza Piotra, który z zapałem egzorcyzmuje Konrada po jego Wielkiej Improwizacji. Przemiana ta (z malarza w guślarza, z guślarza w księdza) intryguje, choć środki, po jakie sięga grający tę rolę Grzegorz Wolf, rozczarowują, szczególnie w momencie konfrontacji z Konradem. To zresztą jedna z najsłabszych scen gdyńskich Dziadów. Spazmy Konrada i bogobojne okrzyki Księdza Piotra rażą infantylnością i tanią symulacją. Szkoda, bo chwilę wcześniej Konrad Piotra Michalskiego, bez gwiazdorzenia i ambicji wchodzenia na emocjonalny diapazon Gustawa Holoubka, cedzi gorzki, mocny w wymowie, zapadający w pamięć słynny monolog Konrada. Jego wadzenie się z Bogiem to wyraz odpowiedzialności dojrzałego mężczyzny za los kraju, a nie rojenia młodego fanatyka. Michalski bez patosu, z nutą goryczy odmalowuje całą paletę emocji Wielkiej Improwizacji, w tym obawy i lęki Konrada, ujawniające jego słabości, pychę czy szaloną brawurę. Dzięki dyscyplinie ciała aktora, Konrad pozostaje przy tym w pewien sposób skrępowany, przygaszony, co jego wewnętrznej walce jednak nie odbiera siły.
Tropem, którym poszedł reżyser (po raz trzeci w życiu wystawiając arcydzieło Mickiewicza), są mimo wszystko emocje, manifestowane przez bohaterów w różny sposób. Właśnie poprzez nie przyglądamy się postawom i działaniom postaci. Dlatego gdyńskie Dziady ogląda się dość lekko, bo zaprezentowano nie metafizyczne, abstrakcyjne problemy, tylko większe lub mniejsze ludzkie dramaty. Oprócz wykrzyczanych wręcz, ostentacyjnie przerysowanych emocji Księdza Piotra, czy stanów skrytych za nieodgadnionym, nieco ironicznym wyrazem twarzy Konrada, spotykamy się też z ekstremalnie silnymi emocjami Pani Rollison (Monika Babicka). Epizod Rollisonowej, bardzo przejmujący dzięki grze Babickiej, to wybuch rozpaczy matki śmiertelnie przerażonej losem syna. Dużo subtelniej, z chłodną precyzją, emocje - zarówno te teatralne, okazywane na pokaz, jak i te prawdziwe, odsłaniające jego prawdziwe intencje - oddaje Szymon Sędrowski w roli Senatora Nowosilcowa. W koncepcji reżysera ukazano go jako czarującego, pełnego wielkomiejskiej klasy salonowego tygrysa, z jednej strony zdeprawowanego i złego do szpiku kości, z drugiej strony ujmującego bywalca i organizatora balów - jak on przecież "nikt nie umie gustownie urządzić zabawy". Sędrowski perfekcyjnie rozgrywa moment, gdy pyta Panią Rollison o to, skąd wie o losie syna. Zaciśnięta szczęka i drgające mięśnie twarzy działają na wyobraźnię dużo bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Na umiejętnie dawkowanych emocjach zbudowana jest też zbolała postać Gustawa i cała IV część Dziadów, sprowadzona do konfrontacji z Księdzem (Mariusz Żarnecki), bez towarzyszących mu dzieci i ozdobników w postaci gasnących świec. Spotkanie po latach i spowiedź-lament Gustawa również przemawiają prostotą emocjonalnego przekazu. Piotr Michalski w tej roli podejrzanie mocno przypomina Randle'a McMurphy'ego z Lotu nad kukułczym gniazdem (granego przez tego aktora w innej produkcji gdyńskiego Miejskiego) - ta kapiąca tajemniczość nieszczęśliwego kochanka, skrywająca mroczną przeszłość, oraz zajadła tu i ówdzie autoironia bohatera dobrze jednak wpisują się w charakterystykę postaci. By dopełnić ten emocjonalny pejzaż, wrócić można także do części II - wypowiedź Sowy o Złym Panu (zapadający w pamięć monolog Beaty Buczek-Żarneckiej) czy lament ducha Zosi (Weronika Nawieśniak) potwierdzają myśl przewodnią, by Dziady usytuować możliwie blisko widza.
Wspiera tę koncepcję także scenografia Marka Brauna, w której na widowni Dużej Sceny wybudowano wielki pomost. Dzięki temu część bohaterów wchodzi na scenę przez widownię, a scena więzienna może się rozpocząć pomiędzy widzami. Również "spośród nas" na scenę przybędzie Gustaw. Scenę, ubogą w rekwizyty i elementy wystroju, zamyka z kolei konstrukcja z połyskujących pleksi, które odpowiednio podświetlone ukazują m.in. bohaterów metafizycznych (anioły i diabły), bramę do realnego świata czy duchy w II części. Ilustracyjną, niekiedy subtelną, opartą na pojedynczych dźwiękach, a innym razem drapieżną i drażniącą muzykę przygotował inny stały od wielu lat współpracownik Babickiego - Marek Kuczyński. W mroczny nastrój spektaklu wpisano też kostiumy autorstwa Hanny Wójcikowskiej-Szymczak. Czerń i odcienie szarości strojów zdecydowanej większości bohaterów przełamane zostają sporadycznie kolorowym rekwizytem (laleczka w rękach jednej z kobiet podczas dziadów). W kontraście do obowiązującej tu kolorystyki kreacje balowe dam podczas scen Salon warszawski i Bal u Senatora są jasne, połyskujące od ozdób, cekinów i pereł. Największe wrażenie budzi jednak odważna kreacja ducha Zosi, podkreślająca charakter bohaterki. Ta półprzezroczysta, efektowna beżowa suknia z woalu mocno uwydatnia kobiece wdzięki, nadając bohaterce zwiewności.
Krzysztof Babicki prowadzi spektakl bardzo zachowawczo. Kluczem do przedstawienia czyni dwóch bohaterów: Gustawa-Konrada i Guślarza-Księdza Piotra (pomysł zagrania tych dwóch postaci przez jednego aktora reżyser powiela z poprzedniej swojej inscenizacji Dziadów w Teatrze Śląskim w Katowicach). Niewiele tu odkrywczych spostrzeżeń reżyserskich, choć należy docenić pomysł, by zarówno Gustaw-Konrad, jak i Guślarz-Ksiądz Piotr byli dojrzałymi mężczyznami w sile wieku, a Senator Nowosilcow miał poważanie wśród kobiet nie tylko z racji urzędu, ale też obycia, a przy tym był młodym, żądnym władzy karierowiczem. Ciekawym, choć zbędnym zabiegiem jest oszpecenie Nowosilcowa szramą na twarzy - Szymon Sędrowski przekonująco ogrywa wszelkie skazy bohatera, czyniąc z niego interesownego, bezdusznego potwora o ujmującej powierzchowności. Dobrze wypada aktorski drugi i trzeci plan: poza wspomnianymi rolami Pani Rollison (Monika Babicka) i Sowy (Beata Buczek-Żarnecka) godne uwagi są epizody Weroniki Nawieśniak i Krzysztofa Berendta (nowych twarzy w zespole Miejskiego) czy też postaci Widma Złego Pana oraz śliskiego, odrażającego Bajkowa w wykonaniu Rafała Kowala.
W zestawieniu Piotra Michalskiego w roli nieszczęsnego, odrzuconego kochanka i indywidualisty gotowego do wszelkich poświęceń za sprawę polską oraz Grzegorza Wolfa jako bohaterskiego księdza, piewcy narodowego odrodzenia, adwokata pokrzywdzonych i przewodnika ludu - zdecydowanie lepiej wypada ten pierwszy. Michalski gra subtelniej, w sposób bardziej wyważony, kreując chmurnego introwertyka, nie gubi niuansów roli - rozpaczy Gustawa, determinacji Konrada. Wolf z kolei niepotrzebnie przerysowuje Księdza Piotra, ogrywając go jednym, zbolałym grymasem twarzy, nadużywając przy tym środków ekspresji. Lepiej wypada w roli Guślarza, na wpół obłąkanego artysty-malarza, który być może uroił sobie tylko swoją rolę i posłannictwo wobec gromady. Reżyser nie sięga jednak w głąb, nie doszukuje się nowych sensów, ani, niestety, nie pozostawia widzowi marginesu do refleksji. Pozostajemy więc na powierzchni tekstu Adama Mickiewicza, poznając go dokładnie. Takie rozwiązanie ma swoje uzasadnienie, zwłaszcza w kontekście częstych ostatnio w Teatrze Miejskim eksperymentów z uwspółcześnianiem wielkiej literatury, co rzadko kończyło się sukcesem.
Dziady są więc ukłonem wobec tych, którzy chcą posłuchać słów wieszcza w solidnej aktorskiej oprawie.